Gdy ktoś kocha zwierzęta, wszelkie filmy czy książki z nimi związane zazwyczaj wzruszają, odwołując się do emocji, często skrajnych, tzn. od bezgranicznego szczęścia po chwile cierpienia, co angażuje widza bądź czytelnika i niejako zmusza do nawiązania zażyłości z bohaterami.
W. Bruce Cameron jest znany z kilku powieści o psach, które zostały nawet zekranizowane, jak np. "Był sobie pies" itd. Tym razem autor pokusił się o wielce wymowny tytuł "O psie, który wrócił do domu". Już na jego podstawie jesteśmy w stanie przewidzieć fabułę książki. Całości dopełnia opis na tyle okładki. W skrócie: Lucas chłopak w niełatwej sytuacji życiowej, jest cichym bojownikiem o dobro zwierząt. Dokarmia koty z naprzeciwka, dogląda je, pomaga odpowiednim służbom wyłapać je, by mogły zostać adoptowane przez nowe rodziny. Pewnego dnia w ten sposób znajduje samotne szczenię wśród kotów. Miłość od pierwszego wejrzenia. Matka chłopaka, wbrew początkowym obawom, cieszy się z nowego członka rodziny. Problem pojawia się, gdy młodzieniec swoimi wyczynami naraża się deweloperowi i pośrednio blokuje mu inwestycję budowlaną. Jak świat światem, pieniądze i znajomości nim rządzą, a szczeniak, zapewne mieszaniec, trudny do zakwalifikowania, zostaje uznany za pitbulla, rasę zakazaną w Denver. Lucas, chcąc ratować psa, musi go stamtąd wywieźć i się przeprowadzić. I tu zaczyna się główna akcja, gdy pies i jego ukochany pan muszą się czasowo rozstać. Jednak odległość nie ma znaczenia dla zwierzaka. Pragnie miłości swego człowieka, lojalny, rozpoczyna powolną, wielokilometrową wędrówkę, mocno rozłożoną w czasie.
Co spotka psa, piękną Bellę? Co w tym czasie stanie się z jej panem? Jak potoczą się ich losy? Nie zamierzam aż tak spoilerować, ale myślę, że sam tytuł opowie Wam o zakończeniu książki.
Prawie 400 stron przeczytałam w jeden dzień w ciągu kilku godzin. Dlaczego? Powieść została napisana prostym, lekkim językiem z licznymi powtórzeniami typu: "grzeczna sunia", "do domu", "do pracy", "mały kawałeczek sera". Świat przedstawiony widziany oczyma Belli, suczki znalezionej przez Lucasa, przeplatany dialogami ludzkich bohaterów, których pies i tak nie rozumie. Psi narrator wydawałby się czymś innowacyjnym, wprowadzającym powiew świeżości i możliwość poznania głębi zwierzęcych myśli. Pozory mylą. Bella myśli prosto, powtarzając wiele własnych kwestii. Owszem, kocha swego pana, opiekuje się słabszymi, pociesza ludzi, wyczuwa zbliżające się ataki padaczki, umie rozróżnić woń swego miasta z dala od domu, jest bezgranicznie lojalna i dobra. Wzbudza pozytywne emocje, wzrusza. Jej podróż budzi czytelnika emocjonalnie, jego serce i każe ją dopingować, mocno trzymając kciuki. Jest dobry pomysł na bohaterów, jest morał, jest hierarchia wartości... Jednak czegoś brak, może logicznego zachowania u ludzi i ich przemyślanych decyzji, może ukazania psów jako więcej rozumiejących z naszych rozmów i zachowań, bardziej inteligentnych. Czuć niedosyt.
Książka porusza ważne problemy, jak sytuacja weteranów wojennych, rynek pracy bez znajomości, możliwość adopcji zwierzaka ze schroniska oraz ukazanie zwierząt jako kochających, cudownych istot. Jednak w tym wszystkim czuć pewną przewidywalność, oklepane schematy, ubrane w nieco inne słowa i obrazy. Nieco się rozczarowałam, bo oczekiwałam po tym pisarzu czegoś więcej.
Plus dla autora za poruszenie tematu pitbulli (a szerzej, wszelkich ras bullowatych). Powszechnie uważa się je za niebezpieczne, zawzięte, złośliwe. To nieprawda. To rasa dla osób silnych, z charakterem, które chcą i potrafią pracować z psem, mają czas na jego codzienne szkolenie, spacery i zabawy, a przede wszystkim całe złoża miłości. Pitbulle kochają całym swoim jestestwem, dla swoich domowników są potulne i łagodne, szukają możliwości przytulenia, wpakowują się na kolana same i domagają się miziania za uszami, uwielbiają spać na plecach i chrapią przy tym jak stary traktor. Jedno spojrzenie tych słodkich oczu i przepadasz, a przy uśmiechu kolana same się uginają. Ich nie da się nie kochać. Jeśli tylko przedstawiciel tej rasy trafi do dobrej rodziny, będzie prawdziwym pupilem, najkochańszą istotą na ziemi. Pamiętajmy jednak, że nie każdy pitbull ma tyle szczęścia. Wciąż pokutują stereotypy o ich agresji i udziale w walkach psów. Ile z nich umiera w pseudohodowlach? Ile z nich siedzi za kratami schroniska, bo zostawił je właściciel, który wziął je tylko dla szpanu, a nie przemyślał swojej decyzji? Człowiek idzie dalej, a pies ma złamane serce. I jedyną bestią jest tu człowiek, bo pitbulle mogą jedynie zalizać i zatulić na śmierć. To człowiek prowokuje, wzbudza agresję i często specjalnie tak traktuje psa, by ten się bronił. A dzieci? Niech najpierw rodzice nauczą swoje dzieci szacunku do zwierząt i je kontrolują, bo często to one, może nawet nie do końca świadomie, krzywdzą zwierzaki, np. ciągnięciem za uszy czy ogon, wsadzaniem palców do oczu, nie wspominając już o tak małych istotach jak chomiki. Masz dziecko? Pilnuj je, a nie miej pretensji, że pies (czy inne zwierzę) się bronił. Zwierzęta najpierw ostrzegają, że coś im nie pasuje, boli je, a dopiero w ostateczności atakują (a raczej bronią się).
"O psie, który wrócił do domu" Camerona, uczy nas, by kochać i ufać naszym braciom mniejszym i nie pozwalać ich krzywdzić.
Książka sama w sobie jest bardziej młodzieżowa, nieco banalna, nadaje się na kilka godzin pochmurnego dnia. Czytając ją, myślałam o moich psich przyjaciołach. Wiem, że w takiej sytuacji poszłabym za nimi w ogień i tak łatwo bym się nie poddała. Każdemu życzę takich przyjaciół jak Bella i mój rudy bullowaty skarb, za którego oddałabym życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz