Recenzje tematycznie

niedziela, 17 lutego 2019

29) "Dziewczynka, która wypiła księżyc" Kelly Barnhill

   Historia historii nierówna, jednego zachwyci, drugim wstrząśnie, a trzeci wzruszy ramionami i stwierdzi, że nie robi na nim żadnego wrażenia.
   Wydawnictwo Literackie wydało w 2018 roku książkę autorstwa K. Barnhill pod tytułem "Dziewczynka, która wypiła księżyc" w tłum. Marty Kisiel-Małeckiej. Autorka to podobno znana w USA pisarka, zdobywczyni nagród m.in. Dziecięcej Książki Roku, World Fantasy Award. Sama "Dziewczynka, która wypiła księżyc" zdobyła tytuł Książki Roku 2016 wg "Publishers Weekly" itp. Tylna okładka zawiera obiecujące opinie o ekscytującym klasyku, porównanie do Harry'ego Pottera z bogato utkaną fabułą. Ochy i achy. Przednia część okładki jest dopracowana, nawiązuje do treści książki w każdym przedstawionym aspekcie. I tłumacz. Tak, to ta sama osoba co Ałtorka. Marta Kisiel od kochanego przez gro osób "Dożywocia" i przesłodkiego Licha. Śmiem przypuszczać, że na polskim rynku wydawniczym to ona stanowi główny magnes przyciągający do tej powieści. Skoro taki tłumacz, to i powieść powinna być dobra. Powinna.
   Akcja rozgrywa się w świecie podzielonym na sferę Protektoratu, niebezpiecznego lasu, Wolnych Miast oraz Moczar. Poszczególne krainy łączy Droga, na której nie sposób stracić życia. Dzięki niej kwitnie handel. Protektorat jest siedliskiem osób spowitych smutkiem, lękiem przed myśleniem i analizowaniem sytuacji rozgrywającej się dookoła nich. Rządzi tu Rada Starszych oraz Siostry z Wieży z Ignatią na czele. Co roku najmłodsze dziecko, w dniu ofiarnym, trafia do lasu, by ocalić resztę mieszkańców przed złą i mściwą wiedźmą. To już tradycja, ludzie nie zadają pytań, a ci co próbują, trafiają do Wieży. Tyranizm i manipulacja ciemnotą, bo powszechny dostęp do wiedzy jest zakazany. Mgła smutku przykrywa siedlisko... a za lasem kwitnie radość i szczęście-. Wolne Miasta znają słońce, nie słyszały o złej wiedźmie. Ich mieszkańcy kochają swoją własną wiedźmę, która leczy, radzi i przynosi co roku niezwykły dar, który trafia do wybranych osób. A czarownica z lasu jest jedna. Skąd tak skrajne opinie o niej? Czyżby była dwulicowa?
   Wiedźma to nie kto inny jak cioteczka Xan dla małego smoka Fyriana, dobra przyjaciółka bagiennego potwora Glerka, który swe istnienie wywodzi z samych Moczar, które dały początek wszelkiemu życiu. Kobieta zawsze robi to, co uważa za słuszne. Raz w roku ratuje dziecko przed śmiercią w lesie, dając mu nową rodzinę w lepszym, radośniejszym świecie. Obdarza prezentem. Błąd Xan polega na niedociekaniu prawdy, przyczyn tych corocznych wycieczek. Gdyby można było cofnąć czas, ilu cierpień można by zaoszczędzić ludziom...
   Jedno z uratowanych przez wiedźmę dzieci przez jej drobne niedopatrzenie zostaje nakarmione światłem księżyca, zamiast gwiazd, wskutek czego umagicznia się. Czy takie dziecko mogłoby trafić do Wolnych Miast i być wychowywane przez zwykłą rodzinę? Xan podejmuje decyzję i się "ubabcia" dla dziewczynki, nadając jej odpowiednie imię.
   Książka opowiada o perypetiach dorastania Luny jako wnuczki Xan i losów ludzi z Protektoratu. Główną osią akcji jest walka dobra ze złem, gdzie zło przybiera owczą skórę i udaje niewinne, pełne współczucia i litości, a każdy czyn tłumaczy dobrem ogółu. Gra pozorów.
   Książkę czyta się szybko i przyjemnie, język jest barwny i urozmaicony, choć na moje oko dla dzieci, jako jej adresatów, będzie zbyt trudny, a nie wszystkie wyrażenia zrozumiałe, bo tyczące się zagadnień z mechaniki, fizyki czy filozofii. Niezbędne będzie sięgnięcie do słownika lub poproszenie dorosłego o ich wytłumaczenie.
   Autorka porusza w swoim dziele oklepany temat, ale w nowatorski sposób, tworząc swój świat, opozycyjnych bohaterów, z którymi można się utożsamić, dodając do tego nieco humoru w postaci smoka Fyriana i duszę filozofa jako Glerka cytującego Poetę (wciąż się zastanawiam czy to nie on sam). Wątek Luny, jej biologicznej matki, Zosimosa, element uśpienia wulkanu przez smoka i maga oraz jego erupcja zostały tylko napoczęte, niewyjaśnione do końca, jakby autorka miała jakiś pomysł, napisała, po czym rzuciła to i ruszyła dalej. Brakuje mi rozwinięcia tych wątków, książka jest bez nich niepełna, pozostawia niedosyt, a nawet lekki niesmak.
   Mamy tu ukazane piękne wartości jak miłość, przyjaźń i poświęcenie się w ich imieniu. Niezwykłą więź łączącą Xan i Lunę, całą leśną czwórkę, ich trudne wybory i ponoszenie konsekwencji za swoje wybory. Obserwujemy, że nawet zło ma jakieś źdźbło dobra w sobie, do którego można się dokopać, a zło budzi zło i lepiej wyciągnąć pomocną dłoń, umieć przyznać się do błędu i żyć z czystym sumieniem.
   Książka jest całkiem dobra, najmłodsi odkryją w niej wartości, którymi warto się kierować w życiu, będąc sobą. Dorosły czytelnik wróci na chwilę do świata baśni i uzna to za dobrą zabawę, ale pełną luk i niedopowiedzeń. Być może takie było zamierzenie Kelly Barnhill, by większość pozostała w sferze domysłów, aby czytelnik miał pole manewru i sam dopowiedział sobie co nieco. Jednak moim zdaniem autorka nie do końca wykorzystała potencjał skryty w fabule i poszczególnych wątkach. O ileż byłaby bogatsza "Dziewczynka, która wypiła księżyc", gdyby je rozwinąć. Na pewno pozycja warta uwagi, lecz z lekko dziurawą historią, której brak odpowiednich puzzli nieco zaszkodził.

Czy do Was przemówiła ta książka? Jak Wy zapatrujecie się na otwieranie wątków pobocznych i pozostawienie ich samym sobie, zasygnalizowanie pewnych spraw dla osi głównej, ale bez dalszego rozwoju, mimo iż odgrywają tak naprawdę ważny element układanki?

niedziela, 3 lutego 2019

28) Co nieco o dziedzictwie kulturowym, czyli opowieści z Wielkopolski.

  
    Macierzysta ziemia Polan wydała na świat nie tylko pierwszą polską dynastię historyczną i pierwsze stolice, ale również niezwykłe legendy, podawane z ust do ust przez kolejne pokolenia. Jednym z najpełniejszych wydań podań z Wielkopolski jest "Orle Gniazdo. Podania, legendy i baśnie wielkopolskie" Stanisława Świrko.
   Kto z Was pochodzi z Pyrlandii? Kto nie słyszał historii o poznańskich koziołkach czy opowieści o trzech braciach, tj. Lechu, Czechu i Rusie? Kto nie zna opowieści o Popielu, co go myszy zjadły? Kto nie wie o rogalińskich dębach? Kto choć raz nie użył słów: "Ty, diable wenecki"? Kto za dziecka nie miał styczności z legendą o czarnej księżniczce z Szamotuł? 
   Wielkopolanie, jak każdy, lubują się w słuchaniu historii o znanych sobie ziemiach i zastanawianiu się, ile w nich prawdy. Czy tamten kamień był bohaterem jakiegoś lokalnego podania (nasi przodkowie raczej niewiele mogli powiedzieć o zlodowaceniu i naniesionych przez lód głazów narzutowych, a których obecność tłumaczono sobie biesimi mocami)? Co kryją tamte ruiny? Czy w tych pagórkach znajdują się starodawne kurhany?
   Zbiór "Orle Gniazdo" zawiera szereg opowieści z różnych stron Wielkopolski, dotyczących m.in. początków miast i mniejszych miejscowości; znanych osobistości światka szlacheckiego, które zasłynęły nie tylko ze swych dobrych uczynków; rozdzwonionych dzwonów kościelnych. Nie zabrakło tu legend o Piaście czy Lechu, cudach i walce z mocami piekielnymi oraz podstępach użytych wobec nich. Różnorodność zbioru Świrko wzmaga apetyt.
   Ta kniga pisana jest pięknym językiem literackim, bardziej poetyckim i bajecznym niż jesteśmy współcześnie przyzwyczajeni. Momentami czytelnika może najść myśl, że szkoda, iż tradycja takiego wysławiania się zaniknęła nawet w słowie pisanym. Po wniknięciu w świat legend i baśni pełnych rusałek, a przede wszystkim biesów nie ma się ochoty z niego wychodzić.
   Dla smakoszy na sam koniec Świrko dołączył słowniczek wyrazów staropolskich, gwarowych i obcych oraz bibliografię dla każdej z opowieści. Dzięki temu każdy miłośnik lokalnego folkloru bez problemu będzie mógł pogłębić swoją wiedzę, sięgając, np. po dzieła Oskara Kolberga.
   Dlaczego warto zapoznać się z "Orlim Gniazdem"? Przytoczę tu słowa samego autora, które zawarł we wstępie do owej pracy. Podania, legendy i baśnie: "odgrywały rolę niepoślednią: ożywiały i zaludniały tworami fantazji najbliższy krajobraz rodzinny i zabytki kultury, utrzymywały łączność z przeszłością i tradycją, wybiegały marzeniami w przyszłość i uczyły piękna mowy rodzimej, rodzimych obyczajów. I może w tym leżał ich największy urok." One nadal są żywe, są częścią naszej historii, więc nie porzucajmy ich, lecz przekazujmy dalej i wracajmy dzięki nim do lat dzieciństwa, lat beztroski, gdy jedyną granicą była nasza wyobraźnia.
   Książka Stanisława Świrko obudziła we mnie tęsknotę za lokalnymi smaczkami. Czas wrócić do korzeni.