Śnieżna zima w Polsce? Od ładnych paru lat, niestety, jest tylko wspomnieniem. Większa jej część przypomina nieco bardziej błotną i zimniejszą jesień z większą ilością słońca. Jakby to było znów poczuć powiew mrozu na policzkach, tańczyć wśród wirujących płatków śniegu? Jakby to było przeżyć prawdziwą słowiańską zimę tuż przed Szczodrymi Godami? Jakby to było móc wejść w ten biały las i poczuć jego drzemiącą siłę, czekającą na powrót wiosny? Jakby to było móc zajrzeć do samego matecznika i poobserwować życie jego mieszkańców? Kogo byśmy tam spotkali?
Odpowiedzi na powyższe pytania można śmiało szukać w "Dzieciach zimy" Magdaleny Zawadzkiej - Sołtysek z wydawnictwa Underworld Kingdom, trzecim tomie serii "Ślady Leszego". Dlaczego? Akcja powieści toczy się we wczesnośredniowiecznej osadzie, zwanej Krukowcem, położonej niedaleko rzeki Wesołej, niebezpiecznych Martwych Bagien oraz Puszczy Żywej, rojącej się od tajemniczych stworzeń. Dzień po dniu, rytm wyznaczają pory roku, przyroda. Życie zatacza koło. Każda pora roku ma swoje prawa i obowiązki, nie ma nic za darmo. Jeśli chce się przetrwać, trzeba pracować, dbać o swoje obejście, zrobić zapasy, nie drażniąc przy tym bogów i pomniejszych demonów. W końcu każdemu należy się szacunek, bez względu na pochodzenie czy wiek. Co innego, gdy ktoś zasłuży sobie na jego brak nieodpowiednim postępowaniem, ale czy wyroki społeczeństwa zawsze są sprawiedliwe? Kto może to rozsądzić? Kto stanowi głos rozsądku wśród echa zabobonów?
W poprzednich tomach główną bohaterką była Gniewicha, kobieta niezwykła, bo uparta, bezpośrednia, o trudnym charakterze, ceniąca swój azyl domowy ponad wszystko, a mimo to niestroniąca od pomocy tym odtrąconym i zagubionym, doświadczona przez życie, cicho opłakująca zaginięcie męża Miłosława. Jej język i niewybredne myśli o niektórych mieszkańcach osady wywoływały mieszaninę salw śmiechu, czasem głębokiego zamyślenia. Zżyłam się z tą postacią, polubiłam i szczerze jej kibicowałam.
Z całej owej rodziny najbardziej w oczy rzuca się Żywia, która mimo młodych lat, zdążyła już zakosztować zębów upiora i oddechu śmierci na swoim karku. Niełatwy los wdowy, kobiety, która umknęła od szaleństwa, odtrącona przez bliskich. Zagryzając zęby, dzień po dniu, zyskiwała uznanie Gniewichy i zaufanie Korzenia, poszerzała wiedzę o ziołach i leczeniu, nie tracąc przy tym dobroci serca i całych pokładów empatii, co udowodniła niejeden raz.
Mira, kilkuletnia siostra wyżej wspomnianej, to dowód na bezgraniczną miłość braterska, gotową ryzykować własnym życiem, by uratować to drugie. Tak szczere i przejmujące uczucie, wywołuje fale wzruszenia i podziwu dla jej odwagi i siły.
Na przykładzie tej rodziny autorka pokazuje jak ważne są więzi między bliskimi, by przetrwać trudne chwile, gdy świat dookoła się wali i wydaje się, że nie ma wyjścia z beznadziejnej sytuacji. Mimo różnicy zdań i temperamentów wspólne pochodzenie to spoiwo trwalsze od ludzkich złorzeczeń. Bliscy to nie tylko wspólna krew. Jest też taki rodzaj rodziny, który każdy wybiera sobie sam. To przyjaciele, na dobre i złe, którzy poszliby za nami w ogień bez względu na wszystko. W Krukowcu na pewno taka więź zawiązała się pod dachem Gniewichy między jej mieszkańcami. Jak bardzo to uczucie zostało wystawione na próbę, ukazują "Dzieci zimy".
Inną kwestią jest relacja między zleceniodawcą a zleceniobiorcą. Ważne, by zachować punktualność, dokładność, sumienność, pracowitość, jednak czasem życie przynosi niemiłe niespodzianki, gdy zdrowie szwankuje, a dotrzymanie terminu jest zwyczajnie niemożliwe. Gdzie wzajemne zrozumienie, docenienie dotychczasowej współpracy? Gniewicha musiała zagryźć zęby, mimo bólu, robić swoje, ale z jakim skutkiem dla zdrowia? Jakie konsekwencje poniesie jej organizm? Czy zleceniodawca doceni chociaż jej wysiłek i poświęcenie? Serce się kraje.
Relacje międzyludzkie to jedno, a co z więziami z przyrodą? Wczesne średniowiecze to życie blisko niej, umiejętność dostosowania się do jej rytmu. Las wzbudzał szacunek i przerażenie. Dawał wiele ze swych bogactw, ale nocą stawał się niebezpieczny, zwłaszcza jego mieszkańcy. W samej głębi znajdował się matecznik, źródła lasu, matki - drzewa, miejsce tajemnicze i nieprzyjazne ludziom, przeznaczone dzikim stworzeniom, dlatego też nikt nie zapuszczał się tam bez powodu. Ów stosunek między naturą a ludźmi świetnie zaakcentowała autorka w "Dzieciach zimy". Ta pora roku, nieprzychylna żywym stworzeniom, pokazuje głębię zależności między nimi i zasady współistnienia, czy to przy rąbaniu drwa czy w kontakcie ze zwierzętami.
W lesie, na skraju, czasem w głębi, ludzie tworzyli święte gaje, miejsca szczególne, gdzie mogli oddawać cześć swoim bogom, składać im ofiary, wnosić modły i prośby. Były one nietykalne, powszechnie szanowane nawet przez obcych. Wydaje mi się, że przenikały się w nich sfery, boska, ludzka i naturalna, gdzie wzajem się uzupełniały, stanowiąc harmonijną całość. To tam ludzie pokładali swoje nadzieje, składali połamane serca i odzyskiwali siły oraz wiarę. Takim miejscem wytchnienia dla Krukowian był gaj.
W związku z demonami Słowiańszczyzny bardzo intryguje mnie postać Wiłki, żony Gniewomira, która przykuwa uwagę mężczyzn, choć jej to nie na rękę, a jej leśne znajome nieco przypominają uczłowieczone ptaki. Czyżby była wiłą, która dla miłości postanowiła zamieszkać wśród ludzi? Jestem pewna jednego. Jeszcze nieraz się pojawi, ponieważ jej historia ma spory potencjał.
Magdalena Zawadzka - Sołtysek w swoich książkach stara się oddać klimat wczesnego średniowiecza za pomocą słów. I powiem Wam, że potrafi to. Żywe opisy, naturalne dialogi, zindywidualizowany język bohaterów oraz lekki styl powodują, że jej twory czyta się lekko i szybko, choć treść nie bywa łatwa i zmusza do głębszej refleksji. Wyraziste postacie, realne sytuacje, zaskakujący rozwój fabuły, a na dodatek okraszone sporą dawką słowiańskości.
"Dzieci zimy" to godna kontynuatorka chlubnych początków wyjątkowej serii "Ślady Leszego", która opowiada o roku mieszkańców Krukowca. Jest świetnie napisana i skonstruowana, wciąga i intryguje, wybory bohaterów zaskakują, wraz z nimi przeżywa się przygody, wzloty i upadki, przemierza ten zimowy las pełen tajemnic. Problemy ze świata osady wciąż są aktualne, mimo tylu wieków, tak samo poruszają, tak samo niszczą i jednoczą ludzi ze względu na podjęte decyzje i zastane okoliczności. Miłość, przyjaźń, więzy rodzinne - wystawione na próbę w zetknięciu z niewidzialnym wrogiem i zabobonnym społeczeństwem, którego wiara silniejsza niźli szkiełko i logika. Magdalena Zawadzka - Sołtysek ukazała w pełnej okazałości ludzką naturę, jej dobre i złe strony, nie bojąc się trudnych tematów. Ta powieść gra na strunach serca melodię, której nikt się nie oprze. Jedni ją pokochają za autentyczność, inni znienawidzą za obnażanie prawdy w tak bezpośredni sposób, lecz nikt nie pozostanie obojętny. I to jedna z zalet tej książki. Ona wywołuje szeroką gamę emocji. Jak przeczytacie, przekonacie się sami. Ponadto, jak już wspomniałam, jest tu porządna dawka historii naszych przodków, przede wszystkim związana z życiem codziennym i wierzeniami, przedstawiona barwnie i przemyślanie, przykuwając uwagę słowianofila.
"Dzieci zimy" Magdaleny Zawadzkiej - Sołtysek to jedna z tych książek, z którą warto się zapoznać, zarówno dla treści jak i refleksji, które wywołuje. To również ukłon w stronę naszej rodzimej historii i przodków, którzy niektóre elementy swojej rzeczywistości interpretowali właśnie w postaci biesów, a echo tamtych czasów rozbrzmiewa do dziś. Autorka poprzez swoją powieść przybliża nam to, co umyka w codziennej gonitwie. Istotne drobiazgi życia. W tym tkwi magia tej książki. Małe gesty, ułamki słów, z których budujemy siebie, relacje z otoczeniem, swój świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz