Recenzje tematycznie

poniedziałek, 31 października 2022

151) Czas pożegnań... "Dom na kurzych łapach" Sophie Anderson

 Z czym kojarzy się Wam wiedźma, czarownica? Stereotypowo to zła kobieta, stara, brzydka, negatywnie nastawiona do życia i ludzi, podstępna i złośliwa. Dawniej uważano ją za wiedzącą, obdarzoną wiedzą, mądrą, pomagającą ludziom. Dopiero z rozkwitem kultury chrześcijańskiej zaczęto takie osoby postrzegać pejoratywnie. W mitologii słowiańskiej pojawia się postać Baby Jagi, którą współczesna kultura utożsamia z przedstawieniem z opowieści o Jasiu i Małgosi, zjadaniem dzieci, wsadzaniem ich do pieca, twarzą pełną brodawek, długimi i zaostrzonymi pazurami etc. A kim jest tak naprawdę ta kobieta? Co sobą reprezentuje? Jaką rolę mogła odgrywać u Słowian? Była człowiekiem czy boginią, a może kimś pomiędzy? Interpretacji naukowych i literackich nie brakuje, a możliwych rozwiązań tejże zagadki sporo. Myślę, że warto zgłębić ten temat, bo jest to o tyle ciekawa postać, że niejednoznaczna, żyjąca na krawędzi światów, zawieszona pomiędzy tu a tam, nimi a nami, trudna do zdefiniowania. Czy my, współcześni, możemy czerpać z niej natchnienie dla własnego życia, jego kształtowania, ukierunkowywania i wzbogacania o nowe elementy, horyzonty? Uważam, że tak. Wystarczy tylko znaleźć własną drogę, posłuchać serca, spojrzeć na tę mądrą babę i ruszyć przed siebie.

   "Dom na kurzych łapach" Sophie Anderson to powieść przeznaczona dla młodszego czytelnika, należąca do fantastyki, wypełniona elementami z mitologii krain słowiańskich, tłumacząca pewne aspekty życia i śmierci, radzenia sobie z trudnymi sprawami.

   Bohaterką historii jest Marinka, nastolatka, marząca o bogatym życiu towarzyskim, skazana na życie na walizkach, tj. na ciągłe podróżowanie z babcią w samonośnym domku o magicznych właściwościach. Baba Jaga to niezwykła kobieta zajmująca się przeprowadzaniem na drugą stronę zmarłych i pilnowaniem Bramy. Jako Strażniczka między światami jest skazana na samotność, wystrzeganiem się kontaktu z żywymi i pilnowaniem codziennych nocnych przyjęć dusz. Marinka wychowywana jest na kolejną Jagę, ale czy ona tego chce? Czemu babcia ostrzega ją przed zbytnim oddalaniem się od domu, prosząc o rozwagę i próbę zaakceptowania przeznaczenia? Czy dziewczynka ruszy własną drogą i uzyska wolność czy przejmie schedę po Babie? Czy spotka żywych? Jakie decyzje podejmie?

  Z perspektywy osoby dorosłej na pierwszy rzut oka Marinka to postać bardzo irytująca, potrafiąca doprowadzić swoim zachowaniem do furii, nie mówiąc już o niektórych jej odzywkach do starszych z kręgu Jag. Wydaje się rozwydrzoną i rozpuszczoną nastolatką, która aż się prosi o porządną nauczkę. O losie przewrotny! Któżby się spodziewał, że tak szybko spotka ją kara i to w dodatku tak bolesna? Z drugiej strony - czuje się samotna, zagubiona, pozbawiona kontaktu z rówieśnikami, pozostawiona bez odpowiedzi na fundamentalne pytania, nierozumiejąca zbyt wiele z niedomówień babci, szukająca w życiu własnej drogi, innej, niestrażniczej. To tylko dziecko, które niewiele wie o życiu i ludzkiej naturze, pełna nadziei dla nieznanego i mocno uprzedzona do swej codzienności. To ją nieco rehabilituje w oczach czytelnika.

   Drugoplanową, ale równie ważną postacią jest Baba Jaga. Autorka świetnie tłumaczy jej rolę jako Strażniczki, wygląd opisany w legendzie Jagi Tatiany, pewne zachowania i rytuały, a ponadto charakter. W "Domu na kurzych łapach" to prawdziwa babcia o wielkim sercu, gotowa do wielu poświęceń dla dobra wnuczki, słuchająca i nade wszystko kochająca. Pełna ciepła i miłości, służąca dobrym słowem i radą. Nieco tajemnicza i nie zawsze szczera, ale mająca ku temu powody.

   Ta powieść dobrze ukazuje relację między Marinką a Babą Jagą, jej rozwój na przestrzeni dobrych i złych chwil, wszelkie wzloty i upadki, jej znaczenie dla wzrastającej dojrzałości dziewczynki. Czy tak właśnie tka się więź między babcią a wnuczką?

  Sophie Anderson dotyka problemu samotnych dzieci, które chcą, ale niekoniecznie potrafią nawiązać kontakt z rówieśnikami. Może poprzez lęk, zróżnicowany poziom społeczny czy materialny czy charakter. Takie osoby są wygłodniałe uwagi oraz uczuć, pakują się w nowe znajomości, nie patrząc na to, co one ze sobą niosą. Niewielu jest w stanie dostrzec toksyczność i zagrożenie. Dziecko bywa łatwym łupem. Tylko silny kręgosłup moralny, tj. zasady wpojone przez rodzinę/opiekunów pozwalają zobaczyć, że coś jest nie tak. Szczere relacje również się zdarzają, ale są rzadkie niczym diament.

   Pojawia się też wątek stereotypów, które krzywdzą młodych i starszych, gdzie głównym wyznacznikiem pozostaje wygląd. Jego zmiana może wywołać aprobatę lub dezaprobatę. Jednocześnie wywołuje to u ludzi konkretne reakcje. Kategoryzowanie według wyglądu może spowodować skrzywdzenie kogoś, bez zaglądania do wnętrza. Plotki idą w świat, opinia przylega, a prawda pozostaje uśpiona. Autorka dobrze oddaje to na przykładzie młodych i dobrze usytuowanych dziewcząt. Czy one wiedzą co robią i jak bardzo krzywdzą innych?

   Ważnym aspektem jest też stosunek do zwierząt, szacunek do nich, próba nawiązania więzi mimo braku werbalnego porozumienia. Najwyrazistszym bohaterem pod tym względem jest Kuba. Niezwykle rozumny, spostrzegawczy, wyrozumiały i cierpliwy dla swej ludzkiej przyjaciółki. Myślę, że i Benji zasługuje na nieco uwagi. Opieka nad zwierzęciem to nie chwila, a zobowiązanie na lata. To nie tylko trwanie przy nim na dobre, ale i na złe, w zdrowiu i chorobie, zawsze tuż obok. W sztucznym ludzkim świecie są one uzależnione od nas, chociażby by dostać się do jedzenia czy zaspokoić potrzeby społeczne. To więź pełna miłości i radości, ale i pracy. Tym ważniejsze jest wytłumaczenie tego dziecku, które powinno szanować i dbać o zwierzę, a nie traktować jak zabawkę dla uśmierzenia własnego ego. To równoprawny partner do dialogu. Może i każde z nas ma swoje języki, ale czy gesty i spojrzenia czasem nie wystarczą, by zrozumieć swego przyjaciela? Ewolucja postawy Marinki względem jej podopiecznych zasługuje na chwilę refleksji.

   Warto też zwrócić uwagę na przejście między światem żywych i umarłych, czego potrzebuje dusza, jakimi słowami są żegnane, co ofiarowują światu i Jadze, co po nich pozostaje... Gdzieś w tym wszystkim tkwi dom Jagi, żywy, pełen uczuć, samodzielnie myślący, wchodzący w dialog ze swymi lokatorami, czuwający nad Bramą. To symbol końca i początku, drogi, którą każdy z nas pokonuje.

   Lektura "Domu na kurzych łapach" pokazuje, że warto iść po swojemu przez życie, czynić dobro, kochać i pielęgnować swój świat, by odchodząc stąd, być spokojnym i spełnionym, nie żałować, a cieszyć się na nowe. Któż wie, co nas czeka tam za zakrętem? "Carpe diem" to piękne zawołanie, które warto wcielić w swoje życie, by uczynić je nieco łatwiejszym, milszym, bo nikt nie jest w stanie uchronić się przed bólem. Nawet taka Jaga.

  Ta książka oswaja ze śmiercią, tematem straty i rozstania z bliskimi. Pozwala zobrazować uczucia z tym związane, przeżyć je i zrozumieć. Zwłaszcza dzieciom. Droga przedstawiona przez Sophie Anderson łagodzi łzy i strach przed tym, co nieznane. Szczęśliwe przejście przez Bramę? Myślę, że dla wielu to kojąca nadzieja. I niech taką pozostanie.

  Bardzo pozytywnym zaskoczeniem było dla mnie zakończenie książki. Daje to wiarę, że przeznaczenie można zmienić, dostosować do swojego charakteru i marzeń, pozostając szczęśliwym i pełniąc swoją rolę. Nie trzeba być samotnym, wystarczy mieć blisko siebie rodzinę, nawet przyszywaną i przyjaciół. Wówczas świat staje się przychylniejszym miejscem.

   "Dom na kurzych łapach" Sophie Anderson to na poły magiczna baśń o życiu i śmierci, o przekraczaniu granic, o życiu na krawędzi, pomiędzy, przeznaczona dla młodszego, ale i starszego czytelnika, który odnajdzie tu opowieści swoich dziadków o Babie Jadze i pochodzie dusz, o przyjaźni i jej sile, o miłości w rodzinie, o wspieraniu się. Można odnaleźć tu słowiańskie akcenty, które dodają smaczku, ale ważniejsze pozostaje przesłanie.

   To lektura warta uwagi i poświęceniu jej kilku godzin, zwłaszcza dla rodziców i dzieci, by wspólnie wędrowali z Marinką i Babą Jagą, poznając siłę ich więzi i uroki tegoż świata.

niedziela, 16 października 2022

150) "Mikerija Lilia Nilu" - Józef Julian Sękowski (opr. Joachim Śliwa)

 
   XIX wiek to narodziny archeologii i nauki nowego podejścia do przeszłości. Wiara w kościelne wykładnie biblijne zaczyna być traktowana z przymrużeniem oka. Do źródeł pisanych historia podchodzi z coraz większym dystansem, nie wierząc w każde słowo, porównując dokumenty z tego samego okresu, dochodząc przyczyn występujących różnic. Po wyprawach Napoleona wzmaga się zainteresowanie Orientem, w tym Bliskim Wschodem. Jest popyt, jest podaż. Rynek nie lubi pustki. Coraz więcej młodych umysłów, chłonnych wiedzy i ciekawych świata, zaczyna uczyć się w tych kierunkach. Jednym z nich jest Józef Julian Sękowski.

   Młody orientalista spędza w Egipcie kilka miesięcy, zwiedzając go, przyglądając się rozgrywkom o starożytne artefakty między światowymi potęgami. Pozostaje z boku, lecz skrzętnie odnotowuje w pamięci wszelkie drobiazgi, co potem przenosi na papier. Wynikiem tego jest m.in. "Mikerija Lilia Nilu", wydana ponownie w 2021r., opracowana, opatrzona wstępem i objaśnieniami przez nikogo innego jak przez samego Joachima Śliwę. 

  Autor, Sękowski, twierdzi, że to przekład ze starożytnego papirusu o tytułowej Mikeriji, córce faraona. Czyżby? Ogólny zarys wierzeń przypomina Kemet, tak samo jak przedstawiona jak zależność między władcą a poddanymi. Podczas lektury odniosłam wrażenie, że to przypowieść, tak jak te z Biblii, tylko inspirowana Egiptem, by opowiedzieć o pewnych uniwersalnych prawdach o ludzkim charakterze: chciwości i skąpstwie bez granic, ślepym i lojalnym oddaniu władzy, dwulicowości polityków, spryt i podstęp mogą być drogą do zaszczytów, a uczciwość nie zawsze popłaca.

   W tej książeczce jest nieco z filozofii, ezoteryki i historii. Składniki przemieszano, wymieszano i powstała z tego dumanina o przeszłości z domieszką współczesnych autorowi zagadnień na temat m.in. stosunku do zabytków, podatków, pojęcia dobra i zła. Warto też wziąć pod uwagę kontekst czasowy powstania tej powiastki. Być może ma to znaczenie przy interpretacji przedstawionych treści.

   Ta opowiastka jest ciekawa z punktu widzenia osób zainteresowanych egiptomanią, poziomem znajomości tejże cywilizacji w XIX wieku. Warto też zwrócić uwagę na inspirację dziełem Herodota, którego odpowiednie fragmenty zostały zamieszczone w tymże wydaniu "Mikeriji Lilii Nilu".

s.40
  Dla mnie to lektura interesująca, ale taka, która szybko uleci z pamięci. Polecam jako ciekawostkę, by zapoznać się literaturą o Kemet z XIX w. 

sobota, 8 października 2022

149) "Słowiańskie wróżby i wyrocznie" - Rafał Merski

   Rafał Merski to żerca i popularyzator wiedzy o Słowiańszczyźnie, zwłaszcza w jej duchowym wymiarze, biorąc głównie pod uwagę szeroko pojęte wierzenia i mitologię. Jedną z publikacji poświęcił "Słowiańskim wróżbom i wyroczniom". Temat niezwykle ciekawy, ale i trudny, bo wymagający sporej wiedzy. Jak autor poradził sobie z tym wyzwaniem?

   Książka R. Merskiego porusza cały szereg zagadnień od funkcji żercy i dziada wędrownego przez Welesa i pojęcia przeznaczenia uosobionego w Doli i Rodzanicach po znaczenie roślin i zwierząt w wierzeniach Słowian aż do tytułowych wróżb z najróżniejszych rzeczy i zjawisk. Rozpiętość spora, treść bardzo interesująca, poparta wieloma przykładami ze źródeł pisanych, archeologicznych oraz etnograficznych. Widać w tym ogromną wiedzę pisarza, jego przygotowanie do tematu i pasję.
 
  Szczególnie zajmujące są rozdziały dotyczące wróżenia z zachowania zwierząt oraz roślin. Pozwala to też na wyciągnięcie wniosków o wyjątkowym traktowaniu niektórych gatunków przez Słowian poprzez ich konotacje z bóstwami czy generalnie siłami nadprzyrodzonymi. 

   Od strony merytorycznej i przygotowania autora jestem pełna podziwu, ponieważ włożył w tę publikację wiele trudu i mogę ją polecić z czystym sumieniem.

   Gorzej rzecz ma się od strony technicznej. Ewidentnie brakuje tu dobrego korektora i redaktora, którzy wyłapaliby literówki, nieścisłości w zapisie cytowanych sporych fragmentów (np. wszędzie zaznaczone kursywą, wyśrodkowane itp.), ujednoliciliby przypisy (np. podania źródła cytatu - do przypisu, a nie zwartego tekstu). Ponadto, skoro książka ma wstęp, to przydałoby się i zakończenie. Bez tego "Słowiańskie wróżby i wyrocznie" kończą się tak jakby ktoś wyrwał pracę z rąk żercy i nie pozwolił mu jej dokończyć. Dobrym dodatkiem jest bibliografia, ale warto byłoby dodać chociaż rok wydania książki, z której korzystał autor, bo niektóre prace naukowe z biegiem lat są aktualizowane razem z postępem badań, a tytuł pozostaje ten sam.

  "Słowiańskie wróżby i wyrocznie" to przyjemna lektura, którą się wręcz pochłania, jeśli oczywiście jest się zainteresowanym przedstawionym tematem. Styl Rafała Merskiego jest lekki i klarowny, posługuje się językiem przystępnym dla laika, a trudniejsze pojęcia wyjaśnia, co jest ważne przy próbie dotarcia do jak najszerszego kręgu odbiorców.

   Moim zdaniem to pozycja, której warto poświęcić czas i uwagę ze względu na zawarty ładunek merytoryczny, a przymknąć oko na techniczne rozwiązania. Napisana z pasją i wiedzą może zarazić miłością do Słowiańszczyzny, a przy okazji przybliżyć mentalność i duchowość naszych przodków.