Recenzje tematycznie

niedziela, 15 grudnia 2019

48) Silne kobiety w Biblii, czyli co nieco o "Marii Magdalenie" Ewy Kassali

   Historia Bliskiego Wschodu jest mi bliska i z chęcią sięgam po kolejne książki o niej traktujące. Jednak nie jest to temat łatwy. Wymaga od pisarza dokładnej kwerendy źródłowej i wyczucia. Meandry historii są tu zawiłe, zwłaszcza biorąc pod uwagę kwestie polityczne. Ponadto znajduje się tu tygiel kulturowy, gdzie spotykają się trzy kontynenty. Bogactwo i różnorodność na wyciągnięcie ręki. Prawdziwa studnia bez dna dla artystów pod względem inspiracji, ale nie każdy potrafi udźwignąć jej ciężar.

  Ewa Kassala, a właściwie Dorota Stasikowska-Woźniak, to autorka, która obrała sobie na cel przedstawienie silnych kobiecych postaci historycznych, ich dróg przez niełatwe czasy, trudne decyzje, sukcesy i porażki. Na pierwszy ogień rzuciła Egipt z charakterystyczną trójką: Kleopatrą VII, Nefertiti i Hatszepsut. Autorka podnosiła sobie poprzeczkę coraz wyżej z każdą kolejną powieścią i zdradzę Wam, że naprawdę jej się to udało. Jeśli ktoś jest ambitny, to podnosi sobie wymagania wobec samego siebie coraz wyżej. Takim ruchem w tym przypadku było obranie kierunku biblijnego, w tym przypadku we współpracy z wydawnictwem Videograf SA. Kobiet w Piśmie Świętym bez liku, lecz które zasługują na miano tych naprawdę silnych? Pierwsza była Makeda, królowa Saby i ukochana Salomona. Książka obroniła się sama. Niedawno premierę miała nowa powieść z cyklu biblijnego. Kto został jej bohaterką? Czy książka utrzymała poziom swoich poprzedniczek?

   Ewa Kassala od samego początku zdradza czytelnikowi, kto zafrasował ją swoją osobą przez ostatnie miesiące. Z okładki książki wyłania się twarz zamyślonej i pokornej kobiety, okrytej czerwonym szalem. Mimo przymkniętych oczu i spolegliwej postawy bije od niej niezwykła siła, wewnętrzna. Czy tak właśnie wyglądała Maria Magdalena? Tak, to ona. Kapłanka, dama i apostołka. 
   Kim była historyczna Maria Magdalena? Tu radzę zagłębić się w posłowie od autorki, w którym wyjaśnia, że na ową postać składają się losy trzech kobiet, tzn. Marii z Magdali, z której Jezus wypędził demony, Marii z Betanii, siostry Łazarza i bezimiennej cudzołożnicy, uratowanej przez Chrystusa przed ukamienowaniem. Papież Grzegorz Wielki złączył je, nadając im owo wspólne miano. Pisarka tworząc powieść, korzystała nie tylko z Biblii, ale i innych źródeł, m.in. z zachowanego apokryfu pt. "Ewangelia wg św. Marii Magdaleny", źródeł średniowiecznych i opracowań naukowych. Ponadto konsultowała się ze specjalistami z różnych dziedzin (np. historii, archeologii, psychologii, medycyny, kuchni, religii, wojskowości, a nawet pedagogiki). To pokazuje jaki ogrom pracy należało wykonać przed przystąpieniem do pisania.
   Akcja powieści toczy się na przełomie I w. p.n.e. i I w. n.e. na terenie Egiptu i Izraela. Główną bohaterką tej powieści historycznej jest wspomniana już Maria Magdalena. Jednak to pozór, bo w tej postaci odbijają się losy kobiet z całego świata, ale o tym później. Fabuła została podzielona na trzy rozdziały, związane nie tylko z miejscem pobytu kobiety, ale i jej stanem ducha. Rozdział pierwszy traktuje o dzieciństwie Marii, jej dorastaniu w Izraelu pod okiem siostry Marty oraz podróży do korzeni jej matki Eucharii, kraju wg jednych uczonego i wolnego wyboru, dla innych zepsutego i zniewieściałego. W Egipcie Maria Magdalena jako dziewczynka została odkryta, jej wewnętrzną siłę oszlifowano, serwując jej wszechstronne wykształcenie, ogładę społeczną i odpowiednie bodźce do rozwoju wrażliwej natury. Piękno i mądrość mogą iść w parze, zaprawione wolną wolą, dobrym sercem i ogromną inteligencją. Kraj faraonów podarował jej to, co było zabronione kobietom w kraju jej ojca. Tu była panią samej siebie, dzięki wykształceniu i zabezpieczeniu finansowemu ze strony dziadków. Tu dziewczyna rozkwitała i chłonęła świat całą sobą, poznając smak przyjaźni, pierwszej miłości, silnej więzi rodzinnej. Podążała drogą do poznania samej siebie. Jednak życie zawsze weryfikuje sny o raju. Maria wróciła do Izraela w związku z samopoczuciem ojca. Rozdział "Dama" ukazuje szereg różnic między bohaterką a zwykłymi kobietami z Magdali. Ona była damą o światowych horyzontach, chętnie dyskutującą, pełną życia i energii, ciekawą świata z szerokimi znajomościami. A one? Gospodynie domowe, stłamszone przez wieki patriarchalnej tradycji, zazdrosne i nienawistne, pełne jadu... Czy w pojedynkę można zmienić świat? Niełatwe to zadanie. Raczej dla szaleńców, którzy nie boją się linczu tłumu, czy jednak dla kreatywnego odważnego człowieka, któremu niestraszny ostracyzm i poniewierka? Każdy z nas patrzy na to inaczej ze względu na wiek, pochodzenie i doświadczenie. Świat jest pełen barw, lecz każdy pojmuje go w inny sposób. W Izraelu było tak samo. Bano się zmian, kolorowych osobowości, mogących zaburzyć stary ład, bezpieczny, bo znany. I Maria poniosła tego gorzkie konsekwencje. "Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni". Koniec końców, Maria Magdalena stała się apostołką, bo uzdrowił jej zbolałą duszę ten, który sam oddał życie za ludzkość. Rozdział trzeci skupia się właśnie na tym etapie jej żywota, od trudnej przemiany po poznanie Jezusa i drogę u jego boku.

   Maria Magdalena jest tu ukazana jako niezwykle silna i inspirująca kobieta. Mądra i wykształcona, od dziecka czuła i troskliwa, pełna miłości i ciepła, pełna wewnętrznej siły, która pchała ją do samodoskonalenia. Ambitna, pracowita, rozsądna. Bardzo wrażliwa, nie tylko na krzywdę ludzi, ale i zwierząt. Chłonęła świat i wybierała, to, co najlepsze. Była pociechą dla dziadków i nauczycielek. Zaczęła z wygranej pozycji, bogata z pochodzenia, mająca spore perspektywy przed sobą, jednak przyszłość nie była już tak słodka. Po wyjściu z klosza ochronnego zło zaatakowało. Ludzka zawiść i bestialstwo próbowały ją zniszczyć, a nawet zabić. Ile z nas by się w tym momencie załamało i nie miałoby siły ruszyć dalej? Ją wspierała rodzina, choć wewnętrzne demony powracały. Mimo wszystko Maria Magdalena nie załamała się, poszła dalej swoją drogą, bardziej wyczulona, ostrożna, a mimo to silna. Świat próbował złamać jej skrzydła, ale one rozwinęły się do lotu, by nieść swą właścicielkę hen daleko, by mogła szerzyć swoje prawdy. Czy jej się to udało? Patrząc na XXI wiek i pozycję kobiet to tak, choć zostało jeszcze wiele do zrobienia.
   Maria Magdalena przedstawiona przez Ewę Kassalę przykuwa uwagę, bo jest autentyczna. To kobieta z krwi i kości. Ma lepsze i gorsze dni, ale walczy o siebie i swoich bliskich. Jest gotowa przebaczać wrogom, nieść pomoc potrzebującym, ale nie chełpi się tym. Pozostaje skromna. Poznanie Chrystusa zmienia jej sposób postrzegania świata, wzbogaca ją wewnętrznie, choć tak naprawdę chyba tylko wyciąga z niej to, co najlepsze. Analizując jej egipskie życie, ma się wrażenie, że zalążki tego dobra były w niej cały czas.

    Warto też zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt jej przemiany. U wielu osób ból i cierpienie, traumatyczne przeżycia skutkują depresją, zaburzeniami adaptacyjnymi, lękiem. Nie każdy potrafi się z tego podnieść. Maria potrzebowała czasu, ale przekuła ból w siłę, nie poddała się, jakby na złość wrogom, podniosła się i żyła dalej, choć każdy dzień stawiał przed nią nowe wyzwania i walkę z własnymi koszmarami. Jej postawa to nadzieja i wskazówka dla skrzywdzonych, samotnych osób, które niejedno już przeszły i wylały hektolitry łez. Ona pozwala wierzyć, że gdzieś tam są drzwi, które tylko czekają na otwarcie, by było lepiej.
   Ewa Kassala pokazuje w swoich powieściach silne kobiety. Na czym polega kobiecość Marii Magdaleny? Moim zdaniem to nie piękne stroje, makijaż, niebanalne wysławianie się i atrakcyjność fizyczna, ale właśnie bogate wnętrze, w  którym ma się ochotę zatonąć. Taka kobieta roztacza wokół siebie blask, który przyciąga, emanuje dobrem. Inspiruje, zachęca do poszukiwania własnej drogi, uczy, wyzwala w nas to, co najlepsze. Kobiecość to wrażliwość na piękno świata, ale i siła, by przeciwstawić się złu i głośno wyrazić swoje zdanie. To pokochanie samej siebie, pójście przez świat z iskrą w oku, lecz skromnie i pokornie, bez wbijania noży w plecy konkurentów i przyjaciół. To szczerość i lojalność wobec własnych zasad i siebie. To chęć doskonalenia siebie. Kobieta nie musi mieć dzieci i męża, by być spełniona. Może realizować się w każdej wybranej przez siebie pasji, byle mieć do niej serce. Kobiecość to cierpliwość, uśmiech i satysfakcja. To nasz cień. Kobiety są kobietami zawsze, od urodzenia. Ważne, by nie zapomniały o swej wewnętrznej sile i intuicji serca. Maria Magdalena jest nauczycielką asertywności. Kobietą, która wiele przeszła i wie, o czym mówi. Warto jej wysłuchać i wyciągnąć z tego wnioski dla siebie.

    Ta powieść jest niezwykła, bo dotyka tak wielu różnych tematów. Ważnych. Jedną z najbardziej poruszających historii jest życie Zoe. Jej świat jako dziecka był uzależniony od humorów ojca alkoholika i awanturnika, który nie szczędził ręki ani jej ani matce. Strach, lęk, wycofanie, zamknięcie się w sobie, wpisanie się w jakieś schematy, by czuć się bezpieczniej, bo to może uchroni przed kolejnym ciosem... a mimo to chęć zabłyśnięcia wśród rówieśników, bycia docenioną i lubianą. To walka ze sobą samym. I tak przez całe życie. Czemu? Bo dzieciństwo rzutuje na dorosłość, a wojna z przeszłymi koszmarami to naprawdę ciężka praca. Starożytność czy współczesne czasy, problem ten sam. Przemoc domowa była, jest i będzie, ale trzeba z nią walczyć. Ważne jest wsparcie bliskich i znajomych, osób, które pomogą się wyrwać z tego błędnego koła, a dzieciom wyjść w przyszłości z traumy DDA. Autorka pokazuje nam schemat działania tego problemu i możliwe rozwiązanie. Daje siły na walkę z bestią.
   Kolejną ważną sprawą poruszoną w "Marii Magdalenie" jest stosunek ludzi do zwierząt. Przykładem może tu służyć Eucharia z kotką Bastet, Maria i jej Leo oraz podejście Marii do składania krwawych ofiar w świątyni Izydy. Miłość i przywiązanie do zwierząt sprawiało, że były one traktowane jak członkowie rodziny, istoty wolne, posiadające uczucia i wiele rozumiejące. To one niejednokrotnie są najlepszymi przyjaciółmi i są w stanie oddać życie w obronie opiekuna. Nieważne kot czy pies, chomik czy żółw, każde zwierzę zasługuje na szacunek. Jest to niezmiernie ważne, zwłaszcza dziś, bo za zamkniętymi murami nieraz dochodzi do tragedii, dlatego trzeba interweniować tak jak to zrobiła Maria, ratując ptaki złapane ku czci Izydy, sprzeciwiając się ich mordowaniu.
   Warto też jeszcze na chwilę wrócić do przemocy, a dokładniej gwałtu. Ewa Kassala bardzo dokładnie opisała ową sytuację z punktu widzenia ofiary i późniejsze demony z tym związane, ukazuje stygmatyzację zgwałconej przez społeczeństwo, jej stan psychiczny i powolne zlizywanie ran fizycznych i psychicznych. Autorka nie boi się trudnych tematów. Po raz kolejny pokazuje jak bliscy mogą pomóc ofierze i jak sama ofiara może spróbować podnieść się z tego. W delikatny, acz naoczny sposób objawia to społeczne tabu. Ponadto pisarka ukazała jak ukarano katów. Gwarantuję Wam, że adekwatnie do czynu.
   Kolejny wątek to rodzinne więzy i jak bardzo ważna jest miłość. Dzieci odczuwają chłód i zniechęcenie ze strony rodziców, co powoduje, że zamykają się w sobie, mogą mieć problemy z wyrażaniem emocji. Wystarczy odrobina ciepła i zrozumienia, by powstało coś wiecznego. Taka więź na pewno łączy Marię i Martę oraz Marię i jej dziadków.

   Ewa Kassala bardzo szeroko rozbudowała w tej książce tło społeczne, polityczne i kulturalne. Miód na me serce. Pojawiają się i elementy rzymskie, greckie, egipskie i żydowskie w pełnej harmonii. Warto przypomnieć, że w tym czasie Egipt i Izrael znajdowały się pod władzą Rzymu, który stosował zasadę szeroko pojętej tolerancji dla wierzeń i tradycji lokalnych, o ile nie podważało to jego rządów i regularnie płacono podatki. Dziadkowie Marii, Karim i Aida, obracali się w międzynarodowym towarzystwie, prowadząc interesy handlowe i mając jedną z siedzib w Aleksandrii, ówczesnej stolicy Egiptu. Dzięki temu oczami Marii poznajemy tamtejszy świat, zarówno ten dworski, jak i z nizin społecznych. Jest tu cała panorama przeszłości o jakiej możemy czytać tylko w naukowych opracowaniach, a autorka tchnęła w nią życie. Oczywiście najbardziej ujął mnie pierwszy rozdział z egipskim tłem, funkcjonowanie świątyni Izydy na wyspie File, pojmowanie dawnych tradycji i obrzędów przez wykształcone warstwy społeczne i podejście obcokrajowców do tego. Wielość szczegółów i ich dokładność zniewalają i budzą jeszcze większą ciekawość. Wspaniała robota. Ważnym aspektem jest też ukazanie znajomości młodych osób różnego pochodzenia, np. Marii, Zoe z rzymskimi młodzieńcami, to jak traktowano egipskie kobiety, na co mogły sobie pozwolić, jak się zachowywać. Rozdział drugi to już trudniejszy orzech do zgryzienia, bo Izrael to totalne zaprzeczenie swobody egipskiej. Tam panowały surowe zasady, kobiety wtłaczano w sztywne ramy, bez wolnej woli. Tu mężczyzna był ważny, jego prezencja i zdanie innych o nim. Czasem ta fałszywość odbijała się innym czkawką, np. nadmierna bogobojność Ethel, jej zawiść i plucie jadem skrzywdziło niejedną osobę. Ponadto autorka ukazała rozstrzał panujący wśród Żydów w kwestii politycznej i religijnej oraz jak bardzo osłabiło to ich kraj. Czytelnik ma szansę poznać zdanie samych zainteresowanych, jak i obcokrajowców. Kassala poruszyła w tej książce zarówno sprawy życia prywatnego jak i zawodowego. Daje to wgląd w życie codzienne tego niezwykłego okresu.
   Wspomnę tylko, że dodatkowym smaczkiem powieści jest drobny wątek słowiański w postaci dziewczynki uratowanej z domu uciech, Dąbrówki. Ukazuje to jak szerokie były wpływy imperium rzymskiego. Nawet mieszkańcy dalekiej Północy trafiali do Afryki, musieli poznać język i zwyczaje, przystosować się do klimatu. 
   Wspomniałam już, że temat Izraela jest niezwykle trudny, bo delikatny, chociażby ze względu na postać Chrystusa, który odgrywa tu znaczącą rolę. To postać kultu religijnego, o której mamy wiele źródeł i tradycji. Które są prawdziwe? Pisarka musiała zebrać wiele z nich i wybrała te, które były jej zdaniem najwiarygodniejsze. Z kart powieści wyłania się uduchowiony człowiek, który czuje swą misję, ma powołanie do nauczania i robi to z prawdziwej miłości do ludzi. Mimo to odczuwa brzemię, które na nim spoczęło, odczuwa ból, walczy z pokusami. Jest silny dla Boga i ludzi. Jego niezłomność i wiara podbudowują, sprawiają, że poszłoby się za nim na sam kraniec świata. Zatem nie ma co dziwić się Marii Magdalenie, że podążyła za nim i stała się jego gorącą wyznawczynią. Ewa Kassala ukazała więź tej dwójki bardzo delikatnie, ze smakiem i zgodnie z nauką Jezusa, przy okazji wskazując czym tak naprawdę powinien kierować się w życiu prawdziwy chrześcijanin. Miłością.

   Ewa Kassala w "Marii Magdalenie" przeszła samą siebie. Poniosła ją fala wyobraźni złączona z twardym postanowieniem trzymania się danych historycznych, psychologicznych itd. Każdy szczegół został dokładnie przemyślany i rozpisany. Jestem tym zachwycona. Kwiecisty, bogaty język, niebanalny styl, wspaniała fabuła, intrygująca akcja, wielość przemyśleń i cała kopalnia cytatów. Autorka znów maluje słowem przeszłość dla czytelnika. To sztuka sama w sobie, szczera i prawdziwa, na wyciągnięcie ręki. Działa jak wehikuł czasu. To lektura przyjemna, ale przede wszystkim pouczająca i poważna. Tłumaczy czym jest miłość, przyjaźń, szacunek, wiedza i kobieca siła. Daje nadzieję i pokazuje wyjście z trudnych sytuacji. Otwiera oczy na barwy świata, uwrażliwia na jego piękno. Uczy także by nie odwracać spojrzenia od cierpienia innych, by interweniować i pomagać. Dobro zawsze wraca.
   Pisarka wzniosła się na szczyty swoich możliwości i jest to jedna z jej najlepszych książek. "Maria Magdalena" to bogactwo form, języka i stylu. Pod względem merytorycznym i treściowym to prawdziwa perła na rynku wydawniczym. Niezwykła i wyjątkowa. Pokochałam tę powieść całym sercem.
   Czy są tu jakieś minusy? Jest za krótka i momentami za bardzo wchodzi w sferę ezoteryki, kosmicznej energii, ale należy zważać na to, że w starożytności takie podejście mogło być na porządku dziennym, gdzie religia, astronomia i astrologia przenikały się wzajemnie.
   Podsumowując, polecam "Marię Magdalenę" z czystym sumieniem, bo to powieść genialna. Ewa Kassala wykonała kawał solidnej roboty. To prawdziwie uskrzydlona książka. Historia została zręcznie utkana z nici fantazji autorki i przeszłości. Świat miniony ożył, zmarli przemówili, ich dusze wzleciały ku niebu, by przekazać nam ważne przesłanie, że powinniśmy się wzajemnie miłować i szanować, ludzie i zwierzęta. Piękno przeszłości przelewa się z kart powieści do domu czytelnika i onieśmiela, wzrusza, budząc najwrażliwsze struny serc. Dobro i zło, które się tu przeplatają, udowadnia, że nic nie jest tu przesadzone, wyidealizowane. To prawdziwy świat, ale umiejętnie ukazany. "Marię Magdalenę" trzeba przeczytać. Naprawdę.

piątek, 6 grudnia 2019

47) O Egipcie w wydaniu młodzieżowym, czyli o cyklu "Strażnicy Gwiazd" Colleen Houck (t. 1 i 2)

   Dzisiaj nietypowo, dwie recenzje w jednym wpisie, ale tyczące się tej samej serii. Zapraszam!



"Przebudzeni" - tom 1 - Colleen Houck

   Piaski Sahary przykrywają starannie tajemnice przeszłości. Jednak czasem zdarza się wyjątek. Pustynia uchyla rąbek swego sekretu i wypuszcza na świat piękno dawnych dni. Pomagają jej w tym archeolodzy, tłumacząc społeczeństwu zawiłości zamierzchłych cywilizacji. Co jednak, gdy przeszłość postanowi sama się objawić i to komuś zupełnie przypadkowemu?

    Colleen Houck postanowiła bliżej przyjrzeć się cywilizacji egipskiej, jej mitologii i systemowi wartości, prezentując swe wnioski w postaci powieści dla młodzieży "Przebudzeni". To tylko pierwszy tom cyklu, a już pozwala co nieco wyrobić sobie zdanie o pisarce i jej piórze. Ale po kolei.
   Główną bohaterką powieści jest Liliana Young, bogata nastolatka, wychowana w Nowym Jorku, jedynaczka, mająca na posługi sprzątaczki, lokajów, przyzwyczajona do drogich ubrań, życia w sztucznych ramach wyznaczonych przez rodziców, by dobrze się zachowywać i prezentować. Sztuczna, zimna rodzina, gdzie dziecko jest samotne, ale próbuje mu się to wynagrodzić dostępem do konta bankowego. Ironia losu! Dziewczyna uwielbia obserwować ludzi, a swoje spostrzeżenia notuje i rysuje w specjalnym zeszycie. Najlepszym miejscem do tego jest Metropolitan Museum of Art. Stali bywalcy już ją tam znają, ponieważ często tam przebywa, a przy okazji jej rodzice są sponsorami muzeum. Lilianę cechuje zamiłowanie do ładu i porządku, schematyczność, choć dziewczę pragnie wyzwolić się z okowów ram i zasmakować prawdziwego życia. Podobno dobrze się uczy i ma sporą wiedzę, ale po lekturze "Przebudzonych" śmiem twierdzić inaczej. Jej wiedza o starożytnym Egipcie jest praktycznie zerowa, wszystkiemu się dziwi. Bywa naiwna. Po dłuższym i lepszym poznaniu nieco zyskuje w oczach czytelnika, bo gotowa jest do szczerej przyjaźni i trudnej miłości, lojalna i wierna, nieco zwariowana, ale w pozytywnym sensie. Wydaje się, że nie potrafi jeszcze się zdefiniować, a rozbicie między tym, co słuszne, a koniecznie nie ułatwia jej podjęcia decyzji. Jest zagubiona i pełna wątpliwości. Ma szansę stać się wartościową kobietą o silnym kręgosłupie moralnym.
   Gdzie dziewczyna, tam i chłopak i wybuch wielkich uczuć, tyle, że w tym przypadku autorka postanowiła nieco namieszać. Czemu? Otóż chłopak, który zmieni bieg życia Lily to nie kto inny jak sam egipski książę, liczący sobie co najmniej 4,5 - 5 tysięcy lat. Jakim cudem? Magia w najczystszej postaci i pomoc bogów. Amon, bo to jego oficjalne imię, pochodzi z Itjawy. Jest muskularnym brunetem o piwnych oczach o niemal idealnym charakterze. Czuły, troskliwy, godny zaufania, lojalny, godny prawdziwej przyjaźni, zdolny do najwyższych poświęceń w imię wyższego dobra. Kocha uczty w towarzystwie bliskich. Uwielbia słońce i jego energię, która pozwala mu żyć. Bardzo rodzinny, dobrze wychowany, elegancki. Roztacza wokół siebie niezwykłą aurę, której nikt nie jest w stanie się przeciwstawić. Poza wyjątkowymi zdolnościami jest ludzki aż do bólu. Postać intrygująca. 

   Jak nasi bohaterowie się poznają? Lily odwiedza Metropolitan Museum of Art, wkrada się do zamkniętej części egipskiej wystawy, by zebrać myśli, podjąć ważne decyzje, gdy wtem ukazuje się jej nieznajomy. Bardzo dziwny nieznajomy. I tu zaczyna się właściwa przygoda. Wycieczka od Nowego Jorku po Egipt. Pobyty w luksusowych hotelach, wystawne uczty, walka z siłami ciemności i misja Amona. Schemat goni schemat, ale tkwi w tym pewien urok. Co tu mamy? Bogatą jedynaczkę, ponoć nad wyraz dojrzałą i inteligentną, piękną i powabną oraz młodego księcia o boskich mocach. Rodzące się uczucie i zwroty akcji  jak w telenoweli meksykańskiej. Walka dobra ze złem, widoczna już od samego początku. Gra niebezpiecznych pułapek, z których młodzi wychodzą zwycięsko i rozwiązują zagadki w ostatniej chwili. O właśnie, ukryte i tajemne pomieszczenia w przebadanych zabytkach. Jeszcze sporo tego, ale przejdźmy dalej.
   Po pierwsze, uczucie między Lily i Amonem narasta gwałtownie, brakuje mi w tym autentyczności. Ponadto niektóre przemyślenia dziewczyny są tak błahe, że słów brak, np. o typie ubrania, które ma na sobie, gdy w grę wchodzi życie księcia. Po drugie - zwroty akcji, jedna pułapka za drugą, raz dwa, raz dwa, to trucizna, to osuwający się sufit, tam spadający głaz, a na dodatek zaczarowane uszebti. Co za dużo, to nie zdrowo. Najwięcej zaś uwag mam co do samego przedstawienia Egiptu. Amon liczy sobie parę tysięcy lat. Jeśli pochodzi on z Itjawy (w polskiej nomenklaturze Iczitaui), to powstało ono za XII dynastii, a okoliczności dotyczące m.in. wspomnień księcia o ofiarach z ludzi dla Seta, o istnieniu trzech królestw (późniejszych nomów), instytucji królów (a nie faraonów) wskazuje na czasy sprzed I dynastii. Warto przy tym zaznaczyć, że Amon sam mówi Lily, że żył zanim królowie stali się faraonami. Warto też zwrócić uwagę na Seta i jego poplecznika Apopisa. Set to nie tylko bóg burzy, pustyni i obszarów spoza Egiptu. Powieść rysuje go tylko w ciemnych barwach jako tego, który miesza, niszczy i zabija. A czemu nie wspomina się, że tylko Set był w stanie pokonać zło (uosobione w postaci owego Apopisa), by barka Ra mogła dalej sunąć po niebie? W "Przebudzonych" autorka wspomina, że Apopis był kojarzony z krokodylami. Serio? Tu jest ewidentna pomyłka, bo jego wizerunkiem był wielki wijący się wąż, który płynął po niebie, by połknąć wspomnianą przed chwilą barkę Ra. Ponadto, idąc dalej tym tropem, Houck myli Apopisa z Sobkiem (bóg przedstawiany z głową krokodyla). I tu sprostowuję pisarkę, Krokodylopolis (egipskie Szedet) było poświęcone właśnie Sobkowi. Autorka wspomina także o Hatszepsut. Rzeczywiście była silnym faraonem o ogromnej władzy. To niezwykła kobieta, ale niejedyna samodzielnie rządząca. Do grona niezależnych władczyń należy zaliczyć także m.in. Nitokris, Neferusobek, Tauseret czy nawet Kleopatrę VII.
   Jedną z najciekawszych postaci w "Przebudzonych" jest Osahar Hassan. Kocha, to co robi, zna się na tym i nie poprzestaje na prostych wyjaśnieniach, lecz drąży temat, póki go nie wyczerpie. Odważny archeolog, pełniący jednocześnie rolę wezyra Amona i jego braci, Ahmosa i Astena. Uwielbiam jego przezorność, zdrowy rozsądek, poczucie odpowiedzialności i wiedzę. Myślę, że jego wykładów o starożytnym Egipcie mogłabym słuchać godzinami. 
   Warto oddać autorce to, że starała się w jak największym uproszczeniu przedstawić skomplikowane mity egipskie, m.in. o Ozyrysie i Izydzie, konflikcie Seta i Horusa, powstaniu Ziemi (rozdzielenie Geba i Nut), za bardzo przy nich nie majstrując. 
   Należy pamiętać, że to powieść fantasy dla młodzieży i Colleen Houck miała prawo nadwyrężyć fakty historyczne i mitologię na własne potrzeby na rzecz fabuły.
   Mimo wielu minusów ta książka pochłania. Choć Lily nieraz irytuje swoim zachowaniem i naiwnością, to z zainteresowaniem śledziłam jej losy. Nie umiem powiedzieć czemu. Może to lekkie pióro autorki, klarowny, jasny styl, a może fakt, że powieść dotyczy Egiptu? Lektury nie żałuję i mam nadzieję, że kolejne części obędą się bez wpadek mitologicznych.


"Odrodzeni" - tom 2 - Colleen Houck

   Egipt tak łatwo nie wypuszcza ze swych objęć, co oznacza, że poszłam za ciosem i ponownie sięgnęłam po twórczość Colleen Houck z cyklu "Strażnicy Gwiazd". Czy drugi tom o przygodach Lily Young sam się obroni?

   Opis na okładce zdradza nam pewne szczegóły. Dziewczyna, by ratować ukochanego musi udać się do Krainy Umarłych, gdzie co krok czają się niebezpieczne istoty i pułapki. Ma dokonać tego dzięki darowi od Amona, którym okazał się skarabeusz sercowy, który wzmocnił ich więź i powoduje, że Young staje się nieodpartą pokusą dla każdego mężczyzny bez względu na wiek i pochodzenie (człowiek czy bóg, nieważne). W końcu zakazany owoc smakuje najlepiej.
   Drugi tom skupia się przede wszystkim na Lily. Amon jest tylko tłem, a pozostali bohaterowie jedynie towarzyszą dziewczynie w jej misji. Owszem, poznajemy ich, jednak jest to ledwie ich zarys, bez głębszej konotacji psychologicznej. Autorka całkowicie skupia się na młodej Amerykance. Dzięki temu możemy ją naprawdę dobrze poznać, wejrzeć w jej najskrytsze myśli, spróbować postawić się na jej miejscu i zastanowić się, co sami byśmy zrobili, gdyby los postawił przed nami zadanie ratowania świata. Lily dorasta, zaczyna rozumieć siebie i swoje marzenia, odżegnuje się od idei rodziców i pragnie się od nich całkowicie wyswobodzić, by móc latać między gwiazdami (proszę brać ten zwrot dosłownie). Odnajduje w sobie siłę, by walczyć o Amona i jego miłość. Brnie w misję, która nie ma gwarancji sukcesu, miewa chwile zwątpienia i słabości, a mimo to nie poddaje się. Ta Liliana wzbudza podziw i sympatię. Jednak jest jeszcze ta druga strona, bardziej próżna i pyszna, czasem dziecinna, którą trudno zdzierżyć. Skąd tak dwie skrajne postawy? Tajemnica tkwi w rytuale sfinksa, który dziewczyna zechce przejść. Tak, on naprawdę wiele wyjaśnia. Czemu? Bo na scenie pojawia się lwica Tia, która nieźle namiesza w głowie Lily, jednocześnie ostrząc sobie zęby na jednego z braci Amona. 
   Wątek rytuału sfinksa Houck wykorzystała w 100% (nie ma on nic wspólnego z historią Egiptu). Pomysł naprawdę ciekawy, zwłaszcza z psychologicznego punktu widzenia. Myślę, że może nieco przybliżyć problem osób z zaburzeniami osobowości. Przygotowanie do niego i jego przebieg są dobrze rozpisane, wzbudzając zainteresowanie, nie nużąc zbyt wielką ilością szczegółów.

   Houck, podobnie jak w pierwszym tomie, wzięła na karb mitologię egipską, starając się przybliżyć opowieści ze świata bogów. W porównaniu do oryginałów nieco ubarwiła historię Izydy i Ozyrysa, początku świata, rozdzielenia nieba i ziemi, konflikt Seta i Horusa (mam wrażenie, że inspirowała się szeroko pojętą ezoteryką). Podobnie potraktowała opowieści o Duat, czyli świecie podziemnym, sądzie zmarłych i Pożeraczce. Nie do końca odpowiada mi jej wizja. Co innego znam ze źródeł historycznych i wg mnie pierwotna wersja jest o wiele ciekawsza, ale takie prawo pisarza. W powieści do wątków egipskich zostały wplątane też elementy mitologii greckiej i irlandzkiej... zabieg wg mnie niepotrzebny i całkowicie zaburzający warstwę merytoryczną, bo jedno z drugim niewiele ma wspólnego, robiąc wrażenie wciśniętego na siłę. Za to honor należy oddać autorce za naprostowanie sytuacji z Apopisem. Chciałoby się rzec "W końcu!". 
   Fabuła nie jest zbyt skomplikowana. Nieco schematyczna, ale urozmaicona mitologią, co ratuje sytuację. Wiele zwrotów akcji jest do przewidzenia. Nie znajdziemy tu wielkich zaskoczeń, ochów i achów. Mamy walkę dobra ze złem, młodą dziewczynę, która kocha egipskiego księcia, choć równie intrygujący wydają jej się jego bracia (sic!). I jeszcze na dodatek nikt nie może oprzeć się jej urokowi, bo przypomina boginię o niespotykanej dotąd mocy. Na dodatek Horus to Casanova, Maat - wredna służbistka, a jednorożce nie lubią się z lwami (to ważny element powieści). Czasem załamywałam ręce. 

   Pierwszy tom był o wiele ciekawszy i rzetelniejszy od "Odrodzonych". Tu autorka popłynęła na całego. Puściła wodze wyobraźni. Aż boję się myśleć co zrobi ze sfinksem i jego (a raczej jej) Trójkątem Niemożliwości, kim okaże się Set i jak Lily, Tia oraz Ashleigh podzielą się Synami Egiptu. Na szczęście autorka darowała sobie kosmitów. Przynajmniej na razie. 
   "Odrodzeni" są młodzieżówką na jeden raz. O tej historii szybko się zapomni. Zbyt wiele wątków z pierwszego tomu nie znalazło ujścia w drugim, a ilość pytań narosła. Jaki będzie tom trzeci? Mam spore obawy, bo obecnie mamy tu tendencję spadkową.


niedziela, 24 listopada 2019

46) O Indiach, szczerze i do bólu, czyli "Ministerstwo Niezrównanego Szczęścia" Arundhati Roy


  Są książki, o których można opowiadać godzinami. Są takie, które na to zasługują, ale brakuje na to słów, choć są nimi usłane. I właśnie takie jest "Ministerstwo Niezrównanego Szczęścia" Arundhati Roy.
   Ta książka otwiera oczy na świat, który jest gdzieś tam, poza bezpiecznym domem, gdzieś z dala od względnie spokojnej Europy, na drugim końcu świata, gdzie żyją ludzkie bestie dopuszczone do władzy, które rozkoszują się cierpieniem słabszych, odnajdując w tym dziką rozkosz. To powieść, która otwiera oczy na prawdę, ludzką naturę, wyzbytą resztek człowieczeństwa, na brak poszanowania godności drugiej osoby, na problem z dostępem do lekarza i edukacji, sprawiedliwych sądów i nieprzekupnych policjantów, z przestrzeganiem prawa... bo ci, którzy powinni stać na jego straży, sami je łamią, jako pierwsi, a ich ofiary znikają, rozpływając się w powietrzu, jakby nigdy nie istniały... Świat jest okrutny i pełen cierpienia, niesprawiedliwości, istne piekło, które ludzie sami sobie zgotowali...

  "Ministerstwo Niezrównanego Szczęścia" to zbiór powiązanych ze sobą opowiadań, które łączą bohaterowie i na pozór wspólna historia, a raczej pewne jej nici, jakby los chciał połączyć ze sobą wyrzutków społeczeństwa, by było im raźniej w podróży przez ten padół. 
   Akcja powieści rozgrywa się w Indiach, skupiając się głównie na obszarze Delhi i obszarze całego Kaszmiru, choć pojawiają się wątki związane z Keralą, Tamilnadu i Telanganą. Czas jest niezwykle rozpięty, bo od połowy XX wieku do czasów nam współczesnych. Nie ma tu jednego głównego bohatera, jest ich cała chmara, a każdy ma swoją własną niezwykłą historię do opowiedzenia. Chwała autorce za to, że wzięła na cel niższe kasty, osoby z marginesu społecznego, wymykające się standardom. Dzięki temu czytelnik może wejrzeć w głąb Indii, tych prawdziwych, choć brutalnych.
    Przez dwanaście opowiadań ciągle przewija się postać Andźum, od której wszystko się zaczyna. To hidźra, czyli kobieta uwięziona w ciele mężczyzny, nieuznana przez rodzinę, bo miała być tym pierworodnym, który wszystko odziedziczy, a w dodatku świetnie utalentowanym muzycznie. Jedyne wsparcie miała w matce, która utrzymywała z nią potajemny kontakt. Kochała swoje dziecko, pomimo wszystko. Hidźra po odkryciu swojej natury uciekła z domu i wyniosła się do lokalnego zgromadzenia takich samych osób jak ona. Przygarnęły ją i nauczyły czego trzeba, zaprowadziły też do odpowiedniego lekarza, by pomógł jej przejść przemianę. Andźum miała niełatwy charakter, toteż wkrótce ruszyła na podbój innego świata, osiedliła się na cmentarzu muzułmańskim, zaczęła tworzyć coś na kształt domu. Mijały lata, a to, co pozorne, stało się rzeczywiste i się rozrosło, przyjmując w swe skromne progi kolejne istnienia. Hidźra zadbała nawet o prąd, zapożyczony z pobliskiego szpitala. Ten zajazd stał się domem ludzi po przejściach, którzy nie pasowali do reszty świata, ich miejscem na ziemi, bezpiecznym, ich rodziną, jak np. ślepego kapłana, kobiety z dzieckiem, hindusa z poparzonym wzrokiem zwanego Saddamem Husajnem i hidźr, małego psiego stada, konia, osła itd.
    Na takim tle Arundhati Roy rozwinęła m.in. temat kobiet podczas wojny kaszmirskiej, walki o wolność i godność, walkę o codzienne funkcjonowanie, o tym jak kobiety były traktowane przez wojsko i mężów, jak bardzo ten świat nie uznawał silnych i niezależnych jednostek, łamiąc je przez atak na najbliższych. Pokazała jak bardzo nawet kolor skóry może zadecydować o szczęściu (im ciemniejszy, tym gorzej, bo wskazuje na niską kastę i wywodzenie się z południa Indii, od Drawidów, rasy przed wiekami podbitej przez Ariów). Roy ukazała też wojnę o Kaszmir od środka, od strony wojska i bojowników, jak jeden drugiemu nie ufał, jak nawzajem się torturowali, psychicznie i fizycznie (tu warto zagłębić się w historię Amrita Singha), do jakich bestialstw dochodziło na niewinnych ludziach, jak bardzo trzeba było uważać z kim się zadawało i o czym rozmawiało. Autorka nie bała się też poruszyć tematu obchodzenia się ze starszymi osobami, które protestowały przeciw jawnej niesprawiedliwości (regularne pobicia, niszczenie materiałów promocyjnych, zastraszanie). Najbardziej szokującą sceną z książki nie były opisane tortury, morderstwa czy gwałty. W jednym z rozdziałów pojawia się Andźum prowadząca dziecko na spacer i mijająca śpiących na chodnikach ludzi, którzy ciężko pracowali za dnia na budowie czy przy wydobywaniu kamieni. Pewnej nocy trzech z nich straciło życie, bo przejechała ich ciężarówka, gdy spali. A reszty społeczeństwa to nie obeszło, bo na ich miejsce zjawią się kolejni, a tamci umarliby w ten czy inny sposób. Taka znieczulica to już chyba jeden z ostatnich objawów zobojętnienia na zło, gdy wokół jest go już pełno. To jakby pancerz ochronny, by samemu nie zwariować, lecz jeśli jeden wobec drugiego nie ma ludzkich odruchów współczucia czy empatii, to już moralny upadek, całkowity, gdzie nadziei już nie ma, bo jak inaczej może wyglądać apokalipsa?
   Wątków mniejszych i większych jest tu od groma, każdy porusza jakiś ważny temat. Autorka wie o czym mówi i wie jak to robić. Każde opowiadanie ma swój niepowtarzalny styl, każdy bohater własną osobowość, historię, język i sposób dzielenia się emocjami z otoczeniem. Czasem ta różnorodność może przytłoczyć, a nawet zniechęcić, dlatego "Ministerstwo Niezrównanego Szczęścia" trzeba dawkować, powoli, ale ze zrozumieniem, bo wszystkie wątki łączą się w czytelną całość dopiero na samym końcu, co pokazuje kunszt pisarki. Niełatwa to lektura, więc pisanie jej musiało być znacznie trudniejsze, ale ta książka broni się sama.
   Powieść pomimo poruszania tak trudnych tematów, jednocześnie ukazuje siłę przyjaźni i miłości, siłę rodziny z wyboru, jaką stworzyła Andźum. Pozwala ona wierzyć, że mimo problemów i nieprzychylnego otoczenia można wstać rano i odnaleźć w tym sens, tego trzeba chcieć i ciężko pracować na własne szczęście, choć ulotne.
   "Ministerstwo Niezrównanego Szczęścia" to lektura dla wytrwałych, niebojących się trudnych tematów i zmierzenia się z nimi. Pozornie Arundhati Roy przedstawiła Indie, ale w innych zakątkach świata dzieją się podobne rzeczy. Ukazała naturę ludzkiej bestii pozbawionej empatii i współczucia, gdy sięga po władzę i konsekwencje tego, zatrważające, lecz oprzytomniające. Czemu? Bo doświadczenia I i II wojny światowej nie należą do przeszłości, ich widmo może powrócić w każdej chwili, więc walczmy o pokój i wzajemne poszanowanie. Historia uczy, więc wyciągajmy z niej wnioski. "Ministerstwo Niezrównanego Szczęścia" otwiera szeroko oczy na piekło, które sami sobie tworzymy za życia...

poniedziałek, 11 listopada 2019

45) O życiu w powieści Damiana Dibbena "Mam na imię jutro"

   Książek o zwierzętach i ludziach powstały już setki, jedne lepsze, inne gorsze, ale ten temat zawsze wywołuje emocje, bo kogóż nie rozczula widok słodkich ślepiów wpatrujących się w nas z nadzieją? Dzikie czy udomowione, każde zasługuje na szacunek. 
   Sięgając po powieść "Mam na imię Jutro" Damiana Dibbena liczyłam na lekką, przyjemną lekturę o więzi łączącej człowieka i jego psa osadzonej w historycznych realiach. Miało być o zagubionym psie, zaginionym mężczyźnie, poszukiwaniach, podróżach po całej Europie. Miało być. Było, ale w o wiele ciekawszej i bogatszej formie pod względem treściowym, fabularnym i stylistycznym. Jednak po kolei.

    Dwa prologi opowiadają nam o niezwykłej więzi łączącej psa i jego człowieka. Czempion, bo tak mężczyzna go zwał, nie był zwykłym zwierzęciem. Wiele rozumiał, obserwował i analizował otaczającą go rzeczywistość. Razem ze swym panem przemierzał dwory Europy, podziwiał sztukę i muzykę, był świadkiem intryg dworskich, przewrotów pałacowych, licznych wojen. Jego właściciel trudnił się leczeniem i chemią, próbował zrozumieć świat, odnaleźć sens istnienia, pogłębiać wiedzę i podziwiać barwy wszechświata jak najdłużej. Czempion stał się jego nieodłącznym towarzyszem, nie tylko jako zwierzę. Słuchał jego wywodów filozoficznych, stał się przyjacielem, uczniem, który przejął jego sposób widzenia. Wszystko byłoby piękne i sielankowe, gdyby nie pewien pechowy dzień i odwiedziny jednego z kościołów w Wenecji. Przyszli tam obydwoje, jednak los ich rozłączył. Zagubili się. Człowiek przepadł, zniknął nagle, ale pies pamiętał jego słowa, by czekać tam, w Wenecji, przy schodach, bo tam się odnajdą. Słowa, które nakreśliły żywot Czempiona na kolejne lata, dziesiątki lat...
   "Mam na imię Jutro" to podróż przez wspomnienia psa o szczęśliwych chwilach i momentach zwątpienia, bólu i cierpieniu, gryzącej samotności, strachu o swojego człowieka, poznaniu smaku prawdziwej przyjaźni i miłości w różnych wymiarach i odcieniach, prostych i skomplikowanych. To powieść o wierności i lojalności, zwierzęcym przywiązaniu i bezwarunkowej miłości. To także książka o poszukiwaniu sensu życia i istnienia, próbie zrozumienia siebie poprzez otaczający świat i zdobywaniu wiedzy. To emocjonalna wędrówka od pierwszej do ostatniej litery, wędrówka przez wyboistą drogę życia, wędrówka w głąb duszy i umysłu oraz wędrówka przez świat, relacje między ludźmi, ludźmi a zwierzętami i przyrodą. To dzieło pełne emocji i refleksji. Bogate, genialne.

 Głównym bohaterem stał się wspomniany już pies. Jednocześnie autor uczynił go narratorem tej niezwykłej historii. Nie ma tu miejsca na banalność, proste słowa i bezmyślne wodzenie spojrzeniem po literach. Pies to inteligentna i mądra istota, godna szacunku, uwagi, miłości i dozgonnej przyjaźni. Czempion to wzór cnót, do których sami tęsknimy. Zawsze szczery, troskliwy, pełen ciepła i zrozumienia. Odważny, pomysłowy, pomagający słabszym (La Perle, Sporco), wzbudzający zaufanie. Niezdolny do okrucieństwa i nienawiści. Gotowy do przebaczenia, nawet temu, który go skrzywdził, a zwłaszcza jego pana. Dobry, swojski, równo traktujący wszystkich, współczujący. On rozumiał więcej niż ludzie, a mimo to pozostał sobą, nie wywyższał się. Był wytrwały, czekał za panem i pędził za marzeniem o nim, nie zważając na własne bezpieczeństwo.
   Jego antagonistą autor uczynił Vildera, uosobienie zła i demoralizacji. To bogacz o zepsutym sercu, złej reputacji, czarnym humorze, mrocznym spojrzeniu, lecz o bystrym umyśle, który co rusz zaskakiwał. Nieprzewidywalny, złośliwy, pełen jadu. Jego pojawienie się wywoływało przerażenie, ale i ekscytację. Cóż tym razem zwiastowała jego wizyta? Kim był? Człowiekiem, starym znajomym właściciela Czempiona, dawnym współpracownikiem i dzielącym z nim ten sam los. Vilder zaskoczył mnie swoją powolną przemianą, ewolucją, którą widać nie tylko w jego zachowaniu, ale i w wyglądzie.
   Na przykładzie Vildera Dibben ukazał obraz ludzkości, pełen przeciwieństw, odwiecznej walki dobra ze złem, demonów, które w nas toczą bitwy. To dowód, że sami siebie ograniczamy i sami sobie jesteśmy najgorszym wrogiem. Często, tak jak u Vildera, skrajne sytuacje, trudny wybór, tragizm doprowadza nas na właściwy tor, choć wymaga poświęcenia, lecz oświeca i pozwala spojrzeć z innej perspektywy na swoją przeszłość oraz zmienić się.

  Mimo iż narratorem ustanowiono pies, to "Mam na imię Jutro" zostało napisane wspaniałym, nieraz poetyckim językiem, szczegółowo omawiającym daną epokę i jej konwenanse. Czempion posiadł ogromną wiedzę i ujawniał ją nawet w najmniej oczekiwanym momencie w naturalny i nienachalny sposób. Od średniowiecza do XIX wieku przez dwory, pola bitew, sale muzealne i kościoły. On widział, słuchał, obserwował. Dla siebie i właściciela. By móc pojąć jego świat, jego tajemnice i cieszyć się każdym dniem. W książce teraźniejszość przeplata się z przeszłością, bo tworzą jeden obraz, obraz życia Czempiona.
   "Mam na imię Jutro" to wielowymiarowa powieść z bogatym przesłaniem. Jej lektura wzrusza. Czytelnik dostaje cały bagaż emocji. Ona skłania do przemyśleń nad sobą, swoim życiem, hierarchią wartości i sensem tego, co się robi. To książka do smakowania, powoli, by nie zachłysnąć się jej treścią, by ją przyswoić i przeanalizować. Ona zmienia, pochłania i nie pozwala o sobie zapomnieć.  

   Autor wyborem narratora oddaje hołd naszym braciom mniejszym. To wierni przyjaciele, na zawsze, członkowie rodziny, którym należy się szacunek i miłość, dozgonna i bezkresna, taka jak ich wielkie i czułe serca. One czują, myślą i rozumieją. Są mądrzejsze od nas, bo wiedzą co tak naprawdę się liczy.
   Damian Dibben zaczarował mnie swoim piórem. Pokochałam Jutro i Sporca, zapałałam sympatią nawet do Vildera (w końcu zrozumiał swój błąd i starał się go naprawić). Świat widziany oczyma zwierzęcia zyskuje i to podwójnie. Ta wędrówka w czasie i przestrzeni była niezwykła. Żałuję, że tak szybko się skończyła, ale wrócę ponownie na szlak z Czempionem. Uczyć się życia od niego to zaszczyt.
   "Mam na imię Jutro" Damiana Dibbena jest warta każdej minuty naszego czasu. Może i pozostawi nas w rozsypce, ale w pozytywnym sensie, bo pozwoli nabrać dystansu i zacząć od nowa, tak, "jutro zaczniemy od nowa".

niedziela, 20 października 2019

44) O rosyjskich baśniach,czyli "Dziewczyna z wieży" Katherine Arden

   Nasi wschodni sąsiedzi mogą poszczycić się całkiem pokaźną kolekcją baśni o słowiańskim rodowodzie. Może z czasem nabrały one uwspółcześnionego kolorytu, ale nic nie straciły ze swego powabu. Opowieści o domowikach, czartach czy dziadku Mrozie wciąż są tam żywe.
   Katherine Arden, Amerykanka zafascynowana rosyjską kulturą, postanowiła stworzyć własną baśń na podstawie słowiańskich legend. Prym wiedzie tu Morozko i jego niedźwiedzi brat. Pierwszy tom trylogii "Niedźwiedź i słowik" był moim zdaniem genialny. Książka godna polecenia na każdym poziomie. Jaki okaże się drugi tom?

   Arden w "Dziewczynie z wieży" ponownie wykorzystuje historię Morozka. Wplątuje w to również wątek Kościeja Nieśmiertelnego.
   Na swojej drodze ponownie spotykamy Wasię, dziewczynę, która zostaje zmuszona do ucieczki ze swojej rodzinnej ziemi z powodu swojej inności, odziedziczonej po matce i babce. Wasylisa widzi to, co umyka innym, relikty świata przeszłego, istoty niezwykłe, zwane m.in.: pomrokami, czartami lub demonami. To świat, który przeraża chrześcijan. Oni pakują to w worek "złe". Wszystko czego nie rozumieją i nie chcą zrozumieć. Zamykają się w świecie ikon, pięknych słów o miłosierdziu, miłości i wzajemnej pomocy, niosąc przy tym ból, cierpienie i przemoc. Postępują odwrotnie do wyznawanych wartości. Kobiety takie jak Wasia są przez nich zwane czarownicami, oskarżane o zło i palone na stosie. Dziewczę czmycha w głąb zimowego lasu na swym gniadym Słowiku i zbiera siły w chatce pana mrozu i śniegu, by ruszyć dalej w drogę i "odnaleźć" swoje miejsce na ziemi oraz sens istnienia. Czy istnieje choć cień szansy, że Pietrowna podda się i dostosuje do roli, jaką narzuca jej płci społeczeństwo? Nie liczyłabym na to. Samotna kobieta podróżnik to pokusa dla mężczyzn do jej ograbienia i zniewolenia, lecz młody chłopiec, syn bojara, przemierzający stepy i lasy w poszukiwaniu przygód to już inna bajka. Otóż to. Wasia ma głowę na karku i przy pomocy Morozki poznaje świat. Przypadkiem trafia na jednego z członków swojej rodziny i staje się centrum zainteresowania Wielkiego Księcia Moskiewskiego oraz jego dworu. Co tam na nią czeka? Kto zastawia pułapkę? Kim jest rudy Kasjan Lutowicz? Czy ten kto podaje się za przyjaciela, może być wrogiem? Na czyje polecenie czarty śledzą Wasię? Jaka historia kryje się za jej korzeniami? Kim ona właściwie jest? Kim jest tytułowa dziewczyna z wieży?

   Książka opowiada głównie o Wasi i jej przygodach. Bohaterka dorosła, nieco zmądrzała, jest bardziej samodzielna i świadoma swoich talentów. Jednak bywają momenty, że ponosi ją brawura i pycha, gdy pewność siebie przesłania jej zdrowy rozsądek i obiektywną ocenę sytuacji. Nieraz ryzykuje przez to swoim życiem, ale także towarzyszy, w tym Słowika.W takich właśnie chwilach może liczyć na Morozkę. Sadzę, że Wasia dopiero poznaje siebie, życie oraz ludzi. Nie mając rozeznania myli się i gubi właściwą drogę, ale kto wie czy nie dzięki temu poznaje prawdę? Arden buduje tę postać bardzo realnie. Na dobrą sprawę, każda z nas mogłaby być Wasią. Taką ciekawą świata, chętną zrzucić ciężar zakazów i nakazów, zasmakować nieco wolności, byle nie dać zamknąć się w czterech ścianach teremu na całe życie lub w klasztorze. Każda wolna istota pragnie taką pozostać i nie dziwię się Wasi, że buntuje się i przyodziewa się w męskie ubranie, ruszając na podbój świata. Która z nas nie marzyła o czymś takim, będąc dzieckiem?
  Inną ważną postacią jest Sasza, brat Wasi. Zakonnik i jednocześnie doradca Wielkiego Księcia Moskiewskiego. Zaintrygował mnie. W pierwszym tomie pojawia się parę razy, ale to wciąż za mało, by go poznać. W drugim tomie pisarka zaspokaja naszą ciekawość, Sasza staje się nieodłączną częścią pierwszego planu fabuły. Kocha siostry i jest oddany Bogu, jednak niektóre sytuacje zmuszają go do trudnych wyborów między jednym a drugim. Tym samym Aleksander jest rozdarty. Czasem odnosiłam wrażenie, że Wasia i jej świat go przerażają. On jej nie rozumie, chce wtłoczyć w znane i bezpieczne ramy, bo poza schematem czai się niebezpieczeństwo i zło. Sasza to mężczyzna niezwykle inteligentny, rozsądny, opanowany, bystry, oddany i lojalny władcy, pragnący dobra i pokoju dla swych rodaków.

    Oprócz nich mamy cały szereg postaci jak: bandyci, Tatarzy, służki i dwórki z otoczenia Olgi, siostrę Wasi oraz jej dzieci, towarzystwo Dymitra Iwanowicza (księcia), Czelibeja, Kasjana Lutowicza. Każdy z bohaterów ma inne cechy i temperament. Za każdym stoi inna historia i to właśnie czyni "Dziewczynę z wieży" powieścią niezwykłą i wciągającą. Wasia i Sasza to tylko początek góry lodowej. Olga i jej kobiety zamknięte w teremie tworzą swój własny świat skoncentrowany wokół potrzeb mężczyzn i wychowania dzieci. Dymitr pod płaszczem zabaw i śmiechu, uważnie obserwuje dwór, obmyśla plany utrzymania władzy i wojny z chanem.
   Ta książka nie kończy się na postaciach. Mamy tu całą panoramę społeczeństwa. Od rolników i służących po bojarów, władców, a nawet zakonników. Daje nam to możliwość wniknięcia w tamtejsze czasy, poznania ludzi, ich zwyczajów i tradycji, ich sposobu postrzegania świata i trudności, z jakimi muszą sobie radzić, by przetrwać.
   
 Najbardziej tajemniczym, a zarazem najciekawszym bohaterem jest moim zdaniem Morozko. Demon czy człowiek, mimo przypisanej mu roli, o wielkim sercu, pragnący ciepła i miłości, choć wzbraniający się przed tym. Istota odwieczna, choć niepozbawiona zwykłych problemów. Nieidealny, lecz intrygujący. Pełen tajemnic i ciszy zaklętej w oczach. Kim stanie się dla Wasi?
   Wątek Kościeja Nieśmiertelnego zostaje tu przez Arden świetnie wplątany. Wprowadzenie i rozwinięcie jak najbardziej na tak. Żałuję tylko, że zakończenie przebiega za szybko, bez większych wyjaśnień dot. samego mężczyzny i jego życia. Pisarka oferuje nam urywki podsycające ciekawość, lecz za szybko się ich pozbywa. Mam nadzieję, że trzeci tom to naprawi.
   Na uwagę zasługuje także wątek babci i prababci Wasi. Za życia musiały to być kobiety niezwykłe, lecz jakie tajemnice skrywały? Część z nich odkrywamy w "Dziewczynie z wieży". Wydaje mi się, że odegrają one znaczącą rolę w kolejnej części. Kim lub czym była Tamara i jej matka? Czym były ich konie? Jaki związek miały ze światem czartów? Co łączyło je z Morozkiem i Kościejem? Co odziedziczyła po nich Wasia? Czy nowe pokolenie również zostanie wplątane w całą sytuację?
   Więcej pytań niż odpowiedzi dała mi ta książka, lecz nie jestem z tego powodu zirytowana. Czekam na trzeci tom z niecierpliwością. Przy "Dziewczynie z wieży" bawiłam się naprawdę dobrze, przeżywałam każdą przygodę wraz z bohaterami, dopingując im przy każdym kroku. Razem z Wasią wędrowałam po ciemnym lesie opatulona kocem, uciekałam przed bandytami i z niepokojem wyglądałam w ciemność, czy coś mnie nie obserwuje. Strona po stronie autorka czaruje i wciąga w świat będący na granicy jawy i snu za pomocą plastycznych opisów i naturalnych dialogów. Tak, naturalność jest tu podstawą sukcesu. Fabuła, akcja, język, postacie - to wszystko bardzo mi się podoba. Arden potrafi budować napięcie, knuć intrygi i wciągnąć czytelnika w swoje uniwersum. Wie, co robi. Ma talent. Ma pomysł, który skrzętnie realizuje. Czego chcieć więcej od książki i autora? Tylko ciągu dalszego, tak samo genialnego. I więcej Morozki poproszę. Może i pomrok tu nieco mniej niż w pierwszej części, ale ich obecność i tak jest odczuwalna.
   Z książkami Katherine Arden warto się zapoznać i posmakować Rosji w jej wydaniu. 
   Kim według Was jest dziewczyna z wieży? Macie swoje typy? To człowiek czy zjawa?

niedziela, 29 września 2019

43) "Więź" Anny Lewickiej, czyli o mieszance wierzeń

   Na rynku wydawniczym mamy ostatnio wysyp książek, które w jakiś sposób nawiązują do mitologii słowiańskiej. Z dobrym bądź marnym skutkiem. Jak Anna Lewicka wybrnęła z postawionego sobie wyzwania?
  
 "Więź" to pierwszy tom nowego cyklu mającego łączyć w sobie wierzenia słowiańskie i nordyckie, przyprawione wątkiem miłosnym głównych bohaterów i ich perypetii. Wszystko to sprawia, że czytelnik z chęcią sięga po tę książkę, mając ochotę na zasmakowanie nowych połączeń w lekkiej formie. I co otrzymuje? Przywołując tu kiślowersum i zawołanie Licha trzymającego się za głowę: "ojoj, ojoj...".
   Główną bohaterką "Więzi" jest Alicja, studentka pierwszego roku informatyki, nieco odseparowana od towarzystwa ze względu na swoje zainteresowania i niezwykłe umiejętności. Samotniczka, wydająca się nieco zagubiona w świecie dorosłych, czasem naiwna i dziecinna, innym - zbyt poważna. Chyba szukająca swego miejsca na świecie, chcąca zaimponować siostrom.
   Alicja udaje się w podróż w Bieszczady, by odnaleźć jakiś cenny  i magiczny artefakt. Czemu? Jej rodzina składa się z wiedźm, kobiet wyznających dawne wierzenia, potrafiących "czynić magię", tę dobrą. Jedna z jej ciotek podczas dalekiej podróży odkryła księgę, bardzo cenną, więc Ala chce powtórzyć jej wyczyn. Dziewczyna kieruje się wahadełkiem, zapominając o podstawowych środkach ostrożności i naraża swe życie na niebezpieczeństwo. Ratuje ją, jakżeby inaczej, mężczyzna z krwi i kości, mieszkaniec pobliskiej miejscowości, zawsze trzymający się na uboczu.
   Wiktor ratuje Alicję, pielęgnuje we własnym domu, podczas gdy na dworze szaleje straszna śnieżyca, uniemożliwiająca wyjście poza bezpieczne mury domu. Tych dwoje spędza ze sobą sporo czasu, lepiej się poznaje, mając wrażenie iż znają się od zawsze. Idylla trwa, miłość kiełkuje, istny raj na ziemi. Czy będzie tak już zawsze?
   Wątek miłosny to odgrzewane kotlety z oczywistą rolą przeznaczenia. Tych dwoje musiało się spotkać i już. Są w stanie sobie wszystko wybaczyć, krzywdzące czyny i słowa. Liczy się tylko ich miłość. Ona wiedźma, on berserk, niepotrafiący zapanować nad swoim szałem. Jakie to romantyczne i... patologiczne. Naprawdę chcielibyście się związać z kimś, kto wpada w "białą gorączkę" i lubi popijać? Z kimś takim zakładać rodzinę? Ryzykować i narażać dziecko oraz siebie?
   Postacie wydają się rozplanowane z większym rozmachem. Poznajemy rodzinę Alicji i ich przeszłość oraz fragmenty wspomnień Wiktora i jego znajomych. Bohaterowie nie są płascy, niosą ze sobą bagaż doświadczeń, ale dla mnie nie są do końca wiarygodni. Czasem ich zachowanie przeczy im samym, jakby do końca nie zdawali sobie sprawy z tego, co robią.
   Autorka dobiła mnie wątkiem przywiązania Wiktora do zwierząt. Kiedy mężczyzna zderzył się z jeleniem, nawet nie zwraca uwagi na zwierzę i jego stan, przejmuje się tylko swoim samochodem. Ma wezwać odpowiednie osoby, jednak sprawa urywa się w połowie, bo Wiktor przypomina sobie o czymś innym. Ponadto warto zwrócić uwagę, że gdy berserka ogarnia szał i ma zamiar zaatakować dziewczynę, między nimi staje Dzikun (pies samotnika). Mężczyzna nie patrzy jakie zadaje ciosy, przyczyniając się do śmierci swego przyjaciela. Owszem, rozpacza po nim dzień lub dwa, lecz dalsza część lektury pozostawia wrażenie, że nie za bardzo przejął się swoim czynem. Czytając to, trafił mnie szlag, bo jak tak można?! Żadnej kary? Nic? Zdecydowanie nie rozumiem zamysłu autorki co do tych scen i co tak naprawdę mają one sobą reprezentować. 
   Wątek mitologiczny to wrzucenie do jednego kotła Słowian, Wikingów i jeszcze jakiś nawiązań do bliskowschodnich tradycji. Powstaje z tego papka, z której trudno wydobyć jakiś sens. Mamy opowieść o początku świata, tej o Perunie, Welesie i Mokosz, nazwy świąt wywodzące się (o ile się nie mylę) z nordyckiego kręgu wierzeń, rusałki, czarownice, berserków, magię splatającą cały świat, zgrupowania kobiet w uświęconej liczbie 9, tatuaże nordyckie i słowiańskie, magiczne artefakty i rytuały, których korzeni nie wiadomo, gdzie właściwie szukać. Wszystko jest wymieszane, autorka dodała do fabuły to, co było jej potrzebne, nie zważając do końca na logiczny sens powiązania tych elementów.
   "Więź" czyta się szybko, wystarczy parę dobrych godzin. Anna Lewicka ma raczej lekkie pióro, ale moim zdaniem powinna przysiąść nad dopracowaniem planu powieści, zanim weźmie się za pisanie kolejnej części. Niech to ma jakiś sens, trzyma się kupy (mówiąc już kolokwialnie) i logiczne wytłumaczenie. Sam wątek miłosny i sceny fizycznej bliskości między głównymi bohaterami nie są w stanie zatuszować niedociągnięć tej książki. Promowanie toksycznych związków, okrucieństwa wobec zwierząt - NIE podoba mi się to i więcej nie sięgnę po "Więź". Jeden raz mi wystarczył i wywarł dostatecznie złe wrażenie.
   "Więź" Anny Lewickiej odradzam osobom, które wymagają od lektury czegoś więcej niż tylko lekkiej formy rozrywki, o której następnego dnia już się nie pamięta. Być może znajdą się fani tej historii, ale do mnie zdecydowanie nie przemawia. Może to już nie ten wiek, że człowiek ślepo i naiwnie wierzy w wielką miłość, diametralną zmianę drugiej osoby i zawsze szczęśliwe zakończenie.

środa, 4 września 2019

42) Obraz polskiej wsi z lekko słowiańską nutą, czyli "Dobra-noc" Sabiny Waszut

   I połowa XX wieku, niewielka wieś otoczona lasem, znajdująca się parę godzin jazdy od Częstochowy. Współczesna wiedza tocząca batalię z tradycją. Rytm życia wyznaczony przez pory roku i prace rolnicze. Prosta, nieskomplikowana codzienność, gdzie każdy ma swoje miejsce i rolę do odegrania. Jednak to tylko złudzenie

   Sabina Waszut, pisarka i recenzentka, autorka kilku poczytnych tytułów i zdobywczyni Pióra na Festiwalu Literatury Kobiet w Siedlcach, przenosi nas w książce "Dobra-noc" do niewielkiej wsi Dobra. Nazwa powinna oddawać charakter miejsca, jednak czasem bywa tak na pozór. To, co dobre na zewnątrz, jest zgniłe od środka i odwrotnie. Wystarczy tylko wytężyć wzrok, poobserwować i wyciągnąć wnioski.
   Prolog "Dobrej-nocy" wprowadza nas w słowiańskie klimaty, traktując o jednej z pomrok. Przytacza najbardziej znane informacje na jej temat, starając się unaocznić czytelnikowi, jakie zagrożenie ze sobą niesie. Kto? Zmora. Potępiona dusza, która nie pozwala spokojnie zmrużyć oka, bo jeśli tylko jej ofiara  to zrobi, ona przystępuje do pracy - wysysa siły życiowe, a w końcu dusi. Człowiek będący pod jej wpływem budząc się, nie może się poruszyć, nie panuje nad swoim ciałem, staje się jego więźniem. Zmora... być może właśnie w ten sposób dawniej tłumaczono paraliż senny, duszności itp.
   Kolejna część książki dotyczy 1933 roku, gdy na świat przychodzi główna bohaterka powieści. Siódme dziecko, siódma córka. Jadwiga i Michał Pecynowie oczekiwali syna, który odziedziczyłby gospodarkę, pomógł im na starość. A córka? Wyjedzie wraz z mężem i tyle ją widzieli. Kochają swoje dzieci nad życie, ale co przyniesie im ta siódma? Następne części opowiadają już o latach 50. XX wieku, gdy najmłodsze Pecynówny stoją już u progu dorosłości. Co przez te wszystkie lata działo się u nich? Kim stała się główna bohaterka?
   Siódma córka Pecynów, Krysia, to dziewczę ciche, spokojne, nauczone szacunku wobec innych, pracowite, ułożone, miłe. Samotniczka, trzymająca się na uboczu i unikająca ludzkich spojrzeń. To brunetka o ciemnych oczach i zrośniętych brwiach, a pozostałe jej siostry to typowa słowiańska krew, blondynki o niebiesko-zielonych oczach, które wdały się w ojca. Krystyna jako jedyna wybrała geny matki. Jej wygląd i charakter nie pozostają niezauważone przez wieś. Dziewczyna jest obca, inna, ale dlaczego? Przy jej porodzie asystowała babka, wiejska znachorka, która wiedzę i i doświadczenie łączyła ze starymi wierzeniami. Siódma córka... na usta cisnęło się jedno słowo. Babka wykonała prawie wszystkie zabiegi magiczne, jakie znała, by uchronić dziecko od przeznaczenia. Jednak odcisnęło to piętno na matce dziewczyny. Jadwiga przez całe dzieciństwo córki miała przed oczami to jedno słowo. Bała się, okropnie się bała. Chciała chronić dziecko i wieś. Jaki to dało efekt? Krysia w swoim nastoletnim życiu przechodzi całkiem sporo. Izolacja od ludzi daje jej złudne uczucie bezpieczeństwa, praca na roli - wytchnienie od własnych pragnień i marzeń. Ucieka sama przed sobą, by zastygnąć, by bezpiecznie wpisać się w schemat roli, jaką jej narzucono. Ale nie na tym polega życie. Sytuacja zaczyna się zmieniać, gdy siostra najmłodszej Pecynówny, Pelagia, szykuje się do ślubu. Narzeczeni, chcąc korzystać z uroków młodości, udają się na wiejską zabawę. Chcąc, nie chcąc, Krystyna trafia na potańcówkę, gdzie spotyka znajomego z dzieciństwa, bratanka młynarza.
   Jurek, wychowany w mieście, nie potrafi zrozumieć sytuacji na wsi i takiego wyobcowania młodej i atrakcyjnej dziewczyny. Nie daje wiary wioskowym plotkom, brnie w znajomość, dając Pecynównie oparcie i budząc w niej chęć do życia. Silny charakter z dobrym sercem, ktoś kto może odmienić los na lepsze. Jura jawi się nam, współczesnym, jako rycerz na białym koniu, co zaraz uratuje księżniczkę zamkniętą w wieży i pokona złego smoka. Problem polega na tym, że ową wieżę i smoka dziewczyna posiada również w swoim umyśle, blokadę narzuconą przez otaczające ją społeczeństwo.

   Książka "Dobra-noc" Waszut porusza temat wiary w zabobony i ich piętno odciskające się na niewinnych osobach. Połowa XX wieku, a wiara w zmory, topielce i południce trwa dalej w najlepsze gdzieś na obrzeżach cywilizacji. Nie sposób wyrwać się schematom narzuconym przez lokalną społeczność, które niszczą nie tylko psychicznie jednostkę, której się tyczą, ale również jej najbliższych i więzi z nimi. Osłabia moc rodziny i przyjaźni. Wystawia je na próbę, a presja społeczna jest czasem zbyt duża, by się jej przeciwstawić i odeprzeć z całą siłą. Ile osób w ten sposób zostało przypartych do ściany i nie znajdując innego rozwiązania, żegnało się z tym światem? Ile osób popadło w depresję i inne choroby? Jak wielka jest cena akceptacji przez otoczenie? Zabobony panujące w Dobrej są tylko pretekstem do unaocznienia problemu jaką jest chęć bycia akceptowanym przez ogół. To piętno naszych czasów widocznie m.in. wśród młodzieży, która ceni się nie na podstawie tego jaka jest, ale ile like'ów ma pod zdjęciem, ilu znajomych ma na portalach społecznościowych, ilu obserwujących. Czasy i warunki mogą się zmienić, ale sedno problemu pozostaje to samo.
   Wracając do książki - mamy parę dobrze zarysowanych postaci, które są klamrą powieści. Wokół nich mamy najwięcej szumu, ich losów jesteśmy najbardziej ciekawi. Jednak autorka nie poszła na łatwiznę. Postacie drugoplanowe i ich historie są równie intrygujące oraz pełne zagadek. Warto bliżej przyjrzeć się Jadwidze, kobiecie, która uległa stereotypom i po prawie dwudziestu latach zrozumiała swój błąd, przyznając się do niego; Michałowi, który powinien stanowić wzór ojca dla wszystkich, jego opanowaniu i miłości do córek; krewkiemu Cieśli i jego synowi Jankowi, którzy przez lata borykali się z tajemnicą, która zaważyła na ich życiu; Peli, która w trudnej chwili swojego życia dała ponieść się fali lokalnych plotek i odepchnęła siostrę, by potem tego gorąco żałować; babce-znachorce, która była lekarzem i psychologiem w jednym, doradzając okolicznym mieszkańcom. Sabina Waszut dała swoim bohaterom duszę, sprawiając, że zżywamy się z nimi mimowolnie.

   Autorka sprawnie i lekko operuje słowem, przez co powieść czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Niejednokrotnie padają słowa regionalne bądź nazwy typowo związane z pracą na roli, które mogą sprawić lekki problem czytelnikowi, lecz na pomoc spieszą przypisy, jasno tłumaczące ich znaczenie. Tytuł książki "Dobra-noc" to gra językowa. To nie tylko fonetyczne brzmienie życzenia komuś dobrej nocy czy kolorowych snów, ale również by ta noc w Dobrej naprawdę była dobra, bez odwiedzin tych, co wyłaniają się po zmroku i atakują niewinnych ludzi bez ostrzeżenia. Mieszkańcy Dobrej bali się nocy i ciemności, ciemnego lasu, dlatego pragnęli spokojnej, dobrej nocy. Ale czy to nie oni sami nakręcali tę spiralę? W Dobrej panuje noc myśli i wierzeń, mimo postępu cywilizacyjnego, bo nowe to gorsze.
   Sabina Waszut podarowała czytelnikowi pozornie prostą historię, lecz z każdym kolejnym akapitem bardziej wciągającą i skłaniającą do refleksji. Tu nic nie jest proste, każde zachowanie ma jakąś przyczynę i czasem opłakane skutki, ale warto uczyć się na błędach. Z historii należy wyciągać wnioski i nie powtarzać jej błędów. Historia Krysi uczy, by nie dawać wiary plotkom, dociekać prawdy, nie stosować ostracyzmu wobec najsłabszych członków społeczności, lecz ich wspierać. To, co inne, nie zawsze jest złe, wystarczy dać mu tylko szansę na pokazanie siebie. Nic więcej. Szansę warto dać każdemu. "Dobra-noc" to książka godna polecenia dla osób ceniących sobie powieści z przesłaniem.

niedziela, 25 sierpnia 2019

41) Drogą natury, czyli "Mądrość wilków" E. H. Radinger

   Na świecie coraz więcej mówi się o potrzebie bycia ekologicznym, biopodejściu do różnych spraw. Segregacja śmieci, zamiana plastiku na szkło lub metal, materiały z odzysku, naturalne kosmetyki, sprzątanie świata, sadzenie drzew czy drobne gesty, by chronić rodzimą przyrodę - robimy tyle, ile możemy. Jednak czasem wystarczyłoby się zatrzymać i przyjrzeć dzikiej naturze, jej odwiecznemu rytmowi i temu jak dostosowuje się do nowych warunków.
   Elli H. Radinger jest z wykształcenia prawnikiem, lecz codzienne nurzanie się w ludzkiej zuchwałości i gnuśności zniechęciło ją do wykonywania tego zawodu. Zamiłowanie do zwierząt i miłość do wilków sprawiły, że postawiła wszystko na jedną kartę, poświęcając swe życie obserwacji tych niezwykłych istot.

   Książka pt. "Mądrość wilków" jest zbiorem wspomnień i obserwacji autorki na temat tychże zwierząt. Mamy i historie wzruszające, pełne egzaltacji, jak i bardziej brutalne, bo podszyte walką o przetrwanie. Radinger ukazuje nam przekrój życia wilków od narodzin aż do śmierci, od zabawy i przekomarzania się z członkami rodziny aż do walki o terytorium i życie bliskich, gdy obca wataha naciera na dom. Dzięki niej mamy wgląd w codzienne podejmowanie przez nie decyzje, nawiązywanie nowych relacji, wybór przywódców stada, współpracę międzygatunkową m.in. z krukami.
   "Mądrość wilków" aż kipi od emocji i szczegółów. Radinger oprowadza nas po parku Yellowstone i Niemczech, wskazując poszczególne watahy i ich rytuały, stajemy się niemym świadkiem ich wzlotów i upadków, cichymi obserwatorami życia nieokiełznanej przez człowieka przyrody, która wzbudza jednocześnie zachwyt i przerażenie. Wilki są jej nierozerwalną częścią. Są piękne, charakterne, pełne życia. Na podstawie przytoczonych przykładów wiemy, że nie sposób opisać typowego wilka i jego sposobu zachowania, bo każdy ma inny charakter, talent w innej dziedzinie i inną rolę do odegrania w stadzie. To wielkie indywidualności o niezwykle silnym poczuciu przynależności do rodziny i gotowe do najwyższych poświęceń w jej imieniu. Najpierw rodzina, potem ja. Wilki są takie jak my. Przeżywają żałobę i utratę bliskich, lecz potrafią się po tym podnieść i ruszyć dalej z rytmem watahy, choć niektóre jednostki poddają się "złamanemu sercu" za utraconym partnerem i umierają z żalu (Radinger opisała taki przypadek. Zupełnie zdrowy basior umarł niedługo po swojej wieloletniej przyjaciółce). Są niezwykle inteligentne, myślą strategicznie, opiekują się chorymi i starszymi członkami rodziny, bo są oni cenni ze względu na swoją wiedzę i doświadczenie życiowe. To zwierzęta społeczne, które przechodzą proces socjalizacji, co widać zwłaszcza porównując wilki dzikie i wychowane w niewoli. Przywiązują się do swojej rodzinnej ziemi.

    To książka o wydawałoby się prozaicznych sprawach, prozaicznym temacie, ale przy analizie lektury ujawnia się jej głębsze znaczenie. Zasady wilków możemy przekuć do własnego życia i dzięki nim się odnaleźć. Nie musimy gnać za pieniędzmi, brać udziału w wyścigu szczurów. Możemy nieco zwolnić i zobaczyć, co tak naprawdę się liczy, żebyśmy na samym końcu swej drogi nie żałowali, że zmarnowaliśmy tyle szans, tyle chwil. 
   Język Radinger jest prosty i klarowny, nie narzuca nam jakiegoś naukowego slangu, dzięki czemu rozumiemy zachowania zwierząt czy zwiedzany Yellowstone bez potrzeby zaglądania co chwilę do słownika. To książka skierowana do  szerszego kręgu czytelników, nie tylko zaawansowanych zwierzolubów, ale może przede wszystkim dla tych, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z przyrodą. 
   Przedstawiona historia biegnie swoim rytmem, od narodzin do śmierci, przeplata radość i cierpienie, ukazuje koleje życia, nie lukrując go w żaden sposób. To studium życia dzikiego wilka obserwowanego przez człowieka z pasją, który nie wtrąca się w jego sprawy. Jest ciekawa i intrygująca, każdy rozdział czyta się lekko i przyjemnie, oczy biegają po stronach, bo wciąż łaknie się więcej.





   Zżywamy się z wilkami, czysto platonicznie, ale poznając ich losy, trzyma się za nie kciuki, docenia każdy najmniejszy gest, chwilę, którą możemy z nimi przeżyć. Są nauczycielami życia. Z ich postaw możemy garściami czerpać inspiracje, a nawet spróbować naśladować m.in. w oddaniu dla rodziny, bronieniu swej niezależności, rozwijaniu talentów czy szacunku wobec starszych.
   Wydawnictwo Czarna Owca spisało się na medal. Książka w twardej oprawie, pięknie ilustrowana, wydrukowana na papierze przywodzącym na myśl starodruki. I okładka!!! Majstersztyk. Minimalistyczna, prawdziwa kwintesencja treści - wilk i las, dzika przyroda, która buzuje w żyłach tych zwierząt, zachwyca i budzi podziw. 

   Według mnie "Mądrość wilków" jest pozycją godną uwagi, bo odkrywa prawdy zakryte przed współczesnymi ludźmi. Otwiera nas na to, czym jest życie i na czym polega, co stanowi jego wartość co jest naprawdę ważne. To nie tylko powieść o wilkach i przyrodzie, to historie o nas samych. O naszych problemach, może w nieco innej formie, ale sens pozostaje ten sam, np. utrata bliskich, walka o przetrwanie, wychowanie młodego pokolenia, więzy rodzinne, radzenie sobie z wrogami, siła przyjaźni i miłości, przywiązanie do tradycji itd. To istna kopalnia inspiracji. Kto szuka, ten znajdzie tu dla siebie wskazówki na co dzień. Wystarczy zagłębić się w lekturę i oczami wyobraźni przenieść się w gęste odmęty lasu, by wyruszyć z watahą wilków na przygodę swego życia i dowiedzieć się czym ono tak naprawdę jest. Wilki uczą jak je przeżyć, a nie przewegetować. Ono jest jedno i mamy tylko jedną szansę do wykorzystania, powtórki nie ma. Nie czekajmy, "Mądrość wilków" jest warta tych paru godzin, by inaczej spojrzeć na świat i przebudzić się ze snu o wyścigu szczurów. Nie poddawajmy się, żyjmy!