Recenzje tematycznie

środa, 26 grudnia 2018

25) Seria anielsko-diabelska Katarzyny Bereniki Miszczuk

   Katarzyna Berenika Miszczuk to autorka kilkunastu powieści, która nie zamyka się w jednym gatunku literackim, lecz eksperymentuje i tworzy soczyste mieszanki, które zaskakują czytelników. Sławę i uwielbienie przyniosły jej m.in. serie: "Wilk" i "Wilczyca", seria anielsko-diabelska oraz "Kwiat Paproci". 
   Dzisiaj na ruszt wrzucam serię anielsko-diabelską, zamkniętą (jak na razie) w trzech tomach, tj. "Ja, diablica", "Ja, anielica" i "Ja, potępiona". W kuluarach przebąkuje się o czwartej części, "Ja, ocalona". Mam nadzieję, że się jej doczekam. Dlaczego? 
   Główną bohaterką trylogii jest Wiktoria Biankowska, ok. dwudziestoletnia studentka, samotnie zamieszkująca niewielką kawalerkę na warszawskiej Pradze, nieszczęśliwie zakochana w Piotrze, koledze z roku. Często wraz z najlepszą przyjaciółką, Zuzą, spotykają owego młodzieńca na studenckich imprezach, od których nie stronią. Wiktoria stara się usamodzielnić i wyrwać spod wpływu starszego brata Marka, który wychowywał ją po śmierci rodziców. Zbyt troskliwy i opiekuńczy brat stara się ją uchronić przed błędami młodości. Co jednak, gdy do całej sprawy zaczynają wtrącać się siły nadprzyrodzone? Pojawiają się kłopoty i to nie byle jakie. Hamletowskie "być, czy nie być" można zamienić w tym przypadku na "żyć, czy nie żyć" i gdzie.
   Wiktoria zostaje wmieszana w diabelsko-anielskie porachunki, stając się ich główną celebrytką. Niespecjalnie, ale z ogromnym talentem, zawsze trafia w samo centrum wydarzeń, powodując sporo zamieszania w zaświatach. Same ochy i achy można wydawać. Jej zdolność do pchania się w kłopoty jest wręcz fenomenalna. A kto stoi za Wiki? Dwóch jej najbliższych kompanów, Azazel i Beleth, nieziemsko przystojne i wyrachowane diabły, mogące sprowadzić na złą drogę nawet największe świętości tego świata. Myślę, że niejedna kobieta uległaby urokowi tych dwojga, ale z jakim skutkiem? 
 W trylogii Miszczuk wędrujemy przez zaświaty, zaczynając od Piekła, przechodząc przez Niebo i kończąc na Tartarze. Autorka zaprezentowała nam naprawdę ciekawą koncepcję tych krain, pokazując, że ludzie w ich ocenie kierują się stereotypami, a każdy z nas inaczej może interpretować męki piekielne czy chóry anielskie. One nie są tak jednoznaczne jak się przypuszcza, bo to o wiele bardziej skomplikowana sprawa, ale nie przerażajcie się, bo to nie jest seria filozoficzno-religijna. To porządna dawka humoru opakowana w młodzieżową fantastykę ze sporym wątkiem romansowym. Jednak, wracając do tematu, pisarka przedstawiła nam swoją wizję zaświatów, gdzie religijne wyobrażenia mieszają się ze sobą. W Piekle spotkamy faraonów, w Niebie Allaha, jeżdżącego autem Jezusa czy pozbawionego mocy Zeusa, zaś w Tartarze nie zabraknie Hitlera, a nawet Elżbiety Batory. Cała aleja sław. Warto przy tym dodać, że śmierć nie jest tylko szkieletem wyczekującym na zmarłych, lecz ma również rodzinę, specyficzne poczucie humoru i nawet na amory jej się zbiera. Miszczuk kupiła mnie tymi zaświatami.
   W trakcie rozwoju akcji obserwujemy przemianę Wiki. Z grzecznej, skromnej i uległej dziewczyny staje się coraz bardziej pewną siebie kobietą, obdarzoną niezwykłymi mocami, nawet jak na zaświaty. Szybko przyswaja nowe umiejętności, staje się odważna, nie boi się podejmować trudnych decyzji, lecz czasem wyziera z niej naiwność i niezdecydowane (gdy w grę wchodzą sprawy sercowe). Oj Wiki, o ileż łatwiej byłoby Belethowi i Piotrkowi, gdybyś umiała lepiej wyrażać siebie i swoje uczucia, a przede wszystkim słuchać swojego serca. Od samego początku można wyczuć, kto jest jej bliższy, ale ona uparcie tkwi przy jednym zdaniu, by potem nagle je zmienić. Ale pamiętajmy, kobietą zmienną jest. ;)
   Beleth i Piotrek to rywale, ale mimo to w kryzysowych sytuacjach godzą się w imię wyższego dobra. Obydwoje ciekawi jako postacie, działający z innych pobudek, lecz w tym samym celu. Beleth, diabeł, brunet o złotych oczach, lekko narcystyczny, uparty, obsesyjnie skupiony na Wiktorii, mający za sobą intrygującą historię, nieco wkurzający zbytnią pewnością siebie, ale jednocześnie uroczy i urzekający swoimi manierami. Natomiast Piotr to śmiertelnik, również brunet, ale o ciemnych oczach, lubiący imprezy, dobrą, acz inteligentną rozmowę, gotowy do poświęceń w imię przyjaźni czy miłości, lojalny, szczery i pełen dobrych chęci. Typ słodkiego, trochę zagubionego młodzieńca, który potrzebuje wskazówek, by dorosnąć w pełni. 
   Najwięcej kontrowersji może wzbudzać Azazel. Irytujący diabeł, totalnie zakochany w sobie, ambitny, przekonany o swojej sile i wyjątkowości, sprytny, kłamliwy, wredny, bezczelny, którego słowa są pełne niedomówień i pułapek. Raz wzbudza nienawiść, innym razem politowanie, a w końcu głośny śmiech. Nietuzinkowa postać.
   Katarzyna Miszczuk już od pierwszego tomu kupiła mnie wizją diabelskiej Kleopatry, jej uwielbienia dla staroegipskiej religii, rudym Ramzesem II i jego knajpą, a nawet krokodylim Sobkiem. Gdzie Egipt, tam i serce moje.
   Książki czyta się szybko i przyjemnie. Przy odrobinie czasu i samozaparcia wystarczy weekend na pochłonięcie tej serii. Autorka zapewnia to dzięki szybkiej i wartkiej akcji, licznym przygodom naszych bohaterów obfitych w intrygi i knowania, zabawne dialogi tryskające tym specyficznym humorem (który się kocha lub nienawidzi) i ciekawości, którą wzbudza u czytelnika - na kogo w końcu zdecyduje się Wiki i jak skończy się rywalizacja Lucka oraz Gabrysia (o zakładach między tymi dwoma Miszczuk mogłaby napisać nawet osobną książkę).
   Czytając serię anielsko-diabelską można się odprężyć. Ważne, by pamiętać, aby nie brać jej na serio, ale traktować z przymrużeniem oka, dla zabawy, a nie odkrywania filozoficznych prawd życia. To przyjemne lektury, które powinny przypaść do gustu fanom pisarki, tym bardziej, że mam wrażenie iż Wiki to prototyp Gosławy z "Kwiatu Paproci" (którą osobiście bardzo lubię). Ta trylogia da nam przedsmak umiejętności autorki, które stopniowo ewoluowały na plus (głównie styl, dialogi i coraz lepiej zarysowane charaktery postaci).
   Miszczuk jako autorka fantastyczna - jak najbardziej, jedna z bardziej utalentowanych i serwująca dobre słowne desery dla czytelników. Poproszę więcej i mam nadzieję, że "Ja, ocalona" nie jest tylko wymysłem, ale, że już się tworzy, bo czekam za dalszymi przygodami Wiktorii.
   Ok, to mamy już plusy. A co z minusami? Utarcie pewnego schematu głównej bohaterki, obdarowanej niezwykłymi mocami, której zawsze udaje się wyjść bez szwanku z każdej opresji; trójkąt miłosny, gdzie główna postać bawi się nieświadomie uczuciami swoich adoratorów, a powinna doskonale zdawać sobie z tego sprawę; zbyt częste nawracanie Beletha do spraw czysto fizycznych w jego znajomości z Wiki (tak, to się może przejeść). I to na tyle.
   Czy warto? Warto, zwłaszcza przy jesienno-zimowej aurze za oknem, bo można się ogrzać w promieniach piekielnego słońca na piekielnej plaży w doborowym towarzystwie. Polecam na odzyskanie dobrego humoru, ale przypominam - czytać z przymrużeniem oka.

niedziela, 2 grudnia 2018

24) Laini Taylor - "Marzyciel", czyli magia snu

 
   Czy sny mogą oddziaływać na nasze życie i stać się rzeczywistością? Sny kolorowe jak motyl mogą przeobrazić się w koszmar, z którego trudno się wybudzić bez strachu. Koszmar a sen... znaczenie prawie to samo, bo dotyczące tego samego stanu, lecz pierwszy ma pejoratywny wydźwięk, bo kojarzy się z lękiem, cierpieniem, a sen to nazwa, której dźwięk płynie delikatnie, z gracją, obiecując miłe niespodzianki.
   Laini Taylor stworzyła powieść zahaczającą o granice baśni i fantastyki, przepełnionej magią jawy i snu, gdzie granica między nimi jest bardzo płynna.
   Głównym bohaterem "Marzyciela" jest Lazlo Strange. Wychowany w klasztorze z głęboko zakorzenioną dyscypliną wobec sierot, gdzie karano wszelkie przejawy radości, wiary w siebie. Tylko pokora i skromność. Tak, Lazlo to sierota, nieznająca rodziców. Jego nazwisko oznacza nieznany. Dzięki żywej wyobraźni i silnemu charakterowi poznaje arkana czytania i pisania, przez co udaje mu się wyrwać z klasztoru i dostać do biblioteki w Zomos. Młodzieniec przez wiele lat oddaje się kontemplacji książek, podziwiając je i zgłębiając ich tajemnice. Jego zadaniem jest pomoc uczonym, wyszukiwanie odpowiednich pozycji bibliograficznych. W wolnym czasie może czytać to, na co ma ochotę. Lazla nie interesuje alchemia, chemia czy fizyka. Jego pasjonują baśnie, podania i legendy związane z zapomnianym miastem. Szloch staje się czymś w rodzaju obsesji, co przyciąga i nie pozwala oderwać od siebie spojrzenia. Lazlo zakopuje się w księgach, rachunkach dotyczących tego miasta, starając się rozwikłać jego sekret, uruchamiając przy okazji swoje bogate pokłady fantazji. Strange cechuje upór, wybitne zdolności językowe, skromność, szczerość, pokora, uczciwość i lojalność wobec swoich zasad. Mimo trudnego życia nie staje się potworem, lecz osobą o wielkim sercu, gotowy nieść pomoc każdemu potrzebującemu. Młodzieniec nawet nie spodziewa się jak bardzo przeznaczenie zmieni jego życie, pozwalając, by sny stały się jawą. Dokąd go zaprowadzi? Co przed nim odkryje? Czy przeszłość ma szansę się objawić?
   Taylor na pierwszy plan wysuwa także kobiecą postać, Sarai. Dziewczyna jest osobą dość niezwykłą, pół-człowiek pół bogini. Zostaje obdarzona magią, darem, który nie zawsze stanowi spełnienie marzeń. Zwana Muzą Koszmarów, lecz dlaczego? Ona i jej pobratymcy wyróżniają się niebieskim odcieniem skóry. Wraz z nimi przeżyła Rzeź, a każdy nowy dzień jest podszyty lękiem, by oprawcy więcej nie powrócili. Sarai, pełna wewnętrznych sprzeczności, zagubiona, marzy o wolności, możliwości życia wśród ludzi. Jednak co stoi na przeszkodzie temu? Dokąd Muza Koszmarów może się udać i zobaczyć? Czy los pozwoli jej odetchnąć i poznać miłość?
    Pierwszoplanowi bohaterowie są niezwykli, ciekawi, intrygujący swoją historią i charakterem. Taylor stworzyła także równie wciągające postacie drugoplanowe, którym los również nie skąpi przeszkód. Czytelnik zżywa się z nimi, mimo wszystko. Nawet największy zbrodniarz ma drugą twarz, za którą kryje się cierpienie i ból oraz poświęcenie. Coś kosztem czegoś. Za niektóre decyzje ponosi się długofalowe konsekwencje. Postacie w "Marzycielu" mają złożoną naturę, nic nie jest jednoznaczne, żadnej osobie nie można przyczepić od razu łatki "dobry" czy "zły", bo w trakcie lektury czytelnik ma szansę ich lepiej poznać, powody ich zachowań i decyzji, jak np. u Minuy czy Eril-Fane'a. Autorka naprawdę dobrze opracowała rys psychologiczny swoich bohaterów. Za to należą się jej brawa. 
   W powieści akcja przeplata się między jawą a snem, często mieszając je ze sobą, co tworzy niezwykły klimat. Przez pierwszą połowę książki mamy spokój, nastrój tchnący biblioteką i marzeniami Lazla. Druga połowa rozkręca się, zaczyna opisywać przygody bohaterów. Fascynaci bitew i rozlewu krwi nie znajdą tu dla siebie miejsca. Owszem, mamy opisy rzezi, śmierć niektórych postaci, ale nie są one drastyczne. Taylor odmalowała to najestetyczniej jak potrafi. Punkt kulminacyjny ukazuje Lazla i Sarai w dramatycznym momencie, stawiając na szali ich przyszłość. Sytuacja trzymająca w napięciu, gwarantująca co najmniej wzruszenie.
   Język "Marzyciela" jest lekki, plastyczny, barwny, tchnący życiem i snem. Czytelnik ma ochotę zamknąć oczy i wybrać się na spacer po świecie przedstawionym, nie tylko ze względu na bogactwo otoczenia cywilizacyjnego, kultury czy stworzeń, ale przede wszystkim poznaniu bohaterów. Magia tkwi w słowie, a słowa malują krajobraz.
   "Marzyciel" to magia sama w sobie. Piękna historia, dopracowane psychologicznie postacie o złożonej osobowości, tajemnice do rozwiązania, rodzące się pytania i niejednoznaczne odpowiedzi, wielość możliwości interpretacji dla czytelnika i otwarte zakończenie, które wywołuje niedosyt i niecierpliwe oczekiwanie na kolejny tom powieści.
   Do autorki tylko jeden zarzut - jak można kończyć w takim momencie i zostawiać czytelnika w takiej niepewności? Zero litości.
   "Marzyciel" Taylor to powieść niebagatelna, magiczna. Tak, magia to najlepsze określenie. Magia snu. Warto przeczytać, bo to marzenie wybiera człowieka, a nie odwrotnie. I kto wie, czy ta lektura nie zachęci Was do poszukania własnych zaginionych pragnień z dzieciństwa, które warto byłoby spróbować zrealizować. Magia Lazla i Sarai jest zaraźliwa, więc uważajcie na siebie...

sobota, 3 listopada 2018

23) "Małe Licho i tajemnica Niebożątka" Marty Kisiel, czyli Dożywocia ciąg dalszy

  
Gdy na okładce książki wzrok przykuwa już samo nazwisko autora, to dobrze wróży. Jeszcze lepiej, jeśli już znamy jakieś utwory danej osoby. Wówczas można odnieść wrażenie, że spotkaliśmy się ze starym dobrym znajomym na miłą pogawędkę. Och, jak ja lubię takie spotkania, zwłaszcza gdy po drugiej stronie zasiada AŁTORKA.
   Czy muszę komuś przedstawiać Martę Kisiel? Znana i lubiana z ciętego języka, ostrej riposty i genialnego humoru, autorka m.in. "Dożywocia", "Siły niższej", "Toni", "Nomen Omen" i kilku opowiadań. Laureatka Nagrody im. J. Zajdla.
  Do tej pory owe "pogawędki" sobie bardzo chwaliłam, zarażając nimi nawet członków rodziny. Jak wyszło tym razem?
   Marta Kisiel wrzuciła na ruszt "Małe Licho i tajemnice Niebożątka". Zaraz, zaraz, kto to jest i z czym to się je? A pamiętacie "Dożywocie" i "Siłę Niższą"? Jeśli nie, to konieczne tam zajrzyjcie, bo zabawa przednia. Tym, którzy jeszcze nie zdążyli poznać naszych bohaterów, spieszę z pomocą. Licho, nasze małe, kochane, zasmarkane Licho to przesłodki aniołek, który kocha odmieniać wszystkie czasowniki w trzeciej osobie liczby pojedynczej, ale jako "ono", co rusz zakrzykując pobożne "alleluja". Niebożątko to Bożęty, dla znajomych Bożek bądź Niebożątko, syn Kamili, kobiety z krwi i kości oraz Szczęsnego, no właśnie... panicza, który lubi pojawiać się i znikać. Co łączy tych dwoje? Licho to anioł stróż Bożka.
   W najnowszej książce Kisiel przedstawia przygody młodocianego Bożętego i jego najlepszego przyjaciela. W całą sprawę zamieszani są także mieszkańcy domku na uboczu, niezwykłego, który sam w sobie jest labiryntem pełnym przygód. Kogo my tu nie spotkamy. Znajdziemy i samozwańczego wikinga - cieślę i artystę w jednym - Turu, co tryska humorem i dobrym powiedzonkiem; ponurego, zimnego i twardo stąpającego po ziemi Konrada Romańczuka; dwie mackowate a'la ośmiornice, co gotują i broją - Krakersa i Gucia; tajemniczego mieszkańca stawu lub oczka wodnego (zwał jak zwał), co pomroką się zwie utopcową; większego krewnego Licha, bardziej opanowanego i rozsądniejszego, Tsadkiela, co opieką Konrada objął; trzy niemieckie widma z Wehrmachtu, co z Bożętym w bitwy się bawią lub dom reperują, co rusz zakrzykujące ojczyźniane zawołania; kocią Zmorę i drewnianą Puk, co żyje od wiosny do końca lata. W skrócie - doborowe towarzystwo, z którym nudzić się nie można.
   Punktem kulminacyjnym i osią, wokół której koncentruje się cała akcja książki jest szkoła, a dokładnie rozpoczęcie jej przez Bożka. Dlaczego? Każdego roku tysiące dzieci rozpoczyna ją i nie robi się z tego powodu żadnego zamieszania. Kochani, Bożęty to nie jest taki zwykły chłopiec. Po pierwsze to jego rodzina, czyli mieszkańcy domku na uboczu, zbiór osobowości co najmniej intrygujących i dla osób z zewnątrz mogących budzić zdziwienie, a nawet grozę. Weźmy na przykład takiego Krakersa. Wielkie, wszędobylskie macki, które chcą się przywitać. Wrażliwiec mógłby zemdleć, kto odporniejszy, ten macką otoczony wiedzieć będzie, że przysmaków mu nie zabraknie. Po drugie, Bożek nie jest zwykłym chłopcem, ma swoją małą tajemnicę, związaną ze swoim ojcem. Tak, genów się nie oszuka, a zwłaszcza przy połączeniu TAKICH genów. Po trzecie, Bożęty pierwsze lata podstawówki uczył się w domu, nie spotykał się z rówieśnikami. Pójście do szkoły to wyzwanie dla całej zgrai domku na uboczu. 
   Razem z bohaterami Marty Kisiel przeżywamy bunt kanapkowy, "wcale, że nie", rysowanie drzewa genealogicznego, bale przebierańców i (UWAGA, UWAGA!!!) - wizytę w zaświatach! Do tej ostatniej radzę założyć kalosze i coś przeciwdeszczowego, bo tamta strona lubi się kleić, oj bardzo, tak niezbyt estetycznie. 
   W "Małym Lichu i tajemnicy Niebożątka" spotkamy tak charakterystyczne riposty, cięte uwagi, że niejeden raz prychniemy ze śmiechu. Tak, humor Kisiel nic nie stracił ze swojej zadziorności, a do tego humor inteligentny podszyty drugim dnem. To gwarancja dobrej zabawy dla dzieci i dorosłych, niekoniecznie tych z potomstwem.
   Świetne postacie, niebanalny humor, dobra fabuła i takież pomysły. Tak, ta książka Kisiel również podbiła moje serce i pozwoliła poznać dalsze losy bohaterów Lichotki. Och, jakże się za nimi stęskniłam. Może "Małe Licho i tajemnica Niebożątka" nie porwało mnie tak jak poprzednie części, ale to zapewne dlatego, że zostało napisane z myślą o tych najmłodszych odbiorcach.
   Czy polecam? Z czystym sumieniem. To bajka z przesłaniem. Pokazuje czym jest rodzina, miłość, przywiązanie i poświęcenie. Czekam na więcej i więcej słów spod pióra Marty Kisiel, bo nie dość, że kobieta utalentowana, to jeszcze w to wszystko wplątuje słowiańskie wierzenia. Mniam ;)

niedziela, 21 października 2018

22) Co nieco z Japonii, czyli Keigo Higashino i "Cuda za rogiem"

  
 Ponad 300 stron zamkniętych w pięknej, czerwonej oprawie. Okładka epatuje kilkoma elementami, m.in. drzewkiem szczęścia, lampionem, zestawem do parzenia herbaty i kotkiem, który do złudzenia przypomina "Hello Kitty". Hmm... z czym Wam się to kojarzy? Owszem, z kulturą japońską.
   Wydawnictwo Otwarte postanowiło zabrać nas w podróż do Japonii wprowadzając na polski rynek książkę Keigo Higashino "Cuda za rogiem", reklamując ją jako: "niezwykłą powieść sprzedaną w 12 mln egzemplarzy". Wspomniana już okładka przywodzi mi na myśl Boże Narodzenie, jego ciepłą i rodzinną atmosferę, pełną nadziei na lepsze jutro.
   Akcja książki rozgrywa się od początku XX wieku do czasów nam współczesnych w Tokio i mniejszych miejscowościach leżących w pobliżu. Zatem jesteśmy świadkami rozwoju Kraju Kwitnącej Wiśni. Fabuła kręci się wokół tajemniczego sklepu wielobranżowego Namiya. To tam spotykamy bohaterów w kluczowych momentach ich życia, tam podejmują ważne decyzje.
   Yuji Namiya to starszy mężczyzna prowadzący sklep wielobranżowy, skupiający się głównie na papiernictwie. Pióra, koperty, papeterie, ołówki - od wyboru do koloru. Czego potrzebujesz? Ach, no tak. Lepiej wybrać się do Tokio, bo jest taniej i większe możliwości.Właśnie takie postępowanie prowadzi niemal do bankructwa staruszka. Okoliczne dzieci jeszcze do niego przychodzą. Jedno z nich, dla żartu, zadaje proste pytanie. Namiya udziela mu odpowiedzi. Wkrótce liczba pytań rośnie, więc powstaje specjalna tablica, na której każdy może znaleźć swoją odpowiedź. Wieść o tym kąciku porad rozprzestrzenia się błyskawicznie. Do staruszka zaczynają zwracać się także dorosłe osoby z poważniejszymi problemami niż sprawdzian w szkole. By zachować pełną anonimowość listy wrzuca się przez otwór w rolecie, a odpowiedzi należy oczekiwać kolejnego dnia rano w skrzynce na mleko na tyłach sklepu. Namiya odnajduje w tym sens życia, czuje się potrzebny i mniej samotny.
   Pan Namiya jest tylko klamrą spinającą całość, jednym z wielu bohaterów. Dzięki kącikowi porad poznamy też trójkę złodziei, tj. Shotę, Atsuyę i Kohei, których sytuacja zmusza do takiego a nie innego wyboru; Księżycowego Królika, rozdartą między uczuciem a marzeniem; Muzyka z Rybnego, zbłąkanego między obowiązkiem wobec rodziny a pasją, która nadaje sens jego życiu; Zieloną Rzekę, uwikłaną między miłość do mężczyzny a poczęte dziecko; Paula Lennona, zmuszonego do ucieczki przed swym starym życiem i tożsamością na skutek decyzji rodziców; Zagubionego Pieska, zagubioną między moralnością a chęcią pomocy rodzinie i jej utrzymaniem. 
   Każde z nich zwraca się do staruszka z zapytaniem i otrzymuje niejedną odpowiedź, co pozwala im zmienić swoje nastawienie i życie, a może tylko utwierdza się w tym, co już wie? Możliwość rozmowy z kimś bez ujawniania swoich danych personalnych pozwala na całkowitą szczerość bez obawy o ocenianie przez osoby trzecie i rozpowszechnianie plotek.Wsparcie nawet przez obcą osobę w sytuacji podbramkowej jest ważne, bo wiemy, że nie jesteśmy sami i możemy jeszcze walczyć o siebie i swoje szczęście, nawet wbrew logice. Listy Namiyi dla tych osób to jak chwytanie się brzytwy przez tonącego na środku oceanu, a jednak przynosi rezultat.
   Jednak czy tylko pan Namiya odpowiada na listy? Jak wytłumaczyć, że w opuszczonym budynku ktoś nadal odpisuje? Czy śmierć właściciela sklepu niczego nie zmienia? Listy cały czas przychodzą, a co rano odpowiedź czeka w skrzynce na mleko. W jaki sposób? Sklep Namiya to miejsce magiczne, które zapętla czas, łącząc przeszłość z przyszłością, tym co znane z niewytłumaczalnym. Przekonują się o tym złodziejaszkowie, których nowa rola zaskakuje i uczy. Liczy się nie tylko tu i teraz, ale i inni, a dobro musi wrócić.
   Sklep Namiya i sierociniec Maru Hikari-en łączą te wszystkie osoby i ich historie. Nad ludźmi z przeszłością czuwa opiekuńczy duch. Kogo? Przekonajcie się o tym sami, wgłębiając się w kolejne rozdziały "Cudów za rogiem".
   Język powieści jest prosty, bez zbędnych ozdobników. Urozmaiceniem jest wprowadzenie do akcji formy epistolarnej, która przykuwa wzrok i pozwala bezpośrednio zapoznać się z bohaterami, ich myślami i usposobieniem. Narrator pełni tylko rolę przewodnika po świecie przedstawionym, nie narzuca nam swoich poglądów, pozwala postaciom, by mówiły same za siebie.
   Czytając "Cuda za rogiem" Higashino wnika się w świat powieści, przepadając na parę ładnych godzin, zapominając o wszystkim wokół. Czar staruszka Namiyi działa i tu. Czas zatrzymuje się, a my płyniemy wartkim nurtem żądni kolejnych listów i wyjaśnień. To powieść z przesłaniem i myślę, że wśród tylu poruszanych problemów, każdy znajdzie tu coś dla siebie, jakiś fragment listu, który mógłby dopasować do własnego życia. Może gdzieś na kartach tej książki czeka wskazówka, na którą od dawna się oczekuje?
   Czy warto sięgnąć po "Cuda za rogiem"? Tak, dla tych co szukają pocieszenia, wskazówek, nadziei i odrobiny ciepła oraz wiary w człowieczeństwo.

PS Dziękuję Wydawnictwu Otwartemu za egzemplarz recenzencki.

piątek, 5 października 2018

21) Nuta słowiańska, czyli "Niedźwiedź i słowik" Katherine Arden

   Kultura i wierzenia Słowian z reguły pozostają domeną zainteresowań mieszkańców Europy  Środkowo-Wschodniej. Tym większe było moje zdziwienie, gdy udało mi się dotrzeć do książki związanej z tym tematem autorstwa Amerykanki.
   Katherine Arden specjalizuje się w literaturze francuskiej i rosyjskiej, nawet przez jakiś czas mieszkała w Moskwie. Jej pasje znalazły ujście w pisarstwie, czego owocem została książka "Niedźwiedź i słowik".
   Jak najlepiej ocenić ten konkretny utwór? To baśń, fantasy dla dorosłych, czerpiąca pełnymi garściami ze słowiańskiej mitologii i rosyjskiej kultury, mieszanka, która obezwładnia czytelnika od początku do końca, nie wypuszczając ze swych objęć jeszcze długo po zakończeniu lektury. Nie daje o sobie zapomnieć.
   Autorka przenosi nas w czasie do Rusi za panowania Złotej Ordy, gdy Moskwa jest jednym z większych miast, które podlegają mongolskiemu chanowi. W centrach cywilizacji rządzi prawosławna cerkiew i popi, ludzie przesadnie akcentują swoją wiarę. Jednak peryferia Rusi, zwłaszcza na dalekiej północy, opierają się temu trendowi, mieszając nową wiarę z dawnymi tradycjami. Zatem widzimy ludzi co niedzielę chodzących do cerkwi, otoczonych w domu świętymi ikonami, a wieczorem zostawiających okruszki chleba i odrobinę mleka dla domowika czy trochę paszy dla waziły. 
   W takiej oto codzienności na świat przychodzi i wychowuje się Wasilisa, córka i wnuczka kobiet, które w swojej krwi posiadały magię, zdolność widzenia tego, co naprawdę jest, a nie istnieje tylko w bajkach. W jej żyłach pobrzmiewa echo dawnych wierzeń i czasów, gdy wolność stanowiła najcenniejszą rzecz.
   Wasia od dziecka cechuje się silnym charakterem z własnym zdaniem, krnąbrnością, szukaniem przygód, miłością do przyrody. Wymyka się schematom. Nie jest typową dziewczynką zainteresowaną błyskotkami, marzącą o ślubie i licznym potomstwie. Kocha jeździć konno, poznawać tajemnice lasu, wspinać się na drzewa, słuchać opowiadań niani Duni.
   Wasia widzi więcej od innych. Domowik, rusałka, leszy, waziła czy bannik stanowią dla niej część otoczenia, społeczeństwa. Nie tylko je widzi, ale i z nimi rozmawia, a z niektórymi się wręcz przyjaźni. Jednak musi to skrzętnie ukrywać przed mieszkańcami wioski, by nie uznali jej za szaloną. 
   Życie Wasi i jej rodziny biegnie szczęśliwym nurtem do momentu pojawienia się w ich wsi fanatycznego popa, Konstantego, który sam siebie uważa za posłańca bożego, stworzonego do nawracania grzesznych, szerzenia słowa bożego wzdłuż i wszerz Rusi głównie za pomocą ikon, kazań straszących karą za grzechy, wiecznym potępieniem. Jest pyszny, chce by ludzie go wielbili, choćby w imię Boga. W swoim postępowaniu nie widzi nic zdrożnego.
   Kazania Konstantego osłabiają wiarę ludzi w domowe pomroki, które pomagają im w utrzymaniu domostwa w ładzie i porządku, a wiara to ich najważniejszy posiłek, bez niej słabną i nie są w stanie tak dobrze dopatrywać swej pracy. Jedna Wasia to za mało dla całej wsi.
   Czym byłaby baśń bez walki dobra ze złem? W opowieściach Duni występuje Karachan, Morozko, pan zimy i śmierci, który odważne damy obdarowuje posagiem i zapewnia dobre zamążpójście. Morozko okazuje się nie tyle bajką, co realną postacią, mającą wpływ na nastroje zimy. Mróz, śnieg, odwilż - to wszystko leży w jego gestii. Rzadko się o tym wspomina, ale Karachan ma brata, niedźwiedzia, który szuka zguby dla ludzkości. Jeden kontroluje drugiego. Słabnąca wiara w domowe pomroki wzmacnia niedźwiedzia i jego zastępy. W ten odwieczny konflikt trafia Wasia, ale czy przypadkiem?
   Wasia, jej brat Aloszka i ojciec Piotr udowadniają czym jest oddanie, poświęcenie i siła miłości. Rodzina to ostoja, bez której nie można daleko zajść. Nie można pozwolić, by obce osoby rządziły naszym życiem i stawiały mur między bliskimi. Nie warto.
   Arden przykuwa czytelnika do książki, czaruje znajomością słowiańszczyzny i odległą Rusią, przenosi nas w czasie opisami strojów, wnętrza chłopskich chat i moskiewskiego dworu, obrazami dzikiego zimowego lasu i jego fantastycznych mieszkańców. Autorka włada słowem jak pędzlem, malując przed nami bogaty świat przedstawiony. Nie ma tu miejsca na przypadek. Wszystko zostało przemyślane i poprowadzone zgodnie z wcześniej założoną koncepcją. Czyta się z prawdziwą przyjemnością. Fabuła zgrabnie łączy poszczególne wydarzenia i wszystko wiąże się w jeden wielki związek przyczynowo-skutkowy. Nie ma miejsca na chaos.
   Bohaterowie "Niedźwiedzia i słowika" są wyraźni, dobrze zarysowano ich charaktery, nie widać żadnych zgrzytów. Każda postać żyje własnym życiem, nie mamy dubli. Jednych lubimy od razu, do niektórych przekonamy się dopiero po jakimś czasie, a postacie takie jak niedźwiedź od razu obudzą lęk i niechęć.
   Z niecierpliwością czekam na kolejne przygody Wasilisy, mając nadzieję, że Morozko i jego piękna biała klacz jeszcze nieraz będą towarzyszami drogi dziewczyny i jej Słowika. "Niedźwiedź i słowik" to książka dla złaknionych słowiańskości w naprawdę dobrym wykonaniu, a ciekawych pomrok tam całkiem sporo. 

PS Czy czytaliście już książkę Arden? Jakie jest Wasze zdanie na jej temat? Która pomroka zgarnęła Wasze serce?

poniedziałek, 17 września 2018

20) "Pustynna Przysięga" Oliver Bowden

   Piaski pustyni, wszechogarniające wydmy, gorąco, niewielkie połacie zieleni... Dokąd Oliver Bowden chce zabrać czytelnika? Co tym razem mu ukaże? "Pustynna Przysięga" to część serii o przygodach asasynów na podstawie gier komputerowych. Kierowana głównie do młodzieży i maniaków gier. Ta książka opowiada o losach ostatnich przedstawicieli Medżajów, obrońców dawnej religii, wartości wyznawanych przez tysiąclecia przez starożytnych Egipcjan, którzy kierowali się zasadą "żyj maat, czyń maat". Co oznacza ta tajemnicza sentencja? Życie w ładzie i harmonii oraz utrzymywanie tego stanu. Osobą powołana do zachowania równowagi na całym świecie był faraon jako pośrednik między ludźmi i bogami. Zatem mamy już odpowiedź. Bowden tym razem zabrał nas na wycieczkę po Egipcie ok. 70 r. p.n.e., gdy na tronie zasiadała dynastia Ptolemeuszy ze stolicą w Aleksandrii.
   Medżajowie byli rodem, który strzegł dawnych tradycji, wartości i miejsc kultu, nie pozwalając zniszczyć reliktów przeszłości. Często stawali się opiekunami wyjątkowych miejsc, chroniąc nie tylko ich, ale i mieszkańców okolicy. Odznaczali się odwagą, cenili honor i poświęcenie oraz ciężką pracę. Wiele czasu przeznaczali na trening ciała i umysłu. Nic nie pozostawało bez znaczenia. Medżajowie byli podporą faraona, jego gwardią przyboczną, wysłannikami do zadań specjalnych.
   Jednak czym byłby świat bez konfliktów i zatargów? By równowaga została zachowana musi istnieć dobro i zło. Miedżajowie są tu tymi dobrymi. Nie potrzeba było wiele czasu, by ktoś zechciał przeszkodzić im w krzewieniu dawnych ideałów. Tajemny zakon, zgrupowanie, chcąc zburzyć maat i przejąć wiedzę, postanowił zniszczyć filar Egiptu, krok po kroku likwidując jego obrońców.
   Bowden stworzył młodzieżową powieść z wątkiem kryminalnym, powoli odsłaniając przed czytelnikiem kolejne tajemnice obydwu stron narastającego konfliktu.
   Głównym bohaterem jest nieco zbuntowany nastolatek i jego przyjaciółka, pochodzący ze słynnej oazy Siwa, w której Aleksander Wielki został  uznany przez wyrocznię za syna Amona, a tym samym za prawowitego faraona. Oaza... miejsce gdzie skupiało się życie okolicy, kwitł handel i istniała istna mozaika kulturowa. 
   Co znajdziemy w powieści? Wspomniane już dwa skonfliktowane obozy, ich wzajemne animozje i próby likwidacji, podchody jak w zabawie w kotka i myszkę, konsekwencje rodzinnych tajemnic. W międzyczasie zaplącze się wątek wojowników nubijskich, ich walki ze złem i wypełnieniem starych rytuałów. W "Pustynnej Przysiędze" rozmiłują się kochający militaria i wszelkie opisy walk, tego tu nie brakuje wraz z oddaniem szczegółów. 
   Do książki raczej już nie wrócę, a Bowdenowi podziękuję za dalsze czytelnicze przygody. To nie była zła powieść, ale im jest się starszym, tym od lektury wymaga się nieco więcej. Książka do przeczytania w chwili nudy lub gdy nic innego nie ma pod ręką, treściowo nie zostaje na dłużej w pamięci.
   Bohaterowie mało skomplikowani, przewidywalni, schematyczni. Nie potrafią oczarować. Pozostają obojętni.
   Dużo agresji, brutalności, krwi i niepotrzebnych opisów przemocy dotyczącej walk bohaterów. To odstręcza, choć być może wśród młodszych czytelników płci męskiej znajdzie to uzasadnienie. Dla mnie było tego za dużo i za mocno akcentowane. 

Czy Wy lubicie serię o asasynach? Co sądzicie o tej części?

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

19) Przytulajka, czyli parę słów o naszych milusińskich

   Dom - czym on jest? Czy to tylko miejsce, w którym mieszkamy? Czy jednak za tym słowem może kryć się coś jeszcze? Co oprócz miejsca definiuje to słowo? Znane powiedzonko mówi o tym, że dom to ludzie i więzi ich łączące, a miejsce nie ma tak naprawdę znaczenia. Przychylam się do tej opinii, dołączając do tej regułki zwierzęta. Wnoszą one ze sobą uczucia, powiew radości, uczą żyć i czerpać garściami z tego, co podarował nam los, a może przede wszystkim uczą czym jest człowieczeństwo.
   O więziach łączących ludzi i zwierzęta, o tym czego uczymy się od naszych braci mniejszych jest "Przytulajka", zbiór trzynastu opowiadań wydany przez Czwartą Stronę. 
   Pierwsze opowiadanie "Jeżowe lato" A Krawczyk przedstawia współczesną gonitwę za pieniędzmi, pracą, prestiżem i zagubieniem samego siebie w tym ferworze codzienności. Splot wydarzeń sprawia, że Luiza wraz z synem udają się do górskiej wioski. Tam obydwoje odzyskują spokój i radość życia. Tytułowe jeże pomagają im odnaleźć własną drogę, zagubione serca, sens życia i wyrwać się z gonitwy szczurów.
   "Kocia miłość" A. Lingas-Łoniewskiej ukazuje, że pieniądze, nowoczesny dom, najdroższy samochód nigdy nie zastąpią drugiej osoby. Każdy z nas po ciężkim dniu pracy  pragnie, by za progiem domu czekał ktoś, kto nas przytuli, powie, że kocha. "Kocia miłość" obrała sobie za przewodnika uroczego rudego kociaka, który za sprawą swojej puchatości połączy drogi dwóch osób i zmieni sposób ich postrzegania świata.
   "Poczet ukochanych" M. Kalicińskiej to najzwyklejsza wyliczanka wspomnień autorki o zwierzętach jej życia. Dużo przeżyć autorki, zwierzęta są tylko tłem. Jedno z najsłabszych opowiadań "Przytulajki".
   Jednym z najbardziej poruszających i najlepszych utworów tego zbioru  jest "Gdy zwierzęta mówią ludzkim głosem" K. Wilczyńskiej. Wigilia obserwowana i poznawana oczami zwierząt, rodzinne konflikty i ludzka obłuda przy akompaniamencie dobroci i szczerości naszych braci mniejszych, a wszystko spięte klamrą Wędrowca, który szukał schronienia i chwili wytchnienia. Wędrowiec... przepiękna postać. Na sam koniec się popłakałam. Tak, to na pewno poruszy nawet najbardziej zatwardziałe serce. Z niecierpliwością czekam na kolejne popisy Wilczyńskiej. Ma kobieta talent. 
   "Oswój swój strach" A. Przybyłek przedstawia walkę z własnym strachem. W dzieciństwie Magda była świadkiem ataku psa na kolegę, co miało rzutować na całe jej dorosłe życie. Lęk przed psami paraliżował ją, skutecznie rozstrajał nerwowo. Dopiero ekstremalna sytuacja, gdy zwierzę zaryzykowało własnym życiem, by chronić jej latorośli, zmieniła jej nastawienie. Musimy walczyć z własnymi uprzedzeniami, lękami, by nie hamowały nas w poznawaniu świata i czerpania radości z życia.
   "Zostań ze mną" N. Sońskiej uczy, że śmierć bliskich osób nie oznacza jeszcze końca naszego własnego życia. Z bólem i żałobą trzeba się oswoić, czas leczy rany, byśmy się podnieśli i żyli dalej, nie marnując danego nam tu czasu. Autorka pokazuje nam to na przykładzie gospodarstwa ze stadniną koni, gdzie te cudowne istoty ukazują prawdziwą wolę walki o życie, które jest cudem. Piękne i wzruszające opowiadanie.
   W "Spacerze" A. Lis został poruszony problem anoreksji dziecka, wpływu postrzegania siebie przez pryzmat tej choroby, motyw starości, śpiączki bliskiej osoby i radzenia sobie ze stratą. Akcję spinają sobą psy, dzięki którym stykają się dwa światy dwójki dzieci z wyżej wymienionymi problemami. Zwierzęta tu rozczulają, nadają sens życiu i uczą radości oraz odpowiedzialności.
   A. Olejnik w opowiadaniu "Wszystko przez Kazika" zabiera nas w podróż w przeszłość, we wspomnienia ludzi, którzy dzięki psom odzyskali sens życia i na powrót odnaleźli siebie po utracie bliskiej osoby. Najbardziej uderzające słowa: "Pamiętajcie, zwłaszcza wy młodzi, że dopóki ktoś was kocha, komuś jesteście potrzebni i ktoś na was czeka, nie wolno wam się poddać. W żadnej sprawie". Jakie to piękne i prawdziwe, nie wolno tracić nadziei i się poddać. Trzeba walczyć do samego końca. 
   "Karmel" J. Szarańskiej  opowiada o losach pięknego konia, który w życiu przeszedł niejedno. Przed rzeźnią uratowała go kobieta kochająca zwierzęta.  Karmel-Kuba udowadnia jak ważna jest więź między zwierzęciem a człowiekiem, a zwłaszcza terapia dzieci w ich towarzystwie. W tym utworze możemy podziwiać rodzącą się przyjaźń międzygatunkową. Opowiadanie wzrusza i każe jeszcze raz zastanowić się nad tym, kim dla nas są zwierzęta i jak wiele im zawdzięczamy.
   "Uwięziona" M. Wali ukazuje problem dzisiejszych czasów - chorób psychicznych, które niezrozumiane przez najbliższe otoczenie mogą doprowadzić do jeszcze większej izolacji osób chorych. Czasem wystarczy odrobina zainteresowania i trochę kociego towarzystwa, by zacząć walczyć o siebie. Opowiadanie poruszające ciekawy motyw, nieczęsto spotykany w literaturze.
   "Szczęściarz" I.M. Krasińskiej to przepiękne studium o miłości i przywiązaniu zwierzęcia oraz okrucieństwa człowieka. Utwór poruszający, ukazujący świat oczami skrzywdzonego i porzuconego psa w środku zimy na pustej drodze, jego walki o przetrwanie i roztapianiu lodu w sercu pewnej kobiety. Przy tym utworze koniecznie trzeba zaopatrzyć się w chusteczki, bo potok łez gwarantowany.
   "Ucieczki Lorda Jima" J. Gawrych-Skrzypczak traktują o wojennych losach stolicy ukazanych z punktu widzenia salonowego psa przyzwyczajonego do luksusu. Ciekawa perspektywa, zgrabnie napisania historia. I nauka, że nie wolno zapomnieć o przeszłości. Z niej należy wyciągać wnioski.
   "Powrót do domu" M. Mroczkowskiej dotyka problemu emigracji za pieniędzmi, daleko od domu i bliskich, borykaniu się z samotnością i tęsknotą. Czasem to czego szukamy, jest tuż za rogiem i wystarczy to sobie tylko uświadomić.
   "Przytulajka" to zbiór trzynastu ciepłych opowiadań o ludziach i ich problemach, gdzie zwierzęta są tylko tłem, a nie główną osią historii. I to jest największy minus. Brakuje zwierzęcych bohaterów na pierwszym planie, oni się tylko przemykają cichaczem, by zrobić miejsce ludziom. Szkoda, bo zapowiedzi gwarantowały zupełnie co innego. Najwięcej wzruszenia i łez, chwili refleksji zapewni "Szczęściarz" i "Gdy zwierzęta mówią ludzkim głosem". Autorkom gratuluję pomysłu i wykonania.
   Książka idealna na zimowy wieczór z mruczącym/chrapiącym obok zwierzęcym towarzyszem, byśmy mogli sobie uświadomić, jaki skarb mamy obok siebie.

sobota, 11 sierpnia 2018

18) Roshani Chokshi - "Aru Shah i koniec czasu", czyli krótko o Pandawach ;)

   Bajka dla dzieci, a może dla młodzieży, ale czy to stanowi przeszkodę, by dorosły czytelnik nie mógł przeniknąć do jej świata? Czy bajki mogą znużyć? Moim zdaniem wszystko zależy od pisarza i czytelnika. Obydwie strony muszą współpracować i wiedzieć czego chcą.
   Roshani Chokshi postanowiła stworzyć niecodzienną bajkę dla młodszych, wyrastającą z korzeni jej własnej kultury. Autorka prowadziła badania nad baśniami, podaniami związanymi z mitologią indyjską, co widać w książce na każdym kroku.
   "Aru Shah i koniec czasu" opowiada o przygodach dziewczynki, 12-latki, która wychowała się w USA w Atlancie. Aru, chodząc do prywatnej szkoły, niejeden raz była szykanowana z powodu swojego pochodzenia. Dlaczego? Jej mama była Induską. Zamożne dzieci wytykały jej brak drogich rzeczy, wakacji, modnego (sic!) samochodu. Mała zabudowała swój świat wyobraźnią, która stała się jej tarczą obronną. Jedni mogli uznać Aru za kłamczuchę, inni za osobę z wybujałą fantazją.
   Aru wraz z mamą mieszkały w muzeum zajmującym  się sztuką i kulturą Indii. Jej mama, archeolog i kustosz muzeum, większość swego czasu poświęcała pracy, czasem będąc nieobecną myślami "tu i teraz". Dziewczynka była pod opieką pracownicy ośrodka, gdy jej rodzicielka wyjeżdżała na wykopaliska. Pomimo to czas spędzany razem był dla nich czymś wyjątkowym, okraszonym mitami indyjskimi, opowieściami o przygodach bóstw, demonów i ludzi z nimi powiązanych.
   W tym miejscu autorka wkroczyła na scenę z elementami fantasy. Świat nie jest taki zwyczajny na jaki wygląda, a rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana i złożona. Aru zapalając lampkę (diję) obudziła do życia stworzenie, które zaczęło zagrażać światu, jego istnieniu. Śpiący, bo takie nosił imię, stanowił niebezpieczeństwo dla świata ludzi i bogów. Cała zabawa Chokshi polega na wciągnięciu Aru w jego ratowanie. Mogłoby się wydawać, że to już było, a sam motyw jest oklepany i powszechnie znany, ale nic bardziej mylnego. Pisarka utkała barwną historię osadzając w głównej roli dwie małe dziewczynki (na ogół w kulturze Indii to raczej niespotykane, ponieważ to mężczyźni są tymi "ważniejszymi"), wspomniana już Aru i Mini. Obydwie ruszyły na misję, mając za przewodnika Bu, uwięzionego w ciele gołębia władcę królestwa Subalu. Przyjaciółki, a raczej duchowe siostry musiały spotkać się z bogami i ich pomocnikami, wędrując przez Innoświat, Królestwo Śmierci, wykonując kolejne niebezpieczne zadania. Wszystko okraszone sporą dawką indyjskości w lekkim, smakowitym wydaniu. Dzięki temu czytelnik poznaje znaczenie Mahabharaty czy Ramajany w kulturze, rolę Śiwy, Hannumana, Indry, Jamy, a nawet Ćintragupty. Dowiaduje się czym lub kim są wahany (istoty będące wierzchowcami bóstw, na których przemierzają świat).
   Język powieści jest lekki, zabawny, czasem zahacza o ironię, ale w dobrym guście. Świat widziany oczami nastoletniej Aru pozwala cofnąć się w czasie i poczuć smak przygody.
   Warto przy tym zauważyć, że Aru Shah nie była idealną doskonałością, która z wdziękiem i gracją pokonywała wszelkie przeszkody. To krnąbrne dziecko z własnym zdaniem, trochę niezdarne, ale bystre i chytre. Realna postać z własnymi problemami i charakterna. Zadziorna, ale w gruncie rzeczy nieco pogubiona w życiu. Jej duchowa siostra Mini nie pozostaje w tyle. Oczytana, inteligentna, bystra, ale niepewna siebie i swoich możliwości, pozostająca w cieniu swego brata. Dziewczynki to realne postacie z nastoletnimi problemami, z punktu widzenia odpowiadającemu ich perspektywie. Nie były domorosłe, były sobą.
   Chokshi ukazuje niejeden raz między Aru i Mini zalążki prawdziwej przyjaźni, zdolnej przenosić góry, by ratować siebie nawzajem, nawet ryzykując życiem. Prawdziwe duchowe siostry, które jednoczą siły, by pokonać zło tego świata w hinduskim stylu.
   Ciągle wspominam o duchowych siostrach. Czemu? Co to byłaby za bajka indyjska bez poruszenia tematu wędrówki dusz, czyli reinkarnacji czy samsary, odwiecznego cyklu życia i śmierci, a także dharmy, czyli swego rodzaju przeznaczenia, zadania, które trzeba wykonać w swoim życiu pomimo wszystko i nie można przed tym uciec, bo to stać się musi. Aru i Mini są posiadaczkami dusz wielkich wojowników, przeznaczenie się o nie upomni...
   Wielki plus dla autorki za słowniczek z objaśnieniami trudniejszych indyjskich pojęć, potraktowany z humorem i przymrużeniem oka oraz nawiązanie do mojej ukochanej gry z dzieciństwa, Gothica, gdzie również występował potwór Śpiący/Śniący.
   "Aru Shah i koniec czasu" przybliży Wam w prosty sposób indyjskie wierzenia hinduistyczne (tak, są też inne), sens wielkiego eposu Mahabharata, walki między Pandawami a Kaurawami. Poruszy serce historią przyjaźni między dwoma zagubionymi dziewczynkami, każe zastanowić się nad definicją słowa "przeznaczenie" oraz ukaże inne oblicze śmierci (niespodziewane dla czytelnika z zachodniego kręgu kulturowego). Otworzy oczy na świat, pokazując go w barwniejszym świetle. Ta książka Was zaczaruje i na jakiś czas oderwie od rzeczywistości.
   Czytając książkę Roshani Chokshi bawiłam się świetnie i wiem, że na pewno powrócę do Innoświata z wielką chęcią, tym bardziej, że to dopiero pierwszy tom serii, która ma traktować o losach Pandawów, a właściwie ich dusz.
   Polecam z czystym sumieniem. 

PS Martosławo, dziękuję za prezent :) Aru całkiem mnie porwała, a Ćintragupta i jego "domostwo" przypominają mi egipskie domy życia poddane Thotowi i Seszat, tak że od razu robi się swojsko ;)

niedziela, 5 sierpnia 2018

17) Bartłomiej G. Sala i "Wycie w ciemności. Wilki i wilkołaki Europy"

   Wierzenia słowiańskie w Polsce są mało znane, w szkole sięgamy głównie po mitologię grecką i rzymską, wychodząc z założenia, że tam tkwi źródło cywilizacji europejskiej. Czy na pewno? System edukacji i kościół katolicki spychały na bok nasze rodzime wierzenia. Od momentu przyjęcia chrztu przez Mieszka I przez kolejne wieki starano się tępić miejscowe zabobony, prośbą i groźbą, a mimo to echa naszych praprzodków słychać do dziś w ludowych przypowiastkach i przysłowiach.
   W słowiańskich wierzeniach aż roi się od pomrok wszelkiej maści. Jedną z nich są wilkołaki, ludzie przemieniający się w stwory w pełnię księżyca o nadludzkiej sile ze sporą dawką agresji. Taki poziom zagęszczenia występowania ich w różnych historiach może być skutkiem towarzyszenia wilków ludziom od pradziejów. Wędrując przez lasy Europy, co rusz można było napotkać te fascynujące stworzenia, które raczej schodziły z drogi przedstawicielom naszego gatunku, jednak wraz z rozwojem cywilizacji i zabieraniem im terenów łownych, wilki zaczęły atakować stada zwierząt należące do ludzi, głównie w okresach głodu (m.in. ciężkie zimy). Człowiek zaczął się bać, nieujarzmiony lęk przybierał na sile, a wybujała fantazja szalała i stąd zapewne zrodziły się opowieści o ludziach zmieniających się w wilki.
   W swojej książce B. Sala stara się przybliżyć czytelnikowi mit wilka i wilkołaka na terenie Europy, przywołując znane motywy mitologiczne, jak: wilczycę karmiącą rzymskie bliźnięta, skandynawskiego Fenrira oraz te bardziej współczesne, filmowe. Książka składa się z 57 krótkich rozdziałów, każdy poświęcony innej postaci, co ukazuje dobre przygotowanie autora oraz różnorodność pochodzenia owych wątków. Każdy rozdział rozpoczyna się wstępem historycznym, przybliżającym epokę i miejsce związane z opowieścią, jej krótkie streszczenie i wyjaśnienie.
   Język publikacji jest prosty i przyjemny, nieprzeładowany naukowym żargonem, w ciekawy sposób prezentujący obrany temat. Dla chętnych autor przygotował krótką bibliografię i przypisy odwołujące się do konkretnych pozycji. Od strony merytorycznej książka świetnie przygotowana. A treściowo? Sala skupił się głównie na wilkołakach, zabrakło mi szerszego przedstawienia archetypu wilka, próby porównania postrzegania wilka jako zwierzęcia a wilkołaka jako pomroki w europejskich wierzeniach oraz głębszych odniesień do kultury słowiańskiej.
   Największą katorgą przy czytaniu tej lektury była kwestia grafiki. Za dużo motywu krwi, rozczłonkowanego ludzkiego ciała, okrucieństwa wilków (a z którym autor chciał walczyć i pokazać, że te zwierzęta wcale takie nie są). Okropne. Rada dla wydawcy i grafika - czasem przydałoby się, by obrazy odpowiadały treści książki i zamiarom autora.
   B. Sala wykonał kawał dobrej roboty pracując nad tematem wilka i wilkołaka w Europie. Mimo to temat nie został całkowicie wyczerpany. Może ktoś pokusi się o zebranie materiału archeologicznego i historycznego na temat obrazu wilka w kulturze słowiańskiej?
   Książka ciekawa, godna polecenia dla osób naprawdę zainteresowanych mitologią i losami tych wyjątkowych zwierząt.

piątek, 20 lipca 2018

16) Ana Veloso "Woal", czyli podróż na portugalsko-hinduską Goa

   Jak znaleźć przepis na dobrą powieść inspirowaną historią? W jaki sposób zaciekawić czytelnika bohaterami? Jak zapętlić akcję, by ciągle czymś zaskakiwać?  
   Uważam, że na te pytania można znaleźć odpowiedź, czytając uważnie "Woal" Any Veloso. Autorka umiejętnie połączyła niezwykłych bohaterów z odpowiednią czasoprzestrzenią, dodając do tego fabularne smaczki w postaci intryg, a nawet lekko zahaczając o wątki kryminalne.
   Akcja powieści rozgrywa się w XVII-wiecznych Indiach w portugalskiej kolonii Goa, która kipi mieszanką europejskich zwyczajów i hinduskiej tradycji. Czytelnik zostaje wciągnięty w samo serce konfliktu pomiędzy tym, co stare, a tym co nowe i narzucone, ale o tym troszkę dalej.
   Główni bohaterowie pochodzą z dwóch różnych światów. Portugalczyk Miguel i Hinduska dona Amba.
   On, początkowo lekkoduch, kochający zabawę, dobre wino i piękne kobiety. Młodszy syn, który szukał sposobu na swoje życie, ponieważ zgodnie ze zwyczajem to starszy brat dziedziczył wszystko. Trafiając na Goa, zderzył się ze stereotypami i nowym światem, który zaskakiwał i fascynował co krok. Kolejne przygody ujawniły jego niezwykły umysł ścisły, co wiązało się z zapamiętywaniem bez najmniejszego problemu całych rzędów liczb. Młodzieniec na naszych oczach dojrzewał, stawał się coraz bardziej odpowiedzialny i stateczny. Odkrył czar prawdziwej przyjaźni i miłości, przy czym warto zwrócić szczególną uwagę na więź łączącą Miguela i Pańdzia. Pies niejeden raz uratował mu życie, udowadniając, że zwierzęta są rozumne, lojalne i pełne uczuć, gotowe nawet poświęcić własne życie w obronie najbliższych.
   A kim była dona Amba? Hinduską pochodzącą z wyższej kasty, zakrywającą swą twarz tytułowym woalem. Czemu się za nim skrywała? Czy miał ją przed czymś chronić? Czy popełniła jakąś zbrodnię, a może sama była ofiarą uciekającą przed katem? Kobieta wyniosła, znająca swoją wartość, lecz nieoszczędzana przez życie, które co rusz podkładało jej kłody pod nogi od wczesnego dzieciństwa. Wraz ze swą opiekunką Najaną przewędrowały spory kawałek Indii w poszukiwaniu domu i szczęścia, a kobieta bez bliskiego mężczyzny jej towarzyszącego w podróży wcale nie miała łatwo. Historia ich życia była splotem przeznaczenia. Amba w Goa stworzyła swój mały rajski zakątek, przygarniając do niego zagubione dusze, broniąc je przed ulicą i zagrożeniami na niej czyhającymi. Czytelnikowi obraz może zacząć się tu zamydlać. Jak to? Z jednej strony mamy osobę bogatą i zarozumiałą, rzadko publicznie podróżującą poza lektyką, a z drugiej - o gołębim sercu, darującą pomoc potrzebującym i samą skrzywdzoną przez los. Która osobowość była maską, a która prawdziwą twarzą Amby? Amba... a może to tylko jedno z jej wcieleń? Jak naprawdę nazywała się ta niezwykła kobieta o silnym charakterze, walcząca o przetrwanie w patriarchalnym świecie portugalskiej kolonii?
   Miguel i dona Amba, dwie tak różne osobowości, tak różne kultury, a jednak nie pozostali sobie obojętni. Wzajemnie się fascynowali, skłaniali do pracy nad charakterem oraz zmianą światopoglądu wobec korzeni własnej kultury. Los skrzyżował ich drogi, pokazując, że tak odmienne nacje mogą się szanować i egzystować przyjaźnie bez wywyższania którejkolwiek ze stron.
   Na uwagę czytelnika zasługują również inne postacie jak: Isabel de Matos - niedoszła narzeczona Miguela o silnej osobowości i z dużym poczuciem niezależności; Maria Nunes - delikatna, nieśmiała o ogromnym sercu, troskliwa wobec najuboższych, dzielnie wypełniająca swe chrześcijańskie powołanie; senhor Furtado - Hindus pracujący w firmie ojca Miguela, szczery, oddany, lojalny, gotowy do pomocy, sprytny (co udowadnia na ostatnich stronach powieści); Najana - wspomniana już niania Amby; Makarand i Cristosomo - służący głównych bohaterów, a w pewnym sensie ich przyjaciele, którzy niejeden raz okazali swą przydatność i ratowali im skórę. 
   Autorka powieści "Woal" odmalowała niezwykle barwnie świat kolonialny, gdzie łączyły się hinduskie i portugalskie wpływy. Przez tą mieszankę powstała zupełnie nowa jakość. Jeśli Europejczyk raz już zasmakował w Indiach, nie mógł już ich wyrzucić z serca. Fascynacja dawną kulturą i wierzeniami, mimo głęboko zakorzenionej wiary katolickiej, podziw dla architektury i pomysłowości Hindusów. Narrator książki wiedzie nas przez kraj ludzi biednych i bogatych, ukazując zarówno nędzę najniższych kast, jak i dwór pełen zbytków maharadży. Poznajemy mentalność kastową społeczeństwa, gdzie każdy został powołany do wykonywania określonej czynności, np. służący machający wachlarzem nie zniżyłby się do sprzątania domu pana, a szlachetnie urodzony nie podałby ręki niedotykalnemu, który odpowiada za zmarłych. Innym ciekawym spostrzeżeniem autorki było zwrócenie uwagi na problem inkwizycji. Mimo prób nawrócenia, często przemocą, mieszkańcy Goa pozostali wierni swym korzeniom, a katolicyzm pozostał maską wierzchnią dla świętego spokoju i akceptacji ze strony kolonizatorów. Świadczą o tym m.in. imiona własne i oficjalnie stosowane, składanie ofiar bogom, ich ukryte posążki w domach, modlenie się do nich w sytuacjach kryzysowych, tradycyjne obchodzenie święta diwali czy holi oraz ślubów z nieodłącznym czerwonym sari panny młodej i tatuażami z henny. W powieści przedstawicielem inkwizycji został Frei Murtinho, który pracując w imię boże, dobierał sobie szpicli spod ciemnej gwiazdy (jak Carlos). Szukano byle pretekstu, by odbierać majątki zamożnym Hindusom, mordowano tych, którzy wydali się nawet lekko podejrzani o wyznawanie pogaństwa czy szerzenie herezji. Nie istniało coś takiego jak niezawisły sąd. Jedyną szansą uratowania się było przekupstwo, a i to nie zawsze przynosiło odpowiednie rezultaty. Hańbienie młodych dziewcząt, znęcanie się nad dziećmi, szukanie pretekstu, by zniszczyć hinduizm bez względu na okoliczności. Księży takich jak Murtinho nie brakowało. Prawdziwych kapłanów z powołania było tylu co kot napłakał. Instytucja, która powinna szerzyć miłość, tolerancję i szacunek wobec bliźniego, przynosiła ze sobą obłudę, strach i przemoc. Taki obraz działalności inkwizycji to nie tylko Indie, ale i Europa, obydwie Ameryki etc.
   "Woal" to powieść napisana prostym językiem, cechującym się żywą plastyką barw i dynamizmem. Występują tu opisy przyrody i lokalnego życia, ale oszczędne w formie (nie trzeba się obawiać powtórki z "Nad Niemnem", chociaż dla mnie osobiście to była zaleta, a nie wada). Czytelnik ma okazję  przenieść się w czasoprzestrzeni i stać się biernym obserwatorem wydarzeń. Czasem miało się ochotę krzyczeć i ostrzec bohaterów przed niebezpieczeństwem, innym - śmiać się lub płakać wraz z nimi.
    Ana Veloso podarowała światu powieść, która wzrusza i wciąga od pierwszej do ostatniej strony. Nie da się przejść obok niej obojętnie. Jedne postacie się kocha, inne nienawidzi. Miłość, przyjaźń, intrygi, tajemnice, walka dobra ze złem - to na pewno da się tu odnaleźć w ciekawym połączeniu. 
   Czy czegoś tej książce brakuje? Moim zdaniem opisu bliższych relacji między członkami rodziny Miguela, o których są ledwie wzmianki i tak naprawdę trzeba czytać między wierszami (zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę jego brata i żonę Beatriz, którzy będą mieli swój mały wątek w książce, a co lepiej pomogłoby czytelnikowi zorientować się w sytuacji). Podobnie wygląda sytuacja z doną Ambą. Czemu jej ojciec został zamordowany, dlaczego odesłał swoje dzieci do brata? Nie domyślał się pułapki? Warto byłoby zwrócić też większą uwagę na Najanę i jej oddanie dla Amby. Skąd w tej kobiecie tyle sił i samozaparcia? A poza tym prosiłabym o więcej Indii w Indiach, ale wiadomo, że nie to było zamysłem autorki (mi i tak zawsze tego będzie mało ;) ).
   Książkę "Woal" polecam zakochanym w Indiach, ich kulturze, fanom romansów na tle historycznych wydarzeń, poszukiwaczom sensu życia i wartości więzi międzyludzkich, każdemu kto szuka wzruszenia i lektury dającej do myślenia. Naprawdę warto po nią sięgnąć.

Udanego weekendu,
Marigniewa ;)

PS "Woal" porusza temat płd Indii, które pokochałam już jakiś czas temu dzięki filmom telugu (tzw. Tollywood; nie mylić z Bollywood, które pochodzi z północy Indii). W związku z tym pytanie do Was. Czy znacie jakieś powieści, których akcja rozgrywa się w Andhra Pradesh/Telanganie? 

 

wtorek, 5 czerwca 2018

15) "W ciemność" Anna Bolava

   Gdzieś za naszą południową granicą, na czeskiej wsi, mieszka sobie kobieta, zakochana w ziołach, które wchłonęły ją w swój świat całkowicie, wymagając bycia priorytetem. A może to ona sama sobie to narzuciła? 
   Książka Anny Bolavy "W ciemność" jest tytułem niecodziennym, dziwnym. Pozostawia po sobie sporo niedopowiedzeń i każe zastanowić się nad sensem tworzenia takich tworów. W czym tkwi szkopuł? Opis na okładce obiecuje nam podróż przez świat ziół zaprawioną ludową, wręcz magiczną atmosferą czeskiej wsi z "tajemniczymi, nadprzyrodzonymi siłami". Owszem poznamy świat ziół, ale owej magii nie zakosztujemy ni grama, niestety.
   Bohaterką książki jest starsza kobieta, Anna, mieszkanka postkomunistycznej wsi, gdzie wszyscy o wszystkich wiedzą wszystko, kocha się plotki, obgaduje się za plecami nawet członków własnej rodziny, zazdrość bywa uczuciem na co dzień wobec "ukochanej kuzynki", a szaroburą rzeczywistość koloruje owo zbieranie ziół. Kobiecie lepiej żyje się w samotności, bo niewiele osób pamięta czasy jej babci, gdy jej pasja była czymś szanowanym. W dzisiejszym, nowoczesnym świecie, zbieranie ziół jest dziwactwem. Mimo wykształcenia i znajomości języków obcych, Anna nie zamierza rezygnować z tego, co kocha. Ból istnienia pomaga jej przetrwać rytm wzrostu poszczególnych roślin, ich obserwacja, zbieranie i sprzedawanie w punkcie skupu w każdy wtorek. Nawet nazwy poszczególnych rozdziałów książki wskazują, co tak naprawdę liczy się w jej życiu. Czemu stała się tym, kim jest obecnie? Zapewne trawiąca ją choroba objawiająca się sinieniem, silne bóle tłumione przez równie silne leki (w książce padają nawet konkretne nazwy), rozluźnienie kontaktów rodzinnych z kuzynkami, separacja z mężem przez wzgląd na wrednego teścia i samotność. Anna na naszych oczach rozpada się w drobne kawałki, jej światem zaczyna kierować obsesja zbierania ziół, być może wpadanie nawet w lekkie szaleństwo, bez zwracania uwagi na własny stan zdrowia. Nic więcej się nie liczy. Lipa, orzech, dziewanna, skrzyp, glistnik, babka, dziurawiec, wiązówka błotna, jasnota, krwawnik... tak to one zawładnęły jej światem. Z jednej strony nasza zielarka czule je zbierała, obserwowała, suszyła, a potem bezdusznie przeliczała na korony, ile to może na nich zarobić, byle tylko bić rekordy w skupie. Czy naprawdę na tym polegało jej szczęście?
   "W ciemność" czyta się migiem. Duża czcionka, przystępny język, narracja głównie w pierwszej osobie (tak, świat poznajemy oczami głównej bohaterki) ułatwiają zadanie. Wydaje mi się, że zioła i pasja ich zbierania to tylko wierzchnia warstwa, która ma pomóc nam dotrzeć głębiej i rozpatrzeć psychologiczny aspekt rozpadu osobowości Anny. Pewne opisy jej zachowań i myśli wręcz paraliżują czytelnika, każąc zastanowić z kim właściwie mamy do czynienia (tu wskażę scenę wizyty u teścia w domu opieki, a potem "atak furii" w stosunku do doktora Divisa w domu Anny). Anna Bolava oddała do rąk czytelników niełatwy twór w interpretacji, tchnący bardziej tragedią życia niż "happy endem". 
   Mam mieszane uczucia w stosunku do tej książki. Sięgnęłam po nią zachęcona opisem okładki, licząc bardziej na jakieś szeptuchowe klimaty, mówiące bardziej o naszych słowiańskich zwyczajach w tematyce ziół. Rozczarowałam się i jestem szczerze zawiedziona niewykorzystaniem przez autorkę wielu wątków (wpływ babci na życie Anny, jej stosunki z kuzynkami, rozpad małżeństwa, jej stan zdrowotny, owe "szeptuchowe" elementy). Dla kogoś, kto szuka psychologicznych aspektów do roztrząsania i zna się na tym z medycznego punktu widzenia, to szczerze polecam. Być może będzie w stanie przypisać głównej bohaterce jakąś łatkę i wypowie się jak takiej osobie można pomóc, bo jedno jest pewne. Anna Bartakova na pewno potrzebowała pomocy drugiej osoby, życzliwej, bliskiej oraz lekarskiej ze wsparciem psychicznym.
  Czy ktoś z Was czytał to? Co sądzicie o tym konkretnym tytule?

sobota, 19 maja 2018

14) "Hilda" N. Griffith

     Powieści historyczne potrafią oczarować lub przytłamsić czytelnika. Nie każdy autor powinien brać się za ten gatunek. Czasem trafiają się potworki, które powodują, że przy każdym zdaniu ma się ochotę krzyczeć z bezradności, a czasem prawdziwe perełki, które zachwycają na każdym kroku. Wszystko jest zależne od należytego przygotowania pisarza, jego wiedzy o opisywanej epoce, źródeł z których korzysta i warsztatu, jakim się posługuje. 
     Nicola Griffith wzięła sobie za cel opisanie postaci Hildy, córki Hererica, świętej benedyktynki uznawanej przez kościół katolicki oraz anglikański. Co o niej wiemy? Urodziła się w Nortumbrii, ok. 627 roku została ochrzczona na dworze króla Edwina, a ok. 647 roku postanowiła dołączyć do służby kościoła. Mianowano ją przeoryszą klasztoru w Hartlepool, następnie przeniesiono do Whitby. Mówiło się o niej, że jest światłem świata. Większość informacji o tej kobiecie pochodzi z dzieła Bedy Czcigodnego pt. "Historia kościelna ludu kościelnego". Tyle historia. Pisarka postanowiła wykorzystać luki i wypełnić je swoją wyobraźnią mocno podpartą naukowymi badaniami, o czym wspomniała w posłowiu i w podziękowaniach. Wyjaśnia tam, że przygotowywała się przez jakiś czas zanim wzięła się za pisanie "Hildy". Nie tylko źródła historyczne, ale i archeologiczne zostały wzięte pod uwagę w procesie twórczym. Niewątpliwie ma to swoje odzwierciedlenie w treści książki. Opowiada ona o pierwszej połowie życia Hildy, od wczesnego dzieciństwa do momentu jej zamążpójścia. 
   Postacie są wyraźnie zarysowane, nie powielają się ich charaktery. Panuje różnorodność posiadanych cech, temperamentów, zwyczajów. W miarę upływu lat one ewoluują, dorastają. Widzimy jak otoczenie, przeżyte traumy, napotkane osoby, zdobyte doświadczenie wpływają na ich osobowość. Jest to niezwykle ważne w przypadku Hildy, jej gemaecce (oficjalna partnerka/ przyjaciółka, głównie przy tkaniu) Begu, przyjaciela z lat dziecinnych Ciana i jego matki Onneny, króla Edwina oraz matki Hildy, Breguswithy.
    Hilda jako światło świata przygotowywana do tego od wczesnego dzieciństwa przez matkę miała się nauczyć milczeć, rzadko odzywać, uważnie obserwować otoczenie, analizować wszelkie fakty i na podstawie tego wyciągać wnioski. Dzięki temu mogła próbować wieszczyć o przyszłości, mówiąc o znakach lub snach zesłanych przez bogów. Trafne "prognozy" (to chyba najodpowiedniejsze słowo pasujące do kreacji zastosowanej przez Griffith) pozwoliły jej na stałe przebywanie na dworze króla, wpływanie na niego i zabezpieczenie swojej rodziny przed śmiercią (jej ojciec został otruty). Na kartach książki obserwujemy jej dojrzewanie, kolejne etapy wtajemniczania w sprawy dorosłych i ich wpływ na życie tysięcy poddanych, jeśli dotyczyły one świty króla. 
    Inną kobiecą postacią, która wryła mi się w pamięć jest wspomniana już wcześniej Breguswitha. Matka Hildy to osoba wyrachowana, próbująca za wszelką cenę utrzymać się w pobliżu władzy, chcąc mieć na nią wpływ i jednocześnie chronić swoją rodzinę. Po śmierci męża została sama z dwiema córkami, żyjąc w strachu, by nowy król, a jej szwagier, nie kazał ich uśmiercić jako potencjalne zagrożenie dla siebie i swoich potomków. Przez cały czas balansowała na cienkiej linii między lojalnością a zdradą. Powodowana własną ambicją i lękiem o dzieci lawirowała potajemnie między obozami władców. Wobec starszej córki potrafiła ukazywać uczucia, natomiast wobec młodszej latorośli zabrakło u niej tego odruchu. 
    Ponadto warto zwrócić uwagę na wątek religijny dotyczący odchodzenia od wiary w Wodena, pogańskiego bożka wysp brytyjskich, na korzyść chrześcijaństwa. Dzięki książce staliśmy się naocznymi świadkami okrucieństw i matactw jakich dopuszczali się księża, byle dopiąć swego. Jak głośno mówili o grzechach i dziesięciu przykazaniach, sami łamiąc je co krok. Swojska hipokryzja. W "Hildzie" najlepszym przykładem tego stał się ksiądz Paulin, jedna z najmniej sympatycznych postaci, którą miało się ochotę wyrzucić za burtę podczas sztormu na środku oceanu. 
   Autorka doskonale orientuje się w opisywanej przez siebie epoce, częstując czytelnika trudnymi słówkami pochodzenia staroirlandzkiego, brytyjskiego i staroangielskiego. Są to pojedyncze zwroty, które zapewne miały pomóc "wczuć się" czytelnikowi, jednak początki były trudne i wybijały one z rytmu. Dobrze, że na samym końcu książki znajduje się słowniczek z ich tłumaczeniem. Griffith sporo miejsca poświęciła na oddanie codzienności średniowiecznej Brytanii: od strojów, wystroju wnętrz, targów po przygotowywane posiłki, odprawiane ceremonie, budowanie budynków. Ogrom opisów i szczegółów. Widać, że włożono w to sporo wysiłku i pracy. Doceniam jak najbardziej, ale wydaje mi się, że momentami nadmiar może przytłoczyć i zniechęcić.
    Takich książek nie pochłania się w kilka godzin, ale smakuje się wiele dni, a może nawet tygodni. Fragment za fragmentem... powoli doceniając kunszt autora, niezwykłe postacie żyjące własnym życiem, by w końcu z ulgą odetchnąć i powiedzieć "koniec".
    Książka zdecydowanie dla osób na co dzień zajmujących się mediewistyką wysp brytyjskich, ewentualnie amatorów tego tematu. Myślę, że przeciętny czytelnik, który wzbrania się przed historią jako taką po kilkudziesięciu stronach może przerazić się ilością przytoczonych imion, powiązań genealogicznych (nieco zagmatwanych) i politycznych, spisków i intryg na dworze. Łatwo pogubić się w tym kto z kim jest w sojuszu, kto jest uzurpatorem, kto szykuje się do zdrady. 
    Do "Hildy" podchodziłam kilka razy, w międzyczasie czytając inne książki, tematycznie związane z moimi zainteresowaniami. Nie żałuję czasu spędzonego nad tą lekturą, bo nieco rozjaśniła moje pojęcie o średniowieczu Brytanii, przybliżyła postać Hildy. Polecam dla osób zaintrygowanych tą tematyką, odradzam osobom, które oczekują łatwej i przyjemnej lektury. Tutaj na pewno tak nie będzie. 

Czy ktoś z Was czytał "Hildę" i co o niej sądzi?

środa, 2 maja 2018

13) "Zwilczona" i "Sekretna zima Jaśminy" Adrianny Trzepioty

     Co może kryć się wśród mazurskich lasów, gdzieś na obrzeżu Polski, w miejscu, w którym stykały się różne narodowości o odmiennych kulturach, tradycjach i zwyczajach? Czy w takim miejscu mogą kiełkować ziarna tajemnic historii, które tylko czyhają, by wychynąć ze swego dotychczasowego ukrycia i ujrzeć światło dzienne?
     Adrianna Trzepiota obiecuje nam w "Zwilczonej" oraz "Sekretnej zimie Jaśminy" przygodę okraszoną słowiańskimi klimatami z szeptuchą w tle, tajemniczymi kartami tarota zostawionymi przez dziadków, poszukiwaniem samej siebie przez główną bohaterkę. Jak autorka wywiązała się z tego?
    Pierwsza część przygód Jaśminy pt. "Zwilczona" wg okładki powinna być o: "kobiecej intuicji, mazurskiej magii i ogromnej miłości". Z jednej strony mamy rodzinę głównej bohaterki na pozór idealną, z drugiej jej przyjaciółki z czasów młodości. Każda z nich boryka się ze swoimi problemami, szarą codziennością, walką o swoją kobiecość. Trzepiota ukazuje nam siłę przyjaźni, niezwykłą pomimo rozłąki wielu kilometrów. W rodzinie Jaśminy zaczynają się drobne rysy, mąż zaczyna nadużywać alkoholu, przestaje zwracać uwagę na dziecko i żonę, a ona walczy ze złem, które ją przytłacza. Jej przyjaciółce Zosi świat zaczyna się sypać, gdy dowiaduje się, że mąż nie pozostaje jej wierny. Jak żyć z kimś, komu się nie ufa, kto kłamie? Jak podołać samotnemu rodzicielstwu? Jak utrzymać dzieci, dom i przy tym nie zwariować od nadmiaru problemów? Jak znów uwierzyć w siebie? Natomiast Lena jest szczęśliwą malarką, która całkowicie poświęciła się swojej pasji, unikając zakładania rodziny. Tworzy niezwykłe obrazy, portrety kobiet, które wypływają wprost z jej serca.
    Podczas jednego ze spotkań postanawiają ruszyć śladem tajemniczej księgi zostawionej przez dziadków Jaśminy, a dokładniej "mapy skarbów" wskazującej miejsce gdzieś w lesie. I właśnie od tej chwili zmienia się życie Jaśki. Kobieta wyrusza w podróż bardziej mentalną niż dosłowną. Przewodniczy jej wilczyca, uosobienie jej kobiecości, drzemiącej w niej siły, dzikiej i nieposkromionej, lecz jednocześnie rozsądnej, ceniącej rodzinę. Jaką ścieżką podąży? Dokąd ją zaprowadzi? Najpierw trafi do Warszawy, hałaśliwej, pełnej życia i energii, w której trudno się odnaleźć osobie przyzwyczajonej do ciszy i spokoju wsi. Tam spotyka Władka, wydającego się przeciwieństwem jej męża, kogoś kto wierzy w nią i jej talenty pisarskie, kto daje jej wsparcie i pomaga na powrót uwierzyć w siebie. Ale czy tylko o przyjaźń tu chodzi? Jedno mogę tu zdradzić - z tej znajomości wynikną niejedne kłopoty, których konsekwencje będzie widać w kolejnej części.
   Słowiańskości tu tyle co kot napłakał, niestety. Mamy gdzieś w tle motyw staruszki szeptuchy, co kultywuje tradycje przodków, ale to dalekie tło. Jest archetyp wilczycy, ale chyba nie do końca wykorzystany, bardziej uosobienie duszy Jaśki, a może właściwszym byłoby określenie - projekcja wymarzonej Jaśminy, silnej i niezależnej. Tak, to chyba bardziej pasuje. Jaśka realna i Jaśka z drugiej strony lustra - wilczyca, która pokazuje jej jaka może być ta prawdziwa Jaśmina, bez zahamowań i stereotypów. Kolejny niewykorzystany potencjał tkwi w obrazach Leny. Początek książki zapowiadał, że odegrają one większą rolę w całej fabule, tak jakby były obdarzone duszą, miały dawać siłę swoim właścicielom. Bardzo udany zabieg, wręcz intrygujący i każący czekać na dalsze fragmenty z tym motywem. Niestety, niedoczekanie nasze. Plusem jest opis kilku receptur kucharskich (bardzo dokładnych), które mogą zachęcić do eksperymentów oraz wtręty filozoficzne, dotyczące głównej bohaterki i jej życia, które można odnieść do każdego z nas.
   "Sekretna zima Jaśminy" zdradza nam dalsze losy głównej bohaterki "Zwilczonej", bez wdawania się w zbędne szczegóły z życia jej przyjaciółek. Leny tu praktycznie nie ma, w tle przemyka Zosia. Książka koncentruje się na życiu Jaśki, jej próbie walki z alkoholizmem męża i jego aroganckim zachowaniem, próbą poznania samej siebie i radzenia sobie w samotności, próbą zerwania znajomości z Władkiem i znalezienia ostoi w Warszawie. Mamy tu mniej akcji, więcej przemyśleń, co jest stanowczo na korzyść, bo wreszcie bliżej poznajemy główną bohaterkę i jej stan ducha. 
   Jedną z najciekawszych postaci jest leśniczy Bojan, który zmaga się z duchami przeszłości, ucieka w pracę i samotność, stroniąc od ludzi na tyle, ile się da. Towarzyszy mu pies husky, przybłęda, Luna. Odegra ona dość ważną rolę w znajomości pomiędzy Bojanem a Jaśką. Pomoże zarówno jednemu, jak i drugiemu, ale w jaki sposób? O tym przekonacie się, jeśli zajrzycie do wnętrza książki. Powiem tylko, że ten pies dodaje tylko uroku całej fabule. Jedyne co razi to to jak leśniczy początkowo traktuje swoją zwierzęcą towarzyszkę. 
    W tej części przygód Jaśminy Trzepiota daruje nam całą paletę legend związanych z wilkami z różnych stron świata, które mogą zaciekawić do własnych poszukiwań w tym temacie. Zabieg interesujący, ale szkoda, że mało powiązany z fabułą. Myślę, że lepszym rozwiązaniem byłoby wplecenie tych historii w życie bohaterki, np. jej samodzielne kwerendy źródłowe, a nie wtręty stricte od autorki, co zaburza rytm powieści. 
    Obydwie książki Adrianny Trzepioty są napisane plastycznym, czasem wręcz poetyckim językiem, dzięki czemu z łatwością czytelnik otuli się barwami i zapachami mazurskich lasów. Warstwa filozoficzna niejedną osobę na zakręcie podniesie na duchu i wskaże właściwy kierunek podążania, by poznać samego siebie, swoje wady i zalety, cele i pragnienia. Osoby po przejściach na pewno docenią to. Legendy o wilkach i motyw przewodni wilczycy przyciągną fascynatów przyrody i słowiańskich klimatów. 
   Książki Trzepioty może nie są najlepiej dopracowane, brakuje im tego "czegoś", ale po ich lekturze czytelnik jest ciekawy co dalej. Mam nadzieję, że trzecia część, której premiera już wkrótce okaże się o niebo lepsza, uzupełni braki swoich poprzedniczek i logicznie zakończy wątki, które urwały się tak nagle. 
    Czy polecam? Myślę, że można się z tym zapoznać przy chwili wolnej, gdy nuda całkiem doskwiera, a mamy ochotę na coś niecodziennego, nieco dziwnego, niedoskonałego, co i tak nas zmusi do refleksji.

A co Wy sądzicie o tej serii i stylu autorki? Sięgniecie po "Amulet Jaśminy", trzecią część?

niedziela, 8 kwietnia 2018

12) "Sezon burz" i "Miecz Przeznaczenia" A. Sapkowskiego, czyli Wiedźmina ciąg dalszy

     Tajemniczy jegomość o przenikliwym spojrzeniu, dwa miecze na jego plecach, zapewne wykute na specjalne zamówienie i koń, zawsze zwany Płotką, to pewność iż mamy do czynienia nie z byle kim. To sam Geralt z Rivii, żywa legenda, poprawny wiedźmin, przestrzegający wewnętrznego regulaminu, który sam narzucił sobie, by nie pogubić się w życiu, by łatwiej wykonywać swoją pracę, strzec wyznawanych wartości bez względu na sytuację czy okoliczności, bez względu na zleceniodawcę, by zachować resztki człowieczeństwa. Człowieczeństwa, którego on miał więcej niż zwykły człowiek, a którego posiadania mu odmawiano, bo przeszedł Próbę Traw, bo ktoś majstrował przy jego genach, ale on pozostał sobą, człowiekiem wrażliwym o wielkim sercu, skrytym pod maską złośliwości, ironii i twardego charakteru.
     "Sezon Burz" A. Sapkowskiego jest osobną powieścią o naszym Wiedźminie. Tytuł być może ma nam podpowiedzieć, że to nie będzie spokojna książka, lecz tętniąca życiem, przerzucająca Geralta z miejsca na miejsce, by płynął z prądem rzeki narzucanym przez meandry życia. Tu aż kipi od domyślnych spisków, tajemnic, niewytłumaczonych zjawisk. 
     Biały Wilk przybył do Kerack, nadmorskiego miasteczka, które szumnie tytułowało się królestwem z własną dynastią, krótkotrwałą, aczkolwiek istniejącą od 2 pokoleń, żyjącego głównie z bogactw morza. Towarzyszył mu nieodżałowany przyjaciel, jedyny w swoim rodzaju poeta, kochający sławę i kobiety, wyjątkowy pod każdym względem... Jaskier ;) Ach, ileż humoru wnosi ta para. Jednak wracając do meritum, Geralt przyjechał do Kerack, by podjąć jakieś intratne zlecenie. Wygłodniały po podróży, postanowił poraczyć się czymś smacznym, wstąpił do jednej z lepszych karcz i... nawet nie zdążył skonsumować zamówionego dania polecanego przez samego właściciela przybytku. Czemu? Biały Wilk komuś przeszkadzał, został więc wplątany w kryminalne sprawy. Dodając pikanterii całej sprawie, warto wspomnieć, że z całym zamieszaniem związana była pewna rudowłosa piękność o magicznych umiejętnościach. Domyślacie się kto? Tak, Koral. Najpierw naszemu wojownikowi przypisano wyłudzanie pieniędzy i okradanie państwowej kiesy Kerack, potem oskarżono o pobicie "niewinnych" obywateli i nieczyste intencje. Tym oto sposobem nasz bohater trafił do więzienia, stracił swój bezcenny dobytek i wmieszał się w prawdziwe bagno. Wiedźmin bez mieczy to tak jakby stracił rękę, w dodatku osaczony przez czarodziejskie środowisko polujące na jego najmniejsze potknięcie, szczujące go na potwory, demony, a tak naprawdę mające wśród siebie prawdziwego potwora, który wymknął się spod kontroli, pozbawionego człowieczeństwa w każdym calu. Wiedźmin wiedziony przez Koral i jej pracodawców przez kolejne zadania pokazał kim tak naprawdę jest, na co zezwalał mu kodeks, do czego był w stanie się posunąć, jak bardzo cenił przyjaciół.
     Ciekawymi postaciami przykuwającymi uwagę w tej książce są na pewno Addario, krasnolud o przyjacielskim usposobieniu, niestroniący od niesienia pomocy nieznajomym oraz Mozaik, uczennica Koral, dziewczyna cierpliwie i pokornie znosząca humory swojej mistrzyni. Żałuję, że poświęcono im tak niewiele miejsca. Pojawia się także wilkołacza rodzina, której głowa rodziny jest zaprzyjaźniona z naszym bohaterem oraz znana z cyklu Nimue. 
    Książka ciekawa, dobrze napisana, uzupełniająca znane nam już historie, wyjaśniające wątki z poprzednich części. Czy warto? Zdecydowanie tak, jeśli interesują Was losy Białego Wilka.

    Cytat z "Sezonu Burz" dot. historii i historyków - "Historia - uśmiechnął się wiedźmin - to relacja, większością kłamliwa, ze zdarzeń, większością nieistotnych, zdawana nam przez historyków, większością durniów". Naprawdę tak jesteśmy postrzegani przez społeczeństwo?

    "Miecz przeznaczenia" to zbiór opowiadań, podobnie jak "Ostatnie życzenie". Każde dotyczy czegoś innego, jednak są ze sobą połączone ciągiem zdarzeń. W "Granicy możliwości" Geralt ruszył wraz z Jaskrem przez przypadek na poszukiwanie smoka. Poznał krasnoludy, błędnego rycerza, tajemniczego szlachcica w towarzystwie dwóch Zerrikanek, a nawet natknął się na swoją ukochaną, która nie wybaczyła mu dawnych grzeszków. Naprawdę bardzo ciekawie napisane, a w dodatku z wyjaśnieniem legendy o złotym smoku. W "Okruchu lodu" Sapkowski dał nam możliwość na bliższe przyjrzenie się związkowi wiedźmina i Yennefer, kobiety, która bała się podjąć ostatecznej decyzji, postawionej na rozstaju dróg przez własne serce. Między kim a kim? Białym Wilkiem a starym, dobrym znajomym, czarodziejem. Kogo ostatecznie wybrała albo jak rozwiązała sytuację? Podpowiem Wam, że w całą sprawę zamieszała dwie magiczne pustułki, czarne jak noc, posłanników. Historia warta poznania i nawiązująca do jednej ze znanych baśni. "Wieczny Ogień" dotyczy historii niziołka, który nagle dorobił się swojego sobowtóra, bardzo przedsiębiorczego, jednak nieco kłopotliwego. Pisarz w tym utworze raczy nas wiadomościami o pomroce zwanej mimikiem, dopplerem, vexlingiem, bedakiem, podwójniakiem czy mieniakiem. Istocie, która może przybrać kształt i i zachowania, a nawet myśli obserwowanej postaci, co do joty, tak, że na pierwszy rzut oka nie rozpozna się oryginału od falsyfikatu. To jedno z bardziej udanych opowiadań. Wzruszająca końcówka z przesłaniem, że każdy ma prawo do życia i funkcjonowania bez względu na przynależność rasową. W opowiadaniu "Trochę poświęcenia" wiedźmin został zamieszany w miłosne zawirowania międzygatunkowe między księciem a syrenką (tak dobrze znany motyw z baśni). Sam Geralt również zachłysnął się miłością, mamiąc piękne i utalentowane dziewczę, próbując zapomnieć o swej Yennefer. Dobrze napisane, znajdziemy tu co nieco ironii i całkiem sporo humoru. Tytułowe dwa słowa pokazują, że odrobina poświęcenia może komuś pomóc, jednak czasem niesie to ze sobą drobne wyrzuty sumienia, co nie zawsze jest korzystne. Warto się zastanowić, czy naprawdę warto coś poświęcić, nawet odrobinę. "Miecz przeznaczenia" opowiada nam o pierwszym spotkaniu Białego Wilka z Ciri, driadach i ich zwyczajach. Utwór wciągający, wyjaśniający wiele niedopowiedzianych elementów z cyklu. Dla fanów Cirilli obowiązkowy. "Coś więcej" - to zdecydowanie coś z czym każdy fan wiedźmina musi się zapoznać. Tu wyłania się wrażliwe serce Geralta, poznajemy jego najskrytsze myśli, widzimy chwile słabości i możemy w końcu osobiście poznać jego matkę. Ponadto poznajemy siłę przeznaczenia i jesteśmy świadkami jego spełniania się. Opowiadanie genialne. Chwytające za serce.
     Po cyklu miałam mieszane uczucia wobec Geralta i jego przygód, jednak po opowiadaniach i "Sezonie Burz" wniknęłam całkowicie w to uniwersum, jego nieskończone możliwości interpretacji, bogate pola manewru autora i przedstawiony świat wierzeń słowiańskich. Szkoda, że tak mało miejsca poświęcono pomrokom, walce Białego Wilka z nimi. Mimo to myślę, że warto zapoznać się z dziełami Sapkowskiego, a czas temu poświęcony nie będzie zmarnowany.

sobota, 31 marca 2018

11) "Ostatnie życzenie" Wiedźmina A. Sapkowskiego

    Kontynuuję przygodę z Wiedźminem, tym razem sięgając po "Ostatnie życzenie" A. Sapkowskiego. I nie żałuję ani trochę, bo książka pozytywnie zaskakuje na każdym kroku.
    Czym jest "Ostatnie życzenie"? Zbiorem opowiadań, które ma nas wprowadzić w cykl Wiedźmina. Każde dotyczy innego wydarzenia, ale wszystkie są ze sobą w jakiś sposób powiązane, ciągiem przyczynowo-skutkowym. 
    Geralt z Rivii zaczyna od walki ze strzygą, bardzo emocjonującej, bo bazującej na więzi między ojcem a córką. Jak wygląda i zachowuje się ta pomroka, jak sobie z nią poradzić? Sapkowski w końcu stanął na wysokości zadania i poświęcił nieco miejsca naszym słowiańskim demonom. Inną pomroką, której poświęcono uwagę jest bruxa, cięższa odmiana wampira, wplątana w romans rodem z "Pięknej i Bestii". Ciekawe powiązania i zaskakujący finał. Ponadto mamy okazję gościć w świątyni Melitele i bliżej poznać kapłankę Nenneke. Postać, która bardzo zyskuje na bliższym poznaniu. Mamy też coś dla fanów rozlewu krwi, rozróbę z kimś w rodzaju średniowiecznych terrorystów, wierzących tylko w siłę miecza grupowego (czyli kilkoro napastników na jedną osobę). Przerywnikami pomiędzy poszczególnymi opowiadaniami są tzw. głosy rozsądku, gdy Geralt przebywa w świątyni, wówczas do głosu dochodzą jego filozoficzne aspekty duszy. Jeden z ważniejszych i ciekawszych rozdziałów dotyczy przeznaczenia naszego Białego Wilka i Ciri, a dokładniej mówiąc, w jaki sposób do tego doszło. Dzięki temu mamy okazję poznać sławną Calanthe, czyli Lwicę Cintry, Pavettę i Duny'ego. Tu zwróćcie uwagę na szlachcica Kudkudaka, barwny charakter obdarzony niecodziennym talentem. Potrafi być komiczny, ale również prawić mądrości, gdy wymaga tego sytuacja. Zbiór kończy tytułowy rozdział roztrząsający pierwsze dni znajomości Geralta i jego wielkiej miłości, Yennefer, nie tak idealnej czarodziejki jak mogłoby się wydawać. Przy okazji wmieszana w sprawę została pomroka rodem z Orientu, dżinn, który przypieczętował los dwojga kochanków. W jaki sposób? O tym sami przeczytacie. Naprawdę warto. 
     Moim ulubionym opowiadaniem został "Kraniec świata". Gwarantowany sukces, bo występuje niezastąpiony duet - Geralt i Jaskier z niewyparzoną "gębą", elfy, Żywia i rozumny diabełek, który kocha psocić, ale ma wielkie serce. Mieszanka wybuchowa, ale gwarantująca zarówno dobrą zabawę, jak i momenty wzruszenia. Sapkowski dał tu świetną próbkę swojego talentu. 
     "Ostatnie życzenie" jest o wiele lepsze od pięcioksięgu Wiedźmina, bardziej dopracowane pod względem fabuły, powiązań poszczególnych opowiadań, doboru bohaterów, języka i charakteryzacji poszczególnych postaci. Mamy sytuacje komiczne, dialogi nie stronią od ironii, a gdy wymaga tego sytuacja - autor wprowadza poważny nastrój przez zdroworozsądkowe podejście, decyzje i wypowiedzi naszych protagonistów. 
    Książkę czyta się bardzo szybko, wręcz połyka się kolejne strony i trudno się oderwać od niej nawet na chwilę. Znalazłam tu to, czego zabrakło w cyklu - pomrok słowiańskich. Razem z Geraltem i Jaskrem podróżowałam po ich świecie, choć zza mgły innego wymiaru, ale to niezapomniana przygoda. Polecam każdemu z czystym sumieniem. Może właśnie od tego powinno się zacząć czytać Wiedźmina? Jakie jest Wasze zdanie na ten temat?
    Jeżeli kiedyś w gęstwinie zbóż usłyszycie "uk uk uk", uważajcie. Lada moment może na Was wyskoczyć kozłoróg Torque i zaatakować żelaznymi kulkami utaplanymi w miodzie i dziegciu ;)

Tymczasem - Wesołych Świąt Wielkanocnych, pełnych rodzinnego ciepła, kolorowych pisanek, słodkiego zajączka i mokrego dyngusa ;)
Wasza Marigniewa

wtorek, 27 marca 2018

10) "Pani Jeziora" A. Sapkowskiego, ostatni tom cyklu o Wiedźminie

     Poprzednie tomy rozbudziły moją ciekawość względem przygód Ciri i Geralta, a zwłaszcza tego ostatniego. Sapkowski umiejętnie rozbudowywał napięcie, kończąc dość nieoczekiwanie tom czwarty. Co nam zaserwowała "Pani Jeziora"?
    Fabułę otwiera nam zupełnie nowa postać, Nimue, Pani Jeziora, która badała legendę o Dziecku Przeznaczenia i Wiedźminie, zajmując wieżę nad jeziorem, sprowadzając nawet praktykantki do tegoż szczytnego celu. Ciekawy zabieg, urozmaicenie i nowy wątek, który w dalszym etapie okaże się uzupełnieniem całej historii.
    Spora część tomu została poświęcona Ciri i jej podróżom przez czas i światy powstałe po Koniunkcji, a może i przed nią. Najpierw trafiliśmy do świata elfów, które swą nazwę zawdzięczają olchom. Wszystko wydawałoby się piękne, bo i mamy czarowne budynki, świat roślinny, uroczych mieszkańców, ale pozory często mylą. Obcym nigdy nie wolno ufać do końca i należy zachować zdroworozsądkową ostrożność. Zdecydowanie. Literatura przyzwyczaiła nas do obrazu spokojnych, poetyckich, kochających pokój i piękno elfów, walczących tylko w ekstremalnych warunkach. Sapkowski zadaje temu cios od samego początku cyklu. Jednak dopiero w "Pani Jeziora" widzimy całą krwiożerczość tego gatunku. Podróż Ciri to nie tylko elfy i podbity przez nie świat, ona podróżowała w czasie, odwiedzając znane tereny od czasów prehistorycznych aż daleko hen hen w przyszłość. Momentami nosiło to znamiona wręcz apokalipsy. Myślę, że tych przeskoków nie należy odczytywać dosłownie, ale metaforycznie. Być może jako formę ostrzeżenia przed niszczeniem swojego otoczenia, środowiska?
    Autor poświęcił kilka większych rozdziałów wędrówce drużyny Geralta. Strudzeni podróżą mieli osiąść na parę dni w królestwie Toussaint (czy również wg Was nazwa jest inspirowana językiem francuskim?), słynącym z produkcji wina, a co z tym się wiąże - beztroską, zabawą, ucztami. Naszym miłym czas tu znacznie się przedłużył. Jaskier odnowił stare znajomości i nawet zyskał tytuł, Geralt poznał niezwykle czarującą Fringillę Vigo, Milva - pewnego starszego jegomościa kochającego polowania, Regis - stworzenie nawiedzające nocą dorosłych panów, a Cahir całe narzecze młodych panien, które nie były w stanie oderwać od niego oczu. To zdecydowanie moje ulubione fragmenty tej książki, zwłaszcza poświęcone towarzyszom drogi Wiedźmina. Świetna charakterystyka, większa głębia ich postaci. Jedyne co zabolało, to to jak autor z nimi postanowił się rozprawić na sam koniec. Ode mnie Pan Sapkowski ma za to dużego minusa, ponieważ istniały alternatywy, dużo ciekawsze rozwiązania niż tak banalne. Zresztą sami się przekonacie, jak przeczytacie.
   Ciri w trakcie nauki w świątyni Melitele poznała chłopca, typ mola książkowego, Jarre. W "Pani Jeziora" młodzieniec postanowił zaciągnąć się do wojska, by bronić ojczyzny z patriotycznych pobudek. To z jego punktu widzenia mogliśmy obserwować rozwój walk pomiędzy poszczególnymi grupami, jak tak naprawdę wygląda wojna z perspektywy zwykłego szeregowca. Piechura w dodatku. Ból, krew, łzy i cierpienie. Bezsens śmierci młodych, próby ratowania życia przez lekarzy i uzdrowicieli. Postać Jarre zdecydowanie ubarwiła książkę i wzbogaciła ją. Przy okazji tylko wspomnę, że tu znów spotkamy starą znajomą, Shani, studentkę z Oxenfurtu.
   Sapkowski w końcu rozwiązał również sprawę tajemniczej Loży czarodziejek, czemu tak naprawdę przyświecała ich misja, zadanie bojowe wręcz. Poznaliśmy silne charaktery kobiet o rzadkich umiejętnościach i wiedzy, ambicji i charyzmie, które czasem zatracały moralność i człowieczeństwo w imię wyższego dobra. Ciekawy zabieg, przypominający nieco zjawisko iluminatów.
   W końcu odkryto przed nami zagadkę Ciri, Geralta i Yennefer. W końcu. Nie spodziewałam się tak ckliwego zakończenia tego wątku. Ale kto wie, czy kiedyś nie powstanie jakieś choćby krótkie opowiadanie o tym? Mam szczerą nadzieję, że będzie jakiś ciąg dalszy.
    W poprzednich recenzjach cyklu o wiedźminie sygnalizowałam pojawianie się symbolu jednorożca. Otóż nareszcie jest rozwiązanie! Ciekawe, intrygujące i dogadzające wszystkim koniarzom (czyt. wielbicielom koni). Istoty rozumne, piękne, szlachetne, broniące swego terytorium, pomagające w potrzebie, godne bliższego poznania.
    Język momentami archaizowany, pozwalający wczuć się w klimat książki. Zadowalająca ilość opisów. Ciekawe postacie, rozwinięta fabuła, ale brak wykorzystania pełnego potencjału pomysłu. Po przeczytaniu czuję niedosyt, zdecydowany, zwłaszcza w sferze opisu pomrok, czyli wszelakich stworzeń ze świata demonów i bogów słowiańskich. 
    Czy polecam? Warto zaznajomić się z całym cyklem o Wiedźminie, bo Geralt z gry, a Geralt z książki to postacie kompletnie różne pod względem cech temperamentu czy osobowości. 
    Mimo pewnych niedociągnięć (w moim mniemaniu) gratuluję Panu Sapkowskiemu umiejętności stworzenia całkiem nowego uniwersum z tak rozbudowaną sferą geograficzną, polityczną i historyczną. 

sobota, 24 marca 2018

9) Ciri i Geralt w opałach, czyli krótko o "Wieży Jaskółki" A. Sapkowskiego

    Czwarty tom cyklu o przygodach naszych przyjaciół ze świata wiedźmińskiego "Wieża Jaskółki" zapowiadany jako przełom, gdzie jesienne Ekwinokcjum (coś jak nasze przesilenie jesienne) ma mieć szczególne znaczenie, gdzie straszy krzyk lelków i tajemniczej beann'shie, gdzie leje się krew niewinnych i ruszamy na poszukiwania zrujnowanej wieży, co ma być portalem do innego świata, zaskakuje. Całkiem mocno zaskakuje. ALE zacznijmy po kolei.
    Razem z Ciri dostajemy się na mokradła, gdzie poznajemy pustelnika, Vysogotę, który nie jest byle jakim samotnikiem. Wbrew stereotypowym poglądom, mężczyzna nie jest zbiegiem ani przestępcą, lecz intelektualistą, który za swe poglądy mógł stracić życie, a utracił znacznie więcej... bliskich. Zirael i  Kruk. Dwójka całkiem obcych sobie ludzi, która wzajem sobie pomagając, okiełznuje samotność, ukazuje bezinteresowność dobrych uczynków. Czasem zwykła rozmowa znaczy więcej niż podarunki z dóbr materialnych. Ich opowieści stanowią oś książki, wokół której toczy się fabuła.
     Tym oto sposobem dowiadujemy co się stało z Ciri po rozbiciu bandy Szczurów, co przeszła, kto stanął na jej drodze, skąd słynna szrama na jej policzku, jak pomściła przyjaciół, w jaki sposób zaczęło ziszczać się jej przeznaczenie i co tak naprawdę dała jej słynna domieszka Starszej Krwi.
    Sapkowski postawił na Ciri jako jedną z głównych bohaterek i wydawałoby się, że to ona będzie grać pierwsze skrzypce. Jednak z całym podziwem dla wiedźminki, która w życiu przeszła niejedno, to nie ona przykuwa największą uwagę czytelnika. Najbardziej przekonującym motywem jest wędrówka Geralta z drużyną, ich przygody, przemyślenia, wzajemne animozje i droga ku zaufaniu. Ich docieranie się jako grupy osób, z których każda to indywiduum, zwraca uwagę na fakt, że jeśli okoliczności zmuszą nas do współpracy, to przetrwamy tylko jako zespół, nie mogąc jeden drugiemu podkładać przeszkód pod nogi.
    Pod koniec tomu uzyskujemy odpowiedź na pytanie co stało się z Yennefer. Na pewno nie były to jej wymarzone wakacje, jeśli w ogóle można to tak nazwać. Sapkowski uruchomił tu lekko drastyczne opisy i zdradził nam prawdziwą naturę Vilgefortza, psychopaty. Ile jemu podobnych jest szarą eminencją u szczytu władzy? Aż strach się bać.
    Ostatnie strony wzruszają, bo żegnamy bohatera, który intrygował od samego początku tomu, poznajemy tajemnicę Wieży Jaskółki, lecz tak naprawdę rodzi się więcej pytań niż odpowiedzi. Kim są jednorożce i co zwiastują? Kim są elfy z tej drugiej strony? Czego będą chciały od Ciri? Co z Geraltem i resztą drużyny? Czy Yennefer przeżyje katusze? 
    Ten tom obfituje w zwroty akcji, niespodziewane spotkania, opisy walk, ale również pozwala nieco bliżej poznać poszczególnych bohaterów. Autor daje nam wraz z "Wieżą Jaskółki" kawał dobrej książki, dla której warto poświęcić parę wieczorów. Jednak czy powala na kolana? Mam nadzieję, że miłe zaskoczenie jeszcze przede mną, bo podobno zbiór opowiadań, tych pierwotnych, jest o niebo lepszy od cyklu. Oby.

Tymczasem życzę Wam pięknego wiosennego wieczoru, bo pogoda iście dopisuje na jakiś spacer, a nocną porą relaksującej lektury.
Wasza Marigniewa