Recenzje tematycznie

poniedziałek, 20 maja 2019

35) Słowianie w natarciu, czyli o "Plemionach" Łukasza Radeckiego ("Wojna bogów" i "Próba bogów")

   Pyrkon 2019 zapisał się w kalendarzu jako poszukiwania książek. Klucząc między kolejnymi wystawcami, udało mi się trafić na stanowisko Wydawnictwa Nowa Baśń, przy którym odbywało się spotkanie z Łukaszem Radeckim. O "Plemionach" słyszałam już wcześniej wiele dobrego, a to była idealna okazja do powiększenia własnej biblioteczki i zamiany kilku zdań z autorem.
   Łukasz Radecki jest nauczycielem polskiego i historii, muzykiem, tłumaczem i recenzentem. Zaplecze idealne do tworzenia powieści z wątkiem inspirowanym historią. Przed pisaniem nasz autor zrobił porządną kwerendę źródłową. Już na wstępie mogę Wam zdradzić, że naprawdę udało mu się przelać posiadaną wiedzę na papier. 

   "Plemiona" opowiadają o trójce rodzeństwa, które na co dzień drze ze sobą koty, mając niewiele wspólnych zainteresowań. Nastolatki jakich pełno. Weronika - garnąca się do nauki i zakochana w hokeju, Zbyszek to amator elektroniki, kendo i lenistwa, a Kacper - miłośnik fantasy i gier komputerowych. Dzieciaki udają się na szkolną wycieczkę do Biskupina. Miało być ach i och, lecz większość niezainteresowana, nudzi się wierutnie. Wera odrywa się od grupy i postanawia sama pozwiedzać. Odnajdując Światowida, nie domyśla się, że życie jej i braci zaraz ulegnie gwałtownej zmianie. Dziewczyna jest świadkiem niecodziennej rozmowy niezwykłych osób. Powiedziałabym, że nawet bardzo niezwykłych. Po chwili rozpętuje się burza, piorun uderza w posąg. Światy się przenikają, a dzieciaki trafiają do alternatywnej rzeczywistości. I tu zaczyna się właściwa akcja.
   Rodzeństwo znajduje się w świecie dawnych Słowian, gdzie magia, demony i bogowie są czymś naturalnym, nieodłączną częścią rzeczywistości, o której wiedzą wszyscy. Bóstwa, wnuki Światowida, przegrywają bitwę z Czarnobogiem, który pragnie przejąć władzę nad Prawią, Nawią i Jawią. Jednak to nie koniec zmagań. Światowid, chcąc ukarać swoich potomków, nauczyć ich współpracy i wzajemnego szacunku, tworzy układ z Czarnobogiem. Cztery zmagania, cztery walki, lecz nierówne. Już nie bogowie będą walczyć ze swym wrogiem, a sami ludzie, najlepsi z najlepszych, przedstawiciele dwudziestu plemion słowiańskich, a najlepszy stanie przed obliczem czarnego bóstwa. Tym samym stanie się on bohaterem lub polegnie.
   I tom "Wojna bogów" opowiada nam o przygotowaniach do pierwszych zmagań oraz dostosowywaniu się dzieciaków z przyszłości do życia wśród Słowian, a dokładniej: Goplan, Radoszan i Gnieźnian. II tom "Próba bogów" powiela ten schemat, ponieważ znów razem z bohaterami oczekujemy na drugie zmagania, jednocześnie borykając się z podjazdami armii Czarnoboga.

    Akcja powieści toczy się wokół zmagań, to one nakreślają główny nurt fabuły, ale to tylko pierwsze wrażenie. Im dalej w las, tym więcej coraz ciekawszych wątków wyłania się nam zza rogu. Im ktoś ma bystrzejsze oko, tym więcej dostrzeże. 
   Kwestia najważniejsza - Słowianie, ich codzienne życie, zwyczaje, tradycje i wierzenia. Autor naprawdę przyłożył się do kwerendy źródłowej i czuć to na każdym kroku. Mamy okazję rozsmakować się w jadle dnia zwykłego oraz świątecznego, dowiedzieć się co nieco o obchodach Szczodrych i Jarych Godów, a nawet Dziadów. Czy wiecie ile chrześcijaństwo przejęło od Słowian tradycji w związku z Bożym Narodzeniem, Wielkanocą czy Dniem Wszystkich Świętych? Skąd się wziął zwyczaj dwunastu potraw wigilijnych, zostawianie pustego talerza, sianka pod obrusem, symbol jajka i zająca wielkanocnego? Skąd zwyczaj palenia zniczy na grobach zmarłych? Chrześcijanie zaadoptowali do swojej wiary to, co zastali na "podbijanych" ziemiach do własnych celów, ale nie zapominajmy skąd się wywodzą nasze korzenie i jak historia kształtowała los tych obszarów. Wracając do meritum, Łukasz Radecki w "Plemionach" zdradza nam tajniki tychże świąt, oprowadzając nas po słowiańskim świecie. Ponadto odkrywa przed nami sekrety bóstw i pomrok, tłumacząc czym się zajmowały, jak wyglądały, skąd mogły brać się ich nazwy. Warto też zwrócić uwagę na fragment w drugim tomie, gdy okazuje się, że każde plemię mogło mieć swoje nazwy na poszczególne demony. Występowały one czasem na ograniczonym terenie, nie będąc znane powszechnie. To tłumaczyłoby różnorodność wierzeń i samego nazewnictwa. W czasach starożytnych i wczesnego średniowiecza ziemie te były porośnięte gęstą puszczą, a kontakt między poszczególnymi plemionami musiał być ograniczony, co zapewne skutkowało wyżej wymienionym. Autor starał się również jak najdokładniej odmalować codzienność tamtych czasów, m.in. obowiązki kobiet, mężczyzn, formy architektury, planowanie osady czy sposoby obrony przed wrogiem. Szczególne zaś upodobanie odnalazł w przedstawianiu walk i opisywaniu broni, odczuwane zarówno w nazewnictwie jak i samych detalach. Dla mnie to wątek najciekawszy i świetnie dopracowany.
   Wątek przeniesienia się do przeszłości alternatywnej... to już było w literaturze i w filmie, ale od samego autora zależy jak to poprowadzi. Świadkowanie rozmowy bogów czy burza są elementem ciekawym, acz odgrzewanym. Mam nadzieję, że autor w ostatnim tomie nas zaskoczy i w niebanalny sposób domknie ową klamrę. Oby.

   Naszych bohaterów poznajemy jako dzieci, uczniów podstawówki (a dla roczników 90. to lata gimnazjalne), którzy oderwani od współczesności i jej dóbr, wygód, pomocy rodziców są zdani sami na siebie. Nagle te wszystkie rady internetowe, mapy satelitarne, szkolna nauka idą w las. Liczy się tylko to, co ma się w głowie i co się potrafi, jak szybko można dostosować się do otaczających warunków i ludzi. Nagle życie okazuje się trudne i pełne pułapek, gdzie trzeba brać odpowiedzialność za siebie i swoje czyny, gdzie trzeba liczyć się z drugą osobą, okazywać innym szacunek i tworzyć grupę, bo samemu można zginąć. Weronika, Zbyszek i Kacper dorastają i dojrzewają na naszych oczach, zmieniając się o 180 stopni. Wnikliwa analiza psychologiczna bohaterów jest na dobrym poziomie. Najbardziej zaskakującą przemianę przeszedł Zbyszek. Z totalnego cwaniaka i drania przeistoczył się w troskliwego i czułego młodzieńca, który dla rodziny zrobiłby wszystko. Zgodnie z powiedzeniem "Bóg, honor, ojczyzna" Zbigniew właśnie tym zaczął się kierować. Lojalny, honorowy, pełen pokory wobec życia i szacunku dla najbliższych, pomocny dla plemienia, gotowy do poświęceń i odpowiedzialny. Postawa godna naśladowania. Największym rozczarowaniem okazał się Borzywoj i jego postępowanie po zmaganiach. Nie tego się po nim spodziewałam. Jego wątek mógł być trochę inaczej poprowadzony, tym bardziej po podniesieniu się z samego dna i pokazania jego walki z depresją, by dać nadzieję na wygraną. 
   Łukasz Radecki w "Plemionach" nie ucieka od trudnych tematów jak: uzależnienie od alkoholu, depresja, odrzucenie inności, wątek adopcji, nietolerancja, nienawiść, choroby psychiczne, samotność czy wykluczenie społeczne. Mamy tu ich cały wachlarz, z którymi autor poradził sobie w mniejszym lub większym stopniu. I właśnie dzięki temu świat przedstawiony zyskuje dodatkowy walor. Okazuje się, że tego nie trzeba się bać, te problemy można oswoić i sobie z nimi poradzić, lecz nie wolno się poddać nawet na chwilę. Powtarzając za Welesem: "najtrudniejsza walka jest ze sobą samym i wyrzucenie całej tej nienawiści do świata i siebie z siebie, by stać się naprawdę wolnym i móc iść dalej, kroczyć własną ścieżką".

    Powieści są napisane językiem prostym i klarownym, odpowiednim dla młodzieńczego czytelnika. Autor swobodnie lawiruje między nazwami świąt i demonów słowiańskich, wszystko jasno tłumacząc. Dialogi są naturalne, opisy - plastyczne, a ich wielkość wyważona, tzn. nie ma przerostu formy nad treścią. Pióro autora przyciąga uwagę, m.in. dlatego, że łatwo przeskakuje z gwary do języka współczesnego, różnicuje sposób wysławiania się przez dzieci i dorosłych, a także ze względu na miejsce pochodzenia.
   Czy zauważyłam jakieś błędy, niedociągnięcia? Zdarzały się czasem drobne literówki, ale czy jest jakakolwiek książka ich pozbawiona? W kwestii redaktorskiej nie mam nic do zarzucenia. Co do fabuły i treści - jak już wspomniałam, wątek Borzywoja mógł być lepiej rozbudowany i przemyślany oraz ryzykowny element alternatywnej przeszłości. Ponadto "Wojna bogów" i "Próba bogów" w niewielkim stopniu traktuje o Kacprze, bardziej skupiając się na bliźniakach i ich przeżyciach. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach okularnikowi zostanie poświęcone nieco więcej miejsca, bo wydaje się intrygującą postacią, która może jeszcze sporo namieszać w boskich planach.
    "Plemiona" Łukasza Radeckiego, tom I i II, są książkami godnymi polecenia dla małych i dużych czytelników. Dzieci odnajdą tu zabawę, przygodę, słowiańskich superbohaterów, a dorośli odkurzą nieco swoje wspomnienia z dzieciństwa o walkach na miecze, a przy okazji odkopią drugie dno tych powieści. Tutaj nie ma tylko przygody. Radecki stawia na przyjaźń, lojalność, braterstwo, więzy krwi, wzajemny szacunek, poszanowanie historii i tradycji. "Plemiona" rozbudzają wyobraźnię i ciekawość. Przypominają o własnych korzeniach, które w szkole są pomijane, a są tak bardzo interesujące. Słowianie, ich kultura i wierzenia do dzisiaj funkcjonują wokół nas, choć nie zdajemy sobie z tego sprawy, może w nieco zmienionej formie, ale jednak to wciąż żywy element kultury. To nie tylko powiedzenia, przesądy, elementy języka mówionego, ale część nas samych. Nie wypierajmy się tego. Bycie katolikiem etc. nie wyklucza poszanowania i podziwu dla naszych przodków. Radecki do swoich powieści wplótł elementy edukacyjne, pouczające w sposób nienarzucający się czytelnikowi, ciekawy i godny podziwu. Takie książki chce się czytać. Osobiście proszę o zdecydowanie więcej. Czy wrócę do świata dawnych Słowian? Jestem tego więcej niż pewna.
   Autorowi szczerze gratuluję pomysłu i wykonania, a Was zachęcam do lektury. Naprawdę warto.

1) PS Panie Łukaszu, serdecznie dziękuję za pyrkonowe autografy.

2) PS Zieleń drugiego tomu skradła me serce. Przepiękna, soczysta, typowo letnia ;)

3) PS Pozdrawiam serdecznie z iście majowej Wielkopolski.

sobota, 11 maja 2019

34) "Amulet Jaśminy" Adrianny Trzepioty

   Biorąc do ręki ostatnią część trylogii o Jaśminie, zachwycam się okładką, która pochyla się nad związkiem człowieka i natury, emanując spokojem i czymś ulotnym, nieuchwytnym. Może tajemnicą?

   Poprzednie części "Zwilczonej" Trzepioty ukazują czytelnikom Jaśminę jako kobietę odkrywającą od nowa swoją kobiecość, dążącą do niezależności mimo trudnego położenia, niedającą się dłużej tłamsić przez męża alkoholika, poszukującą swojej własnej drogi do szczęścia, gdzie przewodnikiem całej tej przemiany staje się wilczyca.
   W "Zwilczonej" i "Sekretnej zimie Jaśminy" autorka pokazuje nam mazurskie lasy, prawdziwą szeptuchę, próbuje wyjaśnić sekret rodziny kobiety sprzed lat, a wszystko przy pomocy plastycznych opisów i filozoficznych przemyśleń bohaterki. "Amulet Jaśminy" jest książką zgoła odmienną od swoich poprzedniczek. Narratorem zostaje Jaśmina, wszystko poznajemy z jej punktu widzenia od samej przeprowadzki do Warszawy, nową pracę aż do szczegółów znajomości z poszczególnymi mężczyznami. Książka koncentruje się wokół bohaterki cały czas, bez chwili wytchnienia. 

   Ta powieść mnie gorzko rozczarowała. Dlaczego? Zacznijmy od lżejszego kalibru.
   Warszawa to miasto kipiące życiem, gdzie mamy ogrom możliwości podjęcia pracy. A co bohaterka znajduje? Pracę na czarno w telewizji. Wszystko byłoby ok, ale zastanawia mnie fakt, że nikt, dosłownie nikt z inspekcji pracy, urzędu skarbowego czy innej instytucji nie sprawdził tej firmy. Czy naprawdę taka sytuacja jest możliwa w stolicy? Jako polonistka z zacięciem pisarskim Jaśmina mogła poszukać pracy w branży wydawniczej, jako copywriter, freelancer, cokolwiek legalnego, dającego wolną rękę, ale to? Dla mnie mało wiarygodne, ale sam pomysł ciekawy.
   Kobieta, która samotnie wychowuje dziecko, mieszka bokiem u koleżanki, ma pieniądze na to by jadać na mieście i kupować niepotrzebne drobiazgi, mając jeszcze dom na Mazurach na utrzymaniu? W jaki sposób?
   Jaśmina kocha naturę, swoje zwierzęta. A co robi? Ucieka do miasta, zostawia swoje ukochane zwierzaki pod opieką starszego sąsiada, który ma już lekkie problemy ze zdrowiem. I to nie jest jedno zwierzę, ale cała gromadka. W dodatku ta wspaniała miłośniczka zwierząt, wracając ze stolicy do domu, zapomina, że zostawia u koleżanki kotkę z młodymi. Przypomina sobie o niej dopiero w momencie, gdy Zosia ją odwozi. Tak, odpowiedzialność pełną gębą. 
   Jaśmina, samotna matka, dla której dobro dziecka jest najważniejsze. Wspaniała, cudowna kobieta, która potrafi: na dobrych kilka dni podrzucić córkę do sąsiada, zapomnieć, że dziecko zostawia w samochodzie albo tak pogrążyć się w rozpaczy z powodu nieszczęśliwej miłości, że dziecko jest głodne i zziębnięte. Nauczycielka i pedagog, która powinna dbać o własne potomstwo, a przez całą lekturę "Amuletu" ma się wrażenie, że Marysia to jedynie zbędny balast.

   W "Zwilczonej" i "Sekretnej zimie" bohaterka dążyła do samodzielności, samoakceptacji, pokochania samej siebie i odnalezienia swojej drogi. W "Amulecie" dostajemy Jaśminę napędzaną hormonami, popadającą ze skrajności w skrajność. Raz zakochana po uszy i rzucająca się na faceta, innym pogrążona w czarnej otchłani rozpaczy, bo wybranek jej nie chciał. Zamiast dorosłej kobiety dostajemy nastolatkę, która sama nie wie czego chce.
   Wątek pochodzenia Jaśminy, tajemnicy jej dziadka, ukrytej talii tarota, księgi babci, listu z przeszłości są zaledwie w 30-40% wykorzystane. Pomysł bardzo dobry, ale wątki autorka pozamykała jakby na siłę, nawet do końca nie są one wyjaśnione, część urwana w połowie. Potencjał idei spalony. 
   Mężczyźni. Jaśmina klei się do nich, bo tylko w ich spojrzeniu czuje się kobieca. Dziki brutal kontra mąż alkoholik kontra maczo sędzia. O litości!!! O ile rozumiem postać Bojana i Joachima, o tyle Krzysztof mi kompletnie nie pasi. Który sędzia ryzykowałby podrywanie jednej ze stron, której rozwód prowadzi i w to tak bezpośredni i nachalny sposób?
   Wilki. To jedno co mi się podoba w "Amulecie". Przedstawienie tych zwierząt to jeden z lepszych wątków tej serii. Mam małe "ale". Czemu Jaśmina nagle zmienia swojego przewodnika z wilczycy na wilka? Wcześniej podkreślanie płci tego zwierzęcia miało ogromne znaczenie, bo kobieta się z nim utożsamiała, a teraz co? Nagle zmiana frontu?
   Brakuje mi w tym wszystkim logiki. W "Amulecie Jaśminy" panuje totalny chaos w porównaniu do poprzednich części. Nie ma kontynuacji. Jaśmina to zupełnie inna osoba, uzależniona od seksu, nieodpowiedzialna, zapatrzona w siebie, trochę narcystyczna, nieprzejmująca się tak naprawdę córką i swoimi zwierzętami. Myśli wyłącznie o swoich cielesnych przyjemnościach, ukrywając to pod pseudoposzukiwaniem siebie. Ona przeczy sama sobie. Brak tu jakiejkolwiek konsekwencji.
   Ta książka nie jest zła. Jest przeciętna. Czyta się ją naprawdę szybko, ale ten chaos w fabule powoduje, że czytelnik zaczyna się zastanawiać, czy autor przed wydaniem tego nie powinien sobie odświeżyć poprzednich części i raz jeszcze przemyśleć całości. 
   Liczyłam na to, że "Amulet Jaśminy" powali mnie na kolana. Powalił, ale z zupełnie z innych powodów niż miałam nadzieję. Szkoda, bo powieść jako trylogia miała ogromny potencjał, ciekawe wątki, które poprowadzone w trochę innym kierunku i bardziej rozwinięte mogłyby spowodować, że ta historia byłaby świetna. A tak pozostaje mi tylko niesmak i rozczarowanie.
   Mam szczerą nadzieję, że Adrianna Trzepiota zaskoczy nas, ale pozytywnie, wracając do Mazur i wilków, w lepszym, bardziej przemyślanym świecie przedstawionym, gdzie zostanie zachowany związek przyczynowo-skutkowy, a czytelnik nie będzie co chwilę dziwił się, że bohater przeczy sam sobie.