Za górami, za lasami, za siedmioma rzekami... Tak z reguły zaczynają się baśnie, legendy, niesamowitości ze szczęśliwym zakończeniem. Iluż z nas lgnie do nich pomimo wieku, by zapomnieć o szarej codzienności i obudzić się nagle w nowej rzeczywistości? Czy na polskim rynku wydawniczym wciąż można napotkać takie lektury? Czy znajdzie się wśród nich taka z wątkami słowiańskimi?
Marcin Mortka (pisarz, tłumacz, lektor, zamiłowany w pisaniu powieści z elementami fantasy inspirowanymi historią) pokusił się o nie lada wyzwanie, by sprostać oczekiwaniom miłośników rodzimej kultury i wiary, tworząc "Żółte ślepia" z całkiem ciekawą fabułą, przynajmniej moim zdaniem. Czemu tak uważam? O czym w sumie traktuje ta książka? Na czym się skupia? Na czym polegają jej mocne i słabe strony?
Powieść Mortki przedstawia kilka miesięcy z życia grupki ludzi związanych w pewien sposób z grodem Gniezno pod rządami Bolka w okresie wczesnego średniowiecza w formie przygodówki z elementami fantasy i historii. Na czym polegają owe perypetie? Kraj wciąż będący na rozdrożu między pogaństwem a chrześcijaństwem, miewa wiele bolączek, zwłaszcza związanych z wiarą i krzewieniem nowych prawd przez odwiecznych, zniemczonych wrogów przy pomocy siły i groźby, bez uciekania się do głoszonych przez księży dobroci i miłosierdzia. Bolko i dwór oficjalnie chrzci się, przyjmuje nową wiarę, choć w głębi serca wciąż czuje powiew oddechu dawnych bogów i ich stworów. Władca przy swym boku ma tajemniczego Medvida, który służy mu radą i pomocą w trudnych sprawach, wymagających znajomości puszczy, wyjątkowej siły, sprytu i rozumienia tajemnic przodków, stworzeń dawnego kultu. Problem zaczyna się, gdy Bolko wraz z całym grodem zapada się pod ziemię, bez świadków, a jedynym śladem są wielkie ptasie odciski na glebie, prowadzące donikąd... Medvid musi zmierzyć się z tym, co nieznane, wraz z towarzyszami niedoli. Kto uprowadził Bolka? Po co, dlaczego? Czy porwani żyją? Czy można ich uwolnić i jak? Pytania się mnożą, ciekawość rośnie w miarę czytania...
Głównym bohaterem książki jest wspomniany już Medvid, którego imię oznacza niedźwiedzia, czemu autor nieraz daje znać w krótkich fragmentach go charakteryzujących. Mężczyzna jest silny, barczysty, mocno owłosiony (dzięki czemu zyskał miano Kosmacza), ma brązowe oczy, jest synem puszczy, który kocha szczerość, prostotę i takież życie. Obce mu intrygi i spiski, choć wbrew sobie musi w nich uczestniczyć. Żyje w pobliżu Gniezna, nad jeziorem, szanuje księcia, lecz przy dworze trzyma go co innego. Miłość, pełna sekretów, cichych spotkań, ulotnych spojrzeń i tęsknych uśmiechów. Taka, która nie znika. Taka, która odciska piętno w sercu na zawsze. Mimo to Medvid nie jest typem szalonego romantyka. To prosty chłop, ale dobry. Wzbudza zainteresowanie czytelnika, choć nie jest najatrakcyjniejszą postacią tej powieści.
Główną rolę kobiecą Mortka przyznał Gosławie, wiedźmie z chaty na kurzych stópkach, o niepospolicie zadziornym charakterze, z zawsze gotową ripostą, nieprzebierającą w słowach, niepatrzącą na kulturowe zahamowania. Ona jest tu i teraz, chce korzystać z życia. Towarzyszy jej koci chowaniec, Trutek, stanowiący częściowo tajemnicę jej mocy. Jest bystra, inteligentna. W drużynie Medvida odpowiada za rozum i rozsądek oraz planowanie. Stanowi jej spoiwo. Mimo czerpania finansowych korzyści z mieszkańców grodu i jego możnych, sama najlepiej czuje się wśród ludzi swojskich, prostych, wyznawców starej wiary, żyjących zgodnie z naturą.
W skład ekipy Kosmacza wchodzi także Osmund, Niemiec, jedyny ocalały z pogromu Gniezna, służący za tłumacza cesarskiemu biskupowi. To zacny wojownik, gorliwy chrześcijanin, pełen niezachwianej wiary w zwalczanie pogaństwa... do czasu. W trakcie wędrówki okazuje się całkiem ogarnięty i życiowy, nie tylko religia mu w głowie. Swoją zasługę ma w tym także Gosława. Osmund to prawdziwy przyjaciel, godny zaufania, nawet bardziej od niektórych swojskich Słowian, czatujących na schedę po zaginionym księciu. Jest dowodem na to, że nie pochodzenie, a osobowość stanowi o wartości człowieka.
Autor niepozorną, małą, nieco humorystyczną rolę przeznaczył skrzatowi, zwanemu też domowikiem, opiekunem domu, pomocnikiem gospodarza. Niewielkiego wzrostu, potrafiący szybko znikać i pozostać niezauważonym, ale o całkiem sporym ego. Stworek lubi być w centrum uwagi, to straszny gaduła i maruda, choć całkiem użyteczny w trudnych misjach. Ma charakterek i to nie byle jaki. I język cięty jak brzytwa! Jego postać dodaje książce świeżości, rysu humorystycznego. Najbarwniejszy bohater bez dwóch zdań!
W "Żółtych ślepiach" odnajdzie się całkiem sporo wątków słowiańskich. Na pierwszy plan wysuwają się pomroki, jak wspomniany już domowik, południca, brzeginka, wodnik, utopiec czy wilkołak. Są przedstawieni w ciekawy sposób, mogący zainteresować i zachęcić do dalszych, samodzielnych poszukiwań. Wspomniane zostały święte gaje, dęby poświęcone Perunowi, Swarożyc. W powieści pojawia się też wątek czterogłowego posągu z drewna w siedzibie Waligóry, który kryje całkiem sporo tajemnic. Czyżby to sam Światowid? Nie zostaje wymieniony z imienia, zatem interpretacja zostaje w ręku czytelnika.
Owe gaje, zbiorowiska świętych drzew, pojawiają się w kontekście szerzenia siłą wśród miejscowych chrześcijaństwa, braku poszanowania lokalnych tradycji, wierzeń i zwyczajów. Rodzima słowiańska kultura jest dla Niemców czymś dzikim, obcym, stanowiącym zagrożenie dla ich Boga, być może traktowana jako uosobienie sił diabelskich. Czymś, co należy unicestwić, najlepiej wraz z jej nosicielami. Nowe płodne ziemie to nie lada gratka dla cesarza i jego popleczników. Mortka świetnie pokazuje konflikt starej i nowej religii z perspektywy Słowian. Przy okazji tego prezentuje również ten proces w odniesieniu do codziennego życia zwykłych kmieci, żyjących na uboczu, na wsi, skupionych na roli, dla których stara wiara była personifikacją ich stylu życia w zgodzie z naturą, cyklem pór roku, która w prosty sposób tłumaczyła trudny świat. Codzienność Mortka odmalowuje szczegółowo, ciekawie i barwnie, nie tylko na wsi, ale i na dworze.
Jak jaki się słowiański lud w "Żółtych ślepiach"? To ludzie gościnni, rozmiłowani w naturze, chętni do świętowania, waleczni, posłuszni i także mściwi (żeby nie było za słodko). Zwłaszcza ta ostatnia cecha uwidacznia się, co widać na przykładzie Jaźwca, mieszkańców wsi Zbyluta czy nawet Bolka. Pamiętliwi i dążący do zemsty za doznane krzywdy, niechętni chrześcijańskiemu nadstawianiu drugiego policzka. Czy tacy byli nasi przodkowie? Trudno orzec, ale brawa dla autora za poprowadzenie tego pomysłu od początku do końca, dzięki czemu ten obraz jest spójny.
Na uwagę zasługuje również wątek Waligóry, jego synów i ich siły. Ze znanych mi legend to olbrzym, a w powieści Mortki czekała mnie miła niespodzianka zmiany perspektywy i użycia tej postaci w zaskakujący sposób. Nie lada wyzwanie dla Medvida i Goślinki. Urzekła mnie ta siła wiedzy i umiejętności w ułudzie niepozorności. Dobry przykład na to, że pozory jednak mylą i zawsze należy mieć się na baczności.
Autor dał się ponieść fantazji przy tworzeniu świata Półmroku, do którego mogą przywędrować żywi, trzeba tylko wiedzieć jak, a gdzie schronienie znajdują wszelkie pomroki. To miejsce jakby zawieszone między Nawią a Prawią. Wizja dobrze wykorzystana przy tworzeniu fabuły, zwłaszcza biorąc pod uwagę Gnilce i ich pokrętną naturę (swoją drogą, ciekawe czy mają swój pierwowzór).
Historyczność "Żółtych ślepi" staje pod dużym znakiem zapytania. Czemu? Mamy wspomnianego Gerona, który prawdopodobnie jest tożsamy z Geronem, margrabią Marchii Wschodniej, zmarły krótko przed chrztem Polski. Jest też Bolko, rezydujący w Gnieźnie, władający tą częścią kraju jako swą ojcowizną. Czyżby Bolesław Chrobry? Nie do końca mi to pasuje, biorąc pod uwagę najazdy niemieckich biskupów, skoro Polska przyjęła chrzest od Czechów, chcąc za wszelką cenę ustrzec się przed zakusami niemieckich cesarzy oraz niechęć Bolesława do swej niemieckiej macochy i braci, choć możliwe iż się mylę, bo ci to zawsze lubili wściubiać nosa w polskie sprawy. Uważam, że ta powieść jest mocno inspirowana historią, ale nie warto jej na siłę umiejscawiać w konkretnym czasie. Bolko nie musiał być TYM Bolesławem, a wszelkie domysły i upychanie dowodów do konkretnej tezy może zepsuć całą zabawę czytania.
Powieść dotyka też problemu stereotypowego myślenia, wsadzania ludzi w pewne schematy, które jednym ułatwiają życie, innym je niszczą. Przykładem niech służy tu potraktowanie Gosławy jako złej wiedźmy przez Kwalimira czy szybka ocena Medvida przez ucztujących u Bolka. Takie powierzchowne traktowanie powoduje, że umykają nam istotne szczegóły, elementy wymagające dłuższej obserwacji. Jednak komu się chce? Łatwiej i szybciej kogoś zaszufladkować. Mortka udowadnia, ile się przez takie zachowanie traci i jak wiele cennych rzeczy nam umyka.
Styl pisarza zauroczył mnie od pierwszej strony i nic pod tym względem się nie zmieniło aż do końca lektury. Bogactwo słów, archaizmy, ciekawe i dobre opisy świata przedstawionego, intrygujący bohaterowie, niecodzienne pomysły (Półmrok, Gnilce, Waligóra), akcja z potyczkami, naturalne dialogi i humorystyczne akcenty... to składa się na "Żółte ślepia" mogące odnieść komercyjny sukces. Autor swobodnie wędruje przez puszcze, samotnie dźwigając na barkach czteroosobową drużynę Kosmacza z dodatkowym bagażem w postaci Trutka o ciętym języku. Biegle odnajduje się wśród wiedzy o wczesnym średniowieczu i zgrabnie przekuwa to w treść książki przykuwającej uwagę.
Plusy plusami, ale nie wszystko mi pasuje. Irytuje mnie Hajna, jej dwulicowa moralność, może nieświadoma zabawa uczuciami dwóch ważnych bohaterów powieści. Czerpie radość i przyjemność z kontaktu z nimi do pewnego momentu, gdy uzyska pewność, że już nic nie naruszy jej statusu na dworze. Czysta ułuda. Pod tym względem nie lepszy okazuje się Medvid, ale nie chcę tu za bardzo spoilerować. Uczucia uczuciami, ale honor i godność nie pozwalają na takie zachowanie, zwłaszcza takiemu uczciwemu mieszkańcowi kniei. Ponadto podczas lektury zabrakło mi jednego z podstawowych stworów słowiańskich, Leszego. Jako władca lasów powinien pojawić się choć na moment, gdyż spora część akcji rozgrywa się na leśnych rubieżach. Czemu Medvid bał się go spotkać, skoro nie łamał praw puszczy i żył w zgodzie z nią? Leszy wręcz wspomagał takie osobowości.
"Żółte ślepia" Marcina Mortki są powieścią, w której odnajdą się miłośnicy fantasy z elementami inspirowanymi historią. Ciekawa, wartka akcja, interesująca fabuła, dobrze zarysowani bohaterowie, lekki i przyjemny styl autora, spora dawka Słowiańszczyzny. Czyta się naprawdę szybko. Czego chcieć więcej? Kolejnych powieści w duchu rodzimych historii. Zatem, moim zdaniem, warto się z tą książką zapoznać i dać jej szansę, wystarczy parę godzin, by wniknąć w ten świat, pełen swojskich stworów krążących po leśnych gęstwinach, chcących przetrwać najazd obcych, pełen cichych gajów, gdzie nasi przodkowie zażywali ciszy, skupienia i łączności z przyrodą oraz przeszłością, pełen kniei z jej mrocznymi sekretami i bogactwem form życia. Świat, który przeminął fizycznie, ale który dalej żyje w naszej pamięci i mentalności.
Ta powieść jest dobrym przykładem na to, że historia inspiruje, mimo lat i technicznych nowinek. Nie jest tylko dla naukowców. Ona jest dla każdego. Niech bawi i uczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz