Czasem potrzeba tak niewiele, by zyskać wiele. Wystarczy jedna rodzinna opowiastka, zasłyszane gdzieś podanie, a ciekawość rośnie. Nasza przeszłość to nasza tożsamość i dobrze poznać ją bliżej, zrozumieć naszych przodków, dziadków, którzy część swych zachowań mogą nieświadomie motywować... wiarą w słowiańskie bożki, a właściwie przekazywanymi przez pokolenia zwyczajami. Mimo, że nasze pomroki zniknęły, pewne elementy z tamtego świata pozostały z nami na dłużej.
Aleksander Kondratiew to rosyjski poeta i prozaik, który przez wiele lat tworzył na emigracji, w tym na terenie ówczesnej RP, na Wołyniu, gdzie otworzył się literacko na swe słowiańskie korzenie, których źródłem były tamtejsze podania i legendy zaczerpnięte od miejscowej ludności. Folklor może inspirować. Pisarz nie był za życia zbyt popularny w ojczyźnie ze względu na swoje poglądy i sztukę, ale po śmierci, stopniowo wraz ze słabnięciem reżimu komunistycznego, jego twórczość zaczęła przemawiać do coraz większego groma, co przełożyło się na badania nad jego spuścizną. M.in. organizowano o tym konferencje naukowe, tłumaczono jego utwory na inne języki.
Czym Kondratiew tak oczarował ludzi? Może charakterystycznym stylem, może umiejętnością chowania prawd przed wścibskimi oczami cenzury, a może tą bezpośredniością i wplataniem słabostek w codzienność?
W 2014r. nakładem Wspólnoty Kulturowej Borussia w Olsztynie wydano książkę owego pisarza pt. "Na brzegu Jarynia. Powieść demonologiczna" w tłum. Halyny Dubyk. Zgodnie z opisem wydawcy to powieść, a raczej "studium rzeczywistości doszczętnie zmiatanej przez rewolucję", gdzie chowa się lęk przed zmianami, przed nowym czasem, nową władzą. Ile w tym prawdy?
Akcja "Na brzegu Jarynia" rozgrywa się na wspomnianym już Wołyniu w XX wieku w małej wsi w pobliżu rzeki Jaryń (a dokładniej Horyń, w powieści przemianowanej na ów Jaryń). Bohaterami, co zaskakujące, nie są ludzie. Pierwsze skrzypce grają tu nasze swojskie pomroki. Kondratiew zwie je nieżyjątkami, nieczystymi siłami, biesami. Spotkamy tu władcę rzeki Wodnika i jego harem rusałek, Bagiennika i jego całą wielopokoleniową rodzinę bagiennych istot, leszych z bliskimi, biesy, błędne ogniki, wiedźmy czy znachorki. Każde z nich to chodzące indywiduum z charakterystycznym temperamentem, uosobieniem i słabościami. Tak, dobrze czytacie. One też mają swoje gorsze chwile, piętę Achillesa, potrafią ulec pokusie i same przez to narazić się na niebezpieczeństwo. Jedne mają pociąg do napojów wyskokowych, inne do hulaszczego i rozwiązłego trybu życia, a kolejne są zbyt sentymentalne. Wbrew pozorom bardzo przypominają ludzi. Popełniają błędy, mierzą się z konsekwencjami swoich czynów, umieją śmiać się i płakać. Żyją obok nas, dzielą nasze radości i troski, np. jak choćby w przypadku domowika czy dworowego, uosabiających duchy naszych domostw i podwórzy. Autor nie mówi o nich ogólnikowo. Przedstawia nam po jednym przedstawicielu z każdego gatunku, dzięki czemu możemy się z nimi zżyć, poznać i zgłębić ich naturę.
Wśród biesów największe zainteresowanie wzbudza leszy, a dokładniej Zielony Kozioł, Leszowa Brodawka i ich sługa Miś. Relacje między nimi są co najmniej intrygujące. Istna telenowela, ale w tym cały ich urok. Pomimo wzajemnych animozji kochają się i stanowią całkiem zgrany tercet (choć do wzorcowej rodziny im daleko).
Ponadto warto zwrócić uwagę na formę przedstawienia rodzimych bóstw. Perun to zatopiony idol na dnie rzeki, wspominający z rozrzewnieniem dawne czasy, gdy panował nad niebem, zgarniając władzę od Welesa. Tu znaczące są słowa gromowładnego o tym, że stare bóstwa odchodzą w zapomnienie, a na ich miejsce przychodzą nowe, silniejsze. Świat się zmienia, wiara się zmienia, ale nie ludzka natura, chwiejna i podatna na wpływy. Widać to chociaż po coraz bardziej skąpych ofiarach dla Wodnika. Ale... mimo wiary w jednego Boga i cotygodniowych wizyt w kościele, ludzie dalej wierzą w pomroki, uroki i inne zabobony.
Powieść, a tak właściwie zbiór opowiadań, charakteryzuje się uczuciem melancholii nad tym, co przemija i jak szybko wszystko się zmienia. Nasze stwory odczuwają to coraz bardziej, budząc w nich niepokój i burząc ich koncentrację. Naraża je to na niebezpieczeństwo, a nawet unicestwienie.
Język autora jest prosty, ale i można znaleźć poetyckie fragmenty. Przykuwa uwagę. Jednocześnie sprawia, że płyniemy z prądem Jarynia przez całą fabułę i nie toniemy. Ta powieść wchłania, dosłownie. Niełatwo się od niej oderwać, choćby na moment, zwłaszcza jeśli interesuje nas temat słowiańskich wierzeń.
"Na brzegu Jarynia" to nie tylko powieść o pomrokach. Opowiada też o demonach ludzi (m.in. Aniska). Moim zdaniem to raczej psychologiczne studium społeczeństwa żyjącego na granicy światów: ludzkiego i nadprzyrodzonego, nowoczesnego i dawnego, chrześcijańskiego i pogańskiego, dobra i zła. Mnogość poruszonych wątków i wielość możliwości interpretacji stanowi o jej niewątpliwym bogactwie. Niezaprzeczalnym walorem jest sposób ukazania bohaterów i wysunięcie nieżyjątek na pierwszy plan. Tym bardziej należy to docenić, biorąc pod uwagę czas powstania książki.
Jedynym minusem powieści jest jej objętość. Żałuję, że nie ma tego więcej, bo chętnie na dłużej zanurzyłabym się w świecie przedstawionym przez Kondratiewa.
Warto też zwrócić uwagę na piękne wydanie. Twarda okładka z nastrojowym obrazem sugerującym treść, bardzo wartościowym i pouczającym wstępem oraz co równie ważne - aneksem w postaci kartoteki demonów z ich omówieniem oraz porównaniem tych występujących w powieści. Borussia spisała się na medal.
"Na brzegu Jarynia" A. Kondratiewa to pozycja godna uwagi dla słowianofila i osób zainteresowanych etnografią Kresów Wschodnich. Mnóstwo ciekawych informacji, wspaniała fabuła i niecodzienni bohaterowie. Warto poświęcić jej odrobinę czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz