Recenzje tematycznie

sobota, 20 czerwca 2020

65) "Na brzegu Jarynia. Powieść demonoligiczna" Aleksander Kondratiew

  
   Czasem potrzeba tak niewiele, by zyskać wiele. Wystarczy jedna rodzinna opowiastka, zasłyszane gdzieś podanie, a ciekawość rośnie. Nasza przeszłość to nasza tożsamość i dobrze poznać ją bliżej, zrozumieć naszych przodków, dziadków, którzy część swych zachowań mogą nieświadomie motywować... wiarą w słowiańskie bożki, a właściwie przekazywanymi przez pokolenia zwyczajami. Mimo, że nasze pomroki zniknęły, pewne elementy z tamtego świata pozostały z nami na dłużej.
   Aleksander Kondratiew to rosyjski poeta i prozaik, który przez wiele lat tworzył na emigracji, w tym na terenie ówczesnej RP, na Wołyniu, gdzie otworzył się literacko na swe słowiańskie korzenie, których źródłem były tamtejsze podania i legendy zaczerpnięte od miejscowej ludności. Folklor może inspirować. Pisarz nie był za życia zbyt popularny w ojczyźnie ze względu na swoje poglądy i sztukę, ale po śmierci, stopniowo wraz ze słabnięciem reżimu komunistycznego, jego twórczość zaczęła przemawiać do coraz większego groma, co przełożyło się na badania nad jego spuścizną. M.in. organizowano o tym konferencje naukowe, tłumaczono jego utwory na inne języki.
   Czym Kondratiew tak oczarował ludzi? Może charakterystycznym stylem, może umiejętnością chowania prawd przed wścibskimi oczami cenzury, a może tą bezpośredniością i wplataniem słabostek w codzienność?
   W 2014r. nakładem Wspólnoty Kulturowej Borussia w Olsztynie wydano książkę owego pisarza pt. "Na brzegu Jarynia. Powieść demonologiczna" w tłum. Halyny Dubyk. Zgodnie z opisem wydawcy to powieść, a raczej "studium rzeczywistości doszczętnie zmiatanej przez rewolucję", gdzie chowa się lęk przed zmianami, przed nowym czasem, nową władzą. Ile w tym prawdy?
  Akcja "Na brzegu Jarynia" rozgrywa się na wspomnianym już Wołyniu w XX wieku w małej wsi w pobliżu rzeki Jaryń (a dokładniej Horyń, w powieści przemianowanej na ów Jaryń). Bohaterami, co zaskakujące, nie są ludzie. Pierwsze skrzypce grają tu nasze swojskie pomroki. Kondratiew zwie je nieżyjątkami, nieczystymi siłami, biesami. Spotkamy tu władcę rzeki Wodnika i jego harem rusałek, Bagiennika i jego całą wielopokoleniową rodzinę bagiennych istot, leszych z bliskimi, biesy, błędne ogniki, wiedźmy czy znachorki. Każde z nich to chodzące indywiduum z charakterystycznym temperamentem, uosobieniem i słabościami. Tak, dobrze czytacie. One też mają swoje gorsze chwile, piętę Achillesa, potrafią ulec pokusie i same przez to narazić się na niebezpieczeństwo. Jedne mają pociąg do napojów wyskokowych, inne do hulaszczego i rozwiązłego trybu życia, a kolejne są zbyt sentymentalne. Wbrew pozorom bardzo przypominają ludzi. Popełniają błędy, mierzą się z konsekwencjami swoich czynów, umieją śmiać się i płakać. Żyją obok nas, dzielą nasze radości i troski, np. jak choćby w przypadku domowika czy dworowego, uosabiających duchy naszych domostw i podwórzy. Autor nie mówi o nich ogólnikowo. Przedstawia nam po jednym przedstawicielu z każdego gatunku, dzięki czemu możemy się z nimi zżyć, poznać i zgłębić ich naturę. 
   Wśród biesów największe zainteresowanie wzbudza leszy, a dokładniej Zielony Kozioł, Leszowa Brodawka i ich sługa Miś. Relacje między nimi są co najmniej intrygujące. Istna telenowela, ale w tym cały ich urok. Pomimo wzajemnych animozji kochają się i stanowią całkiem zgrany tercet (choć do wzorcowej rodziny im daleko).
  Ponadto warto zwrócić uwagę na formę przedstawienia rodzimych bóstw. Perun to zatopiony idol na dnie rzeki, wspominający z rozrzewnieniem dawne czasy, gdy panował nad niebem, zgarniając władzę od Welesa. Tu znaczące są słowa gromowładnego o tym, że stare bóstwa odchodzą w zapomnienie, a na ich miejsce przychodzą nowe, silniejsze. Świat się zmienia, wiara się zmienia, ale nie ludzka natura, chwiejna i podatna na wpływy. Widać to chociaż po coraz bardziej skąpych ofiarach dla Wodnika. Ale... mimo wiary w jednego Boga i cotygodniowych wizyt w kościele, ludzie dalej wierzą w pomroki, uroki i inne zabobony. 
   Powieść, a tak właściwie zbiór opowiadań, charakteryzuje się uczuciem melancholii nad tym, co przemija i jak szybko wszystko się zmienia. Nasze stwory odczuwają to coraz bardziej, budząc w nich niepokój i burząc ich koncentrację. Naraża je to na niebezpieczeństwo, a nawet unicestwienie. 
   Język autora jest prosty, ale i można znaleźć poetyckie fragmenty. Przykuwa uwagę. Jednocześnie sprawia, że płyniemy z prądem Jarynia przez całą fabułę i nie toniemy. Ta powieść wchłania, dosłownie. Niełatwo się od niej oderwać, choćby na moment, zwłaszcza jeśli interesuje nas temat słowiańskich wierzeń.
   "Na brzegu Jarynia" to nie tylko powieść o pomrokach. Opowiada też o demonach ludzi (m.in. Aniska). Moim zdaniem to raczej psychologiczne studium społeczeństwa żyjącego na granicy światów: ludzkiego i nadprzyrodzonego, nowoczesnego i dawnego, chrześcijańskiego i pogańskiego, dobra i zła. Mnogość poruszonych wątków i wielość możliwości interpretacji stanowi o jej niewątpliwym bogactwie. Niezaprzeczalnym walorem jest sposób ukazania bohaterów i wysunięcie nieżyjątek na pierwszy plan. Tym bardziej należy to docenić, biorąc pod uwagę czas powstania książki.
   Jedynym minusem powieści jest jej objętość. Żałuję, że nie ma tego więcej, bo chętnie na dłużej zanurzyłabym się w świecie przedstawionym przez Kondratiewa.
   Warto też zwrócić uwagę na piękne wydanie. Twarda okładka z nastrojowym obrazem sugerującym treść, bardzo wartościowym i pouczającym wstępem oraz co równie ważne - aneksem w postaci kartoteki demonów z ich omówieniem oraz porównaniem tych występujących w powieści. Borussia spisała się na medal.
   "Na brzegu Jarynia" A. Kondratiewa to pozycja godna uwagi dla słowianofila i osób zainteresowanych etnografią Kresów Wschodnich. Mnóstwo ciekawych informacji, wspaniała fabuła i niecodzienni bohaterowie. Warto poświęcić jej odrobinę czasu.

niedziela, 14 czerwca 2020

64) Wojowniczy Słowianie oczami Marcina Mortki w "Żółtych ślepiach"

   Za górami, za lasami, za siedmioma rzekami... Tak z reguły zaczynają się baśnie, legendy, niesamowitości ze szczęśliwym zakończeniem. Iluż z nas lgnie do nich pomimo wieku, by zapomnieć o szarej codzienności i obudzić się nagle w nowej rzeczywistości? Czy na polskim rynku wydawniczym wciąż można napotkać takie lektury? Czy znajdzie się wśród nich taka z wątkami słowiańskimi?
   Marcin Mortka (pisarz, tłumacz, lektor, zamiłowany w pisaniu powieści z elementami fantasy inspirowanymi historią) pokusił się o nie lada wyzwanie, by sprostać oczekiwaniom miłośników rodzimej kultury i wiary, tworząc "Żółte ślepia" z całkiem ciekawą fabułą, przynajmniej moim zdaniem. Czemu tak uważam? O czym w sumie traktuje ta książka? Na czym się skupia? Na czym polegają jej mocne i słabe strony?
   Powieść Mortki przedstawia kilka miesięcy z życia grupki ludzi związanych w pewien sposób z grodem Gniezno pod rządami Bolka w okresie wczesnego średniowiecza w formie przygodówki z elementami fantasy i historii. Na czym polegają owe perypetie? Kraj wciąż będący na rozdrożu między pogaństwem a chrześcijaństwem, miewa wiele bolączek, zwłaszcza związanych z wiarą i krzewieniem nowych prawd przez odwiecznych, zniemczonych wrogów przy pomocy siły i groźby, bez uciekania się do głoszonych przez księży dobroci i miłosierdzia. Bolko i dwór oficjalnie chrzci się, przyjmuje nową wiarę, choć w głębi serca wciąż czuje powiew oddechu dawnych bogów i ich stworów. Władca przy swym boku ma tajemniczego Medvida, który służy mu radą i pomocą w trudnych sprawach, wymagających znajomości puszczy, wyjątkowej siły, sprytu i rozumienia tajemnic przodków, stworzeń dawnego kultu. Problem zaczyna się, gdy Bolko wraz z całym grodem zapada się pod ziemię, bez świadków, a jedynym śladem są wielkie ptasie odciski na glebie, prowadzące donikąd... Medvid musi zmierzyć się z tym, co nieznane, wraz z towarzyszami niedoli. Kto uprowadził Bolka? Po co, dlaczego? Czy porwani żyją? Czy można ich uwolnić i jak? Pytania się mnożą, ciekawość rośnie w miarę czytania...
   Głównym bohaterem książki jest wspomniany już Medvid, którego imię oznacza niedźwiedzia, czemu autor nieraz daje znać w krótkich fragmentach go charakteryzujących. Mężczyzna jest silny, barczysty, mocno owłosiony (dzięki czemu zyskał miano Kosmacza), ma brązowe oczy, jest synem puszczy, który kocha szczerość, prostotę i takież życie. Obce mu intrygi i spiski, choć wbrew sobie musi w nich uczestniczyć. Żyje w pobliżu Gniezna, nad jeziorem, szanuje księcia, lecz przy dworze trzyma go co innego. Miłość, pełna sekretów, cichych spotkań, ulotnych spojrzeń i tęsknych uśmiechów. Taka, która nie znika. Taka, która odciska piętno w sercu na zawsze. Mimo to Medvid nie jest typem szalonego romantyka. To prosty chłop, ale dobry. Wzbudza zainteresowanie czytelnika, choć nie jest najatrakcyjniejszą postacią tej powieści.
   Główną rolę kobiecą Mortka przyznał Gosławie, wiedźmie z chaty na kurzych stópkach, o niepospolicie zadziornym charakterze, z zawsze gotową ripostą, nieprzebierającą w słowach, niepatrzącą na kulturowe zahamowania. Ona jest tu i teraz, chce korzystać z życia. Towarzyszy jej koci chowaniec, Trutek, stanowiący częściowo tajemnicę jej mocy. Jest bystra, inteligentna. W drużynie Medvida odpowiada za rozum i rozsądek oraz planowanie. Stanowi jej spoiwo. Mimo czerpania finansowych korzyści z mieszkańców grodu i jego możnych, sama najlepiej czuje się wśród ludzi swojskich, prostych, wyznawców starej wiary, żyjących zgodnie z naturą.
   W skład ekipy Kosmacza wchodzi także Osmund, Niemiec, jedyny ocalały z pogromu Gniezna, służący za tłumacza cesarskiemu biskupowi. To zacny wojownik, gorliwy chrześcijanin, pełen niezachwianej wiary w zwalczanie pogaństwa... do czasu. W trakcie wędrówki okazuje się całkiem ogarnięty i życiowy, nie tylko religia mu w głowie. Swoją zasługę ma w tym także Gosława.  Osmund to prawdziwy przyjaciel, godny zaufania, nawet bardziej od niektórych swojskich Słowian, czatujących na schedę po zaginionym księciu. Jest dowodem na to, że nie pochodzenie, a osobowość stanowi o wartości człowieka.
   Autor niepozorną, małą, nieco humorystyczną rolę przeznaczył skrzatowi, zwanemu też domowikiem, opiekunem domu, pomocnikiem gospodarza. Niewielkiego wzrostu, potrafiący szybko znikać i pozostać niezauważonym, ale o całkiem sporym ego. Stworek lubi być w centrum uwagi, to straszny gaduła i maruda, choć całkiem użyteczny w trudnych misjach. Ma charakterek i to nie byle jaki. I język cięty jak brzytwa! Jego postać dodaje książce świeżości, rysu humorystycznego. Najbarwniejszy bohater bez dwóch zdań!
   W "Żółtych ślepiach" odnajdzie się całkiem sporo wątków słowiańskich. Na pierwszy plan wysuwają się pomroki, jak wspomniany już domowik, południca, brzeginka, wodnik, utopiec czy wilkołak. Są przedstawieni w ciekawy sposób, mogący zainteresować i zachęcić do dalszych, samodzielnych poszukiwań. Wspomniane zostały święte gaje, dęby poświęcone Perunowi, Swarożyc. W powieści pojawia się też wątek czterogłowego posągu z drewna w siedzibie Waligóry, który kryje całkiem sporo tajemnic. Czyżby to sam Światowid? Nie zostaje wymieniony z imienia, zatem interpretacja zostaje w ręku czytelnika.
   Owe gaje, zbiorowiska świętych drzew, pojawiają się w kontekście szerzenia siłą wśród miejscowych chrześcijaństwa, braku poszanowania lokalnych tradycji, wierzeń i zwyczajów. Rodzima słowiańska kultura jest dla Niemców czymś dzikim, obcym, stanowiącym zagrożenie dla ich Boga, być może traktowana jako uosobienie sił diabelskich. Czymś, co należy unicestwić, najlepiej wraz z jej nosicielami. Nowe płodne ziemie to nie lada gratka dla cesarza i jego popleczników. Mortka świetnie pokazuje konflikt starej i nowej religii z perspektywy Słowian. Przy okazji tego prezentuje również ten proces w odniesieniu do codziennego życia zwykłych kmieci, żyjących na uboczu, na wsi, skupionych na roli, dla których stara wiara była personifikacją ich stylu życia w zgodzie z naturą, cyklem pór roku, która w prosty sposób tłumaczyła trudny świat. Codzienność Mortka odmalowuje szczegółowo, ciekawie i barwnie, nie tylko na wsi, ale i na dworze. 
   Jak jaki się słowiański lud w "Żółtych ślepiach"? To ludzie gościnni, rozmiłowani w naturze, chętni do świętowania, waleczni, posłuszni i także mściwi (żeby nie było za słodko). Zwłaszcza ta ostatnia cecha uwidacznia się, co widać na przykładzie Jaźwca, mieszkańców wsi Zbyluta czy nawet Bolka. Pamiętliwi i dążący do zemsty za doznane krzywdy, niechętni chrześcijańskiemu nadstawianiu drugiego policzka. Czy tacy byli nasi przodkowie? Trudno orzec, ale brawa dla autora za poprowadzenie tego pomysłu od początku do końca, dzięki czemu ten obraz jest spójny.
   Na uwagę zasługuje również wątek Waligóry, jego synów i ich siły. Ze znanych mi legend to olbrzym, a w powieści Mortki czekała mnie miła niespodzianka zmiany perspektywy i użycia tej postaci w zaskakujący sposób. Nie lada wyzwanie dla Medvida i Goślinki. Urzekła mnie ta siła wiedzy i umiejętności w ułudzie niepozorności. Dobry przykład na to, że pozory jednak mylą i zawsze należy mieć się na baczności.
   Autor dał się ponieść fantazji przy tworzeniu świata Półmroku, do którego mogą przywędrować żywi, trzeba tylko wiedzieć jak, a gdzie schronienie znajdują wszelkie pomroki. To miejsce jakby zawieszone między Nawią a Prawią. Wizja dobrze wykorzystana przy tworzeniu fabuły, zwłaszcza biorąc pod uwagę Gnilce i ich pokrętną naturę (swoją drogą, ciekawe czy mają swój pierwowzór).
   Historyczność "Żółtych ślepi" staje pod dużym znakiem zapytania. Czemu? Mamy wspomnianego Gerona, który prawdopodobnie jest tożsamy z Geronem, margrabią Marchii Wschodniej, zmarły krótko przed chrztem Polski. Jest też Bolko, rezydujący w Gnieźnie, władający tą częścią kraju jako swą ojcowizną. Czyżby Bolesław Chrobry? Nie do końca mi to pasuje, biorąc pod uwagę najazdy niemieckich biskupów, skoro Polska przyjęła chrzest od Czechów, chcąc za wszelką cenę ustrzec się przed zakusami niemieckich cesarzy oraz niechęć Bolesława do swej niemieckiej macochy i braci, choć możliwe iż się mylę, bo ci to zawsze lubili wściubiać nosa w polskie sprawy. Uważam, że ta powieść jest mocno inspirowana historią, ale nie warto jej na siłę umiejscawiać w konkretnym czasie. Bolko nie musiał być TYM Bolesławem, a wszelkie domysły i upychanie dowodów do konkretnej tezy może zepsuć całą zabawę czytania.
   Powieść dotyka też problemu stereotypowego myślenia, wsadzania ludzi w pewne schematy, które jednym ułatwiają życie, innym je niszczą. Przykładem niech służy tu potraktowanie Gosławy jako złej wiedźmy przez Kwalimira czy szybka ocena Medvida przez ucztujących u Bolka. Takie powierzchowne traktowanie powoduje, że umykają nam istotne szczegóły, elementy wymagające dłuższej obserwacji. Jednak komu się chce? Łatwiej i szybciej kogoś zaszufladkować. Mortka udowadnia, ile się przez takie zachowanie traci i jak wiele cennych rzeczy nam umyka.
   Styl pisarza zauroczył mnie od pierwszej strony i nic pod tym względem się nie zmieniło aż do końca lektury. Bogactwo słów, archaizmy, ciekawe i dobre opisy świata przedstawionego, intrygujący bohaterowie, niecodzienne pomysły (Półmrok, Gnilce, Waligóra), akcja z potyczkami, naturalne dialogi i humorystyczne akcenty... to składa się na "Żółte ślepia" mogące odnieść komercyjny sukces. Autor swobodnie wędruje przez puszcze, samotnie dźwigając na barkach czteroosobową drużynę Kosmacza z dodatkowym bagażem w postaci Trutka o ciętym języku. Biegle odnajduje się wśród wiedzy o wczesnym średniowieczu i zgrabnie przekuwa to w treść książki przykuwającej uwagę.
   Plusy plusami, ale nie wszystko mi pasuje. Irytuje mnie Hajna, jej dwulicowa moralność, może nieświadoma zabawa uczuciami dwóch ważnych bohaterów powieści. Czerpie radość i przyjemność z kontaktu z nimi do pewnego momentu, gdy uzyska pewność, że już nic nie naruszy jej statusu na dworze. Czysta ułuda. Pod tym względem nie lepszy okazuje się Medvid, ale nie chcę tu za bardzo spoilerować. Uczucia uczuciami, ale honor i godność nie pozwalają na takie zachowanie, zwłaszcza takiemu uczciwemu mieszkańcowi kniei. Ponadto podczas lektury zabrakło mi jednego z podstawowych stworów słowiańskich, Leszego. Jako władca lasów powinien pojawić się choć na moment, gdyż spora część akcji rozgrywa się na leśnych rubieżach. Czemu Medvid bał się go spotkać, skoro nie łamał praw puszczy i żył w zgodzie z nią? Leszy wręcz wspomagał takie osobowości.
   "Żółte ślepia" Marcina Mortki są powieścią, w której odnajdą się miłośnicy fantasy z elementami inspirowanymi historią. Ciekawa, wartka akcja, interesująca fabuła, dobrze zarysowani bohaterowie, lekki i przyjemny styl autora, spora dawka Słowiańszczyzny. Czyta się naprawdę szybko. Czego chcieć więcej? Kolejnych powieści w duchu rodzimych historii. Zatem, moim zdaniem, warto się z tą książką zapoznać i dać jej szansę, wystarczy parę godzin, by wniknąć w ten świat, pełen swojskich stworów krążących po leśnych gęstwinach, chcących przetrwać najazd obcych, pełen cichych gajów, gdzie nasi przodkowie zażywali ciszy, skupienia i łączności z przyrodą oraz przeszłością, pełen kniei z jej mrocznymi sekretami i bogactwem form życia. Świat, który przeminął fizycznie, ale który dalej żyje w naszej pamięci i mentalności. 

Ta powieść jest dobrym przykładem na to, że historia inspiruje, mimo lat i technicznych nowinek. Nie jest tylko dla naukowców. Ona jest dla każdego. Niech bawi i uczy.

sobota, 6 czerwca 2020

63) "Powiernik. Bogowie i stwory" - Franciszek M. Piątkowski, czyli w lekkiej formie o słowiańskiej mitologii

   Słowiańskie gry, filmy, muzyka, książki. Czas na zbiór opowiadań. F. M. Piątkowski to autor "Powiernika" i "Widzącego", powieści z uniwersum słowiańskiego, które łączy postać Marka Lichockiego, zawodowo adwokata, a prywatnie wybrańca bogów. Mężczyzna przewija się również przez twór autora "Powiernik. Bogowie i stwory. Opowiadania".
   Zgodnie z tytułem - to zbiór opowiadań, których narratorem i głównym bohaterem jest wspomniany już prawnik. Poszczególne rozdziały książki dedykowano różnym słowiańskim demonom, dzięki czemu można je lepiej poznać. Ponadto świetnie uzupełniają treść powieści Piątkowskiego, np. o Bezmirze czy Radku wegetarianinie. Wydaje mi się, że układ rozdziałów został dobrze przemyślany i dostosowany do chronologii zdarzeń w powieściach.
   Marek to postać o zacięciu kryminalnym. Ze względu na swoje wykształcenie, zainteresowania, umiejętności i znajomości umie odnaleźć się w takichże zagadkach. Ma nosa do szukania śladów zostawionych przez złoczyńców, którzy nie są ludźmi. Jego wiedza w zakresie demonologii słowiańskiej pomaga mu w pracy nad trudnymi przypadkami, których nie są w stanie rozstrzygnąć policjanci, prokuratorzy, medycy. Można go określić mianem superbohatera, bo czego się nie dotknie, wszystko mu się udaje, ale wymaga to od niego wysiłku i ponoszenia ryzyka utraty zdrowia, a nawet życia. Jest inteligentny, oczytany, a jednocześnie zabawny. Nie zamyka się w schemacie prawnika. To równy chłop, na którego mogą liczyć przyjaciele i znajomi, a przede wszystkim rodzina, która stanowi jego oczko w głowie. Jako rodzimowierca i wybraniec bogów chroni Lublin przed stworami, ale ma czułe i wrażliwe serce na krzywdę każdej istoty, co udowadnia m.in. przy historii północnicy czy mściwca, choć może bardziej w tych przypadkach pasowałoby określenie sprawiedliwy.
   Opowiadania poświęcono pomrokom. Można tu spotkać bezkosta, strzygonia, wąpierza, licho, północnicę, kikimory, mściwca, bzionka, domowika, żmija, tęsknicę czy nawet rusałki. Każdy rozdział przybliża ich naturę, historię, sposób działania. Jedne są bezmyślne, działają instynktownie, inne - inteligentne i przebiegłe, polują na swoje ofiary. Czemu? Z chęci zemsty, mordu, zadania cierpienia, które same otrzymały za życia od  swych oprawców.
   Najbardziej zapadło mi w pamięci opowiadanie "Pragnienia" tyczące się tęsknicy. Porusza ono ważne współcześnie kwestie ludzkiego zobojętnienia na los innych przechodzącego w zainteresowanie, gdy tej drugiej osobie dzieje się krzywda, bo można poplotkować, a może nawet wykorzystać sytuację na swoją korzyść. To zimny, wyrachowany, pozbawiony uczuć świat, który spowija nas swoim mrokiem. Naprawdę, daje do myślenia.
   "Kupała" zaskakuje przeniesieniem w czasie. Piękne krajobrazy, zwyczaje, wspomnienia. Gdyby można było cofnąć się w czasie do wybranego miejsca, zobaczyć przeszłość i porównać z obecnym stanem wiedzy na ten temat, jak łatwiej byłoby naukowcom, historykom i archeologom, w odtwarzaniu przeszłości i krzewienia o niej wiedzy kolejnym pokoleniom. Wizja takiego Lublina bardzo mi się spodobała. Może autor mógłby ten pomysł rozwinąć w innej książce? Sądzę, że niejednego miłośnika Słowiańszczyzny mogłaby ona zainteresować. 
   Autor porusza tu ważne tematy jak gwałty, zabójstwa z zemsty, przemoc w rodzinie, morderstwa niemowląt, alkoholizm, samotność, złe lokowanie uczuć, samobójstwa itp. Każde opowiadanie, każda pomroka powstała z ludzkiej duszy to jakby osobisty dramat danej osoby. Nic nie jest proste w ocenie. Nie ma jednoznacznych sądów. Pisarz pokazuje tą drogą perspektywę, gdy ofiara może się zemścić, gdy to pragnienie ją zaślepia, krzywdzi przy tym niewinnych. Przykład Lichockiego udowadnia, że czasem wystarczy  kogoś wysłuchać i uzmysłowić mu, co robi, by przebudził się z letargu, który wyłącza jego człowiecze odruchy (choć czasem patrząc na to wszystko z boku, ma się wrażenie, że najgorszą bestią na ziemi jest człowiek, który zadaje cierpienie dla własnej przyjemności, a zwierzę zabija, by przetrwać. Z tej perspektywy to zwierzęta mają w sobie więcej odruchów człowieczeństwa niż ludzie, którzy znęcają się nad słabszymi. W tym miejscu żałuję, że nie ma takiego mściwca, który pomściłby wszystkie zwierzaki, które doznały krzywd z ludzkiej ręki. Oj, wtedy taka bestia dwa razy zastanowiłaby się nad tym, co robi, zanim zadały cierpienie niewinnej istocie). Piątkowski postawił przed sobą trudne zadanie, z którego wybrnął. Pozornie lekkie opowiadania, zawierają trudne tematy, nad którymi warto się pochylić i czytać między wierszami.
   Pisarz w zbiorze opowiadań użył bardzo prostego, klarownego języka, który ułatwia odbiór treści. Dialogi w porównaniu z jego poprzednimi utworami ewoluowały, stały się bardziej naturalne. Gdy sytuacja na to pozwala, pojawia się charakterystyczny humor autora, który tylko dodaje smaczku. Jego styl sprawdza się też w opisach przyrody, krajobrazów, co widać m.in. w opowiadaniu "Kupała", "Licho" czy "Gołębnik".
   Najbardziej żałuję, że tak niewiele miejsca poświęcono domowikowi. Uwielbiam tego gagatka. Dodaje życiu Lichockich lekkości, to przyjaciel na dobre i złe, jednocześnie strażnik domowego miru. Ponadto, może autor pokusiłby się o krótkie opowiadania dotyczące zwyczajów i obchodów świąt przez rodzimowierców, np. swaćby Asi i Marka, Jarych lub Szczodrych Godów, Dziadów w nieco rozszerzonej formie niż ma to miejsce w powieściach?
   Warto zwrócić też uwagę na formę wydania książki. Piękna okładka autorstwa Marty Żurawskiej przyciąga uwagę, intryguje. Pokazuje, że w każdym z nas oprócz człowieka, drzemie też ciemna strona, bies, którym możemy się stać. Pytanie tylko, który? Delikatne, czarno-białe ilustracje, tej samej autorki, wprowadzają w nastrój opowiadań. Są bardzo klimatyczne, surowe, bez zbędnych ozdobień. Odzwierciedlają to, co w nich najważniejsze. To sygnał dla czytelnika, na co zwrócić uwagę, gdzie tkwi klucz do zrozumienia danego utworu. Książka posiada dużą czcionkę, która ułatwia lekturę. Przyłożono się też do korekty redakcyjnej, ponieważ znane z poprzednich wydań literówki i powtórzenia znacznie się zmniejszyły, co jest niewątpliwym atutem. Tak dopracowane książki od graficznej i redaktorskiej strony naprawdę chce się czytać i podziwiać.
  "Powiernik. Bogowie i stwory" F. M. Piątkowskiego są przyjemną lekturą, którą dosłownie się pochłania. Miłośnicy Słowiańszczyzny odnajdą tu bogaty świat pomrok, które nie wyginęły wraz z przyjęciem chrześcijaństwa. To dobre uzupełnienie uniwersum ze świata Marka Lichockiego. Warto też nadmienić, że ten zbiór opowiadań dotyka wielu współczesnych problemów, które podano w lekkiej formie, ale nad którymi trzeba się zastanowić, dokąd jako ludzie zmierzamy, co jest w życiu najważniejsze, jakim wartościom hołdujemy. Polecam!