Recenzje tematycznie

niedziela, 29 marca 2020

57) "Starożytny Egipt w poezji polskiej.Od Biernata z Lublina do Macieja Zembatego" Leszek Zinkow

   Starożytny Egipt to nie tylko pole do popisu dla historyka, archeologa czy egiptologa. Kemet był i jest inspiracją również dla artystów. Najbardziej znane motywy związane są z przemysłem filmowym z mumią w tle (mniej i bardziej udane próby zaadaptowania tego wątku), muzycznym, np. w operze oraz ze współczesną popkulturą oraz niezgłębioną rzeszą prozy od samej starożytności po dziś. Mamy w czym przebierać i wybierać, ale gdy przychodzi, co do naszego rodzimego podwórka to już nieco trudniej się odnaleźć, ale można wyłowić piękne perełki. Warto pamiętać, że literatura to nie tylko proza, ale i poezja, muza słowem natchniona, co rymem wersy życia plecie. Naprzeciw temu wyzwaniu wyszedł nie kto inny jak sam Leszek Zinkow, znawca dziedzictwa antyku, autor wielu cenionych publikacji dot. spuścizny kulturowej Egiptu w Polsce. "Starożytny Egipt w poezji polskiej" ma za zadanie wypełnić lukę w piśmiennictwie naukowym.
   Autor w swojej książce wziął na warsztat poezję od renesansu do czasów współczesnych, dobierając utwory tak, by rzeczywiście opowiadały czytelnikowi o Egipcie lub motywach ściśle z nim związanych, bez żadnych luźnych dywagacji. Praca nad tym zagadnieniem na pewno nie była łatwa, ale zaowocowała zbiorem naprawdę dobrze wyselekcjonowanych utworów.
   Książkę rozpoczyna blisko 80-stronicowy wstęp z dokładnym omówieniem zainteresowania starożytnym Egiptem przez wieki w ogólnoświatowej kulturze. Śmiem nazwać to mini kompendium wiedzy na ten temat. To wiele ciekawostek, niezwykle rozbudowane przypisy, które są bezcennym uzupełnieniem. Następnie występuje wybór tekstów, posegregowanych chronologicznie i według autorów. Każdy utwór poetycki poprzedza krótki biogram poety, skupiający się głównie na jego powiązaniu z Egiptem, krótkie wspomnienie o utworach tylko korzystających z motywów egipskich i przytoczenie właściwych tekstów. Każdy wiersz opatrzono wyczerpującymi przypisami. Tak naprawdę to one służą za komentarz, bo jako takiej uwagi co do treści w litym tekście nie ma. Myślę, że to błąd, który nieco umniejsza wartość tej pozycji. Przydałoby się chociaż słowo od autora książki co do treści wiersza, choćby krótka interpretacja. Mimo to, przypisy rekompensują tą drobną niedogodność.
   Zarówno wstęp, jak i przypisy są utrzymane na jak najwyższym poziomie merytorycznym, a jednocześnie napisane przystępnym językiem, przez co lekturę czyta się naprawdę przyjemnie. We wstępie zawarto podstawowy wykaz literatury przedmiotu, który, niestety, nie wyczerpuje tematu. Brakuje tu zbiorczej bibliografii, która zebrałaby również literaturę wykorzystaną do przypisów w drugiej części książki. Jej brak nieco ogranicza pole manewru dla dociekliwego czytelnika, który chciałby sięgnąć do konkretnej pozycji po dłuższym czasie od zakończenia tej lektury, a szukanie konkretnego przypisu może nie tylko utrudnić zadanie, ale i zniechęcić.
  Sądzę, że "Starożytny Egipt w poezji polskiej" jest godną uwagi lekturą dla każdego zakochanego w historii Kemet. Przytoczone tu wiersze Asnyka czy Słowackiego potrafią  chwycić za serce, wzruszając i inspirując. Szkoda, że pominięto zbiorczą bibliografię i jeden konkretny komentarz do każdego utworu.
   Jest to pozycja dla każdego zainteresowanego historią literatury lub wykorzystaniem starożytnych motywów w kulturze. Jeśli to lubicie, to jest to książka dla Was.


niedziela, 22 marca 2020

56) Psijaciel, czyli "O psie, który wrócił do domu" W. Bruce Cameron

   Gdy ktoś kocha zwierzęta, wszelkie filmy czy książki z nimi związane zazwyczaj wzruszają, odwołując się do emocji, często skrajnych, tzn. od bezgranicznego szczęścia po chwile cierpienia, co angażuje widza bądź czytelnika i niejako zmusza do nawiązania zażyłości z bohaterami.
   W. Bruce Cameron jest znany z kilku powieści o psach, które zostały nawet zekranizowane, jak np. "Był sobie pies" itd. Tym razem autor pokusił się o wielce wymowny tytuł "O psie, który wrócił do domu". Już na jego podstawie jesteśmy w stanie przewidzieć fabułę książki. Całości dopełnia opis na tyle okładki. W skrócie: Lucas chłopak w niełatwej sytuacji życiowej, jest cichym bojownikiem o dobro zwierząt. Dokarmia koty z naprzeciwka, dogląda je, pomaga odpowiednim służbom wyłapać je, by mogły zostać adoptowane przez nowe rodziny. Pewnego dnia w ten sposób znajduje samotne szczenię wśród kotów. Miłość od pierwszego wejrzenia. Matka chłopaka, wbrew początkowym obawom, cieszy się z nowego członka rodziny. Problem pojawia się, gdy młodzieniec swoimi wyczynami naraża się deweloperowi i pośrednio blokuje mu inwestycję budowlaną. Jak świat światem, pieniądze i znajomości nim rządzą, a szczeniak, zapewne mieszaniec, trudny do zakwalifikowania, zostaje uznany za pitbulla, rasę zakazaną w Denver. Lucas, chcąc ratować psa, musi go stamtąd wywieźć i się przeprowadzić. I tu zaczyna się główna akcja, gdy pies i jego ukochany pan muszą się czasowo rozstać. Jednak odległość nie ma znaczenia dla zwierzaka. Pragnie miłości swego człowieka, lojalny, rozpoczyna powolną, wielokilometrową wędrówkę, mocno rozłożoną w czasie.
   Co spotka psa, piękną Bellę? Co w tym czasie stanie się z jej panem? Jak potoczą się ich losy? Nie zamierzam aż tak spoilerować, ale myślę, że sam tytuł opowie Wam o zakończeniu książki.
   Prawie 400 stron przeczytałam w jeden dzień w ciągu kilku godzin. Dlaczego? Powieść została napisana prostym, lekkim językiem z licznymi powtórzeniami typu: "grzeczna sunia", "do domu", "do pracy", "mały kawałeczek sera". Świat przedstawiony widziany oczyma Belli, suczki znalezionej przez Lucasa, przeplatany dialogami ludzkich bohaterów, których pies i tak nie rozumie. Psi narrator wydawałby się czymś innowacyjnym, wprowadzającym powiew świeżości i możliwość poznania głębi zwierzęcych myśli. Pozory mylą. Bella myśli prosto, powtarzając wiele własnych kwestii. Owszem, kocha swego pana, opiekuje się słabszymi, pociesza ludzi, wyczuwa zbliżające się ataki padaczki, umie rozróżnić woń swego miasta z dala od domu, jest bezgranicznie lojalna i dobra. Wzbudza pozytywne emocje, wzrusza. Jej podróż budzi czytelnika emocjonalnie, jego serce i każe ją dopingować, mocno trzymając kciuki. Jest dobry pomysł na bohaterów, jest morał, jest hierarchia wartości... Jednak czegoś brak, może logicznego zachowania u ludzi i ich przemyślanych decyzji, może ukazania psów jako więcej rozumiejących z naszych rozmów i zachowań, bardziej inteligentnych. Czuć niedosyt.
   Książka porusza ważne problemy, jak sytuacja weteranów wojennych, rynek pracy bez znajomości, możliwość adopcji zwierzaka ze schroniska oraz ukazanie zwierząt jako kochających, cudownych istot. Jednak w tym wszystkim czuć pewną przewidywalność, oklepane schematy, ubrane w nieco inne słowa i obrazy. Nieco się rozczarowałam, bo oczekiwałam po tym pisarzu czegoś więcej.
   Plus dla autora za poruszenie tematu pitbulli (a szerzej, wszelkich ras bullowatych). Powszechnie uważa się je za niebezpieczne, zawzięte, złośliwe. To nieprawda. To rasa dla osób silnych, z charakterem, które chcą i potrafią pracować z psem, mają czas na jego codzienne szkolenie, spacery i zabawy, a przede wszystkim całe złoża miłości. Pitbulle kochają całym swoim jestestwem, dla swoich domowników są potulne i łagodne, szukają możliwości przytulenia, wpakowują się na kolana same i domagają się miziania za uszami, uwielbiają spać na plecach i chrapią przy tym jak stary traktor. Jedno spojrzenie tych słodkich oczu i przepadasz, a przy uśmiechu kolana same się uginają. Ich nie da się nie kochać. Jeśli tylko przedstawiciel tej rasy trafi do dobrej rodziny, będzie prawdziwym pupilem, najkochańszą istotą na ziemi. Pamiętajmy jednak, że nie każdy pitbull ma tyle szczęścia. Wciąż pokutują stereotypy o ich agresji i udziale w walkach psów. Ile z nich umiera w pseudohodowlach? Ile z nich siedzi za kratami schroniska, bo zostawił je właściciel, który wziął je tylko dla szpanu, a nie przemyślał swojej decyzji? Człowiek idzie dalej, a pies ma złamane serce. I jedyną bestią jest tu człowiek, bo pitbulle mogą jedynie zalizać i zatulić na śmierć. To człowiek prowokuje, wzbudza agresję i często specjalnie tak traktuje psa, by ten się bronił. A dzieci? Niech najpierw rodzice nauczą swoje dzieci szacunku do zwierząt i je kontrolują, bo często to one, może nawet nie do końca świadomie, krzywdzą zwierzaki, np. ciągnięciem za uszy czy ogon, wsadzaniem palców do oczu, nie wspominając już o tak małych istotach jak chomiki. Masz dziecko? Pilnuj je, a nie miej pretensji, że pies (czy inne zwierzę) się bronił. Zwierzęta najpierw ostrzegają, że coś im nie pasuje, boli je, a dopiero w ostateczności atakują (a raczej bronią się).
   "O psie, który wrócił do domu" Camerona, uczy nas, by kochać i ufać naszym braciom mniejszym i nie pozwalać ich krzywdzić.
  Książka sama w sobie jest bardziej młodzieżowa, nieco banalna, nadaje się na kilka godzin pochmurnego dnia. Czytając ją, myślałam o moich psich przyjaciołach. Wiem, że w takiej sytuacji poszłabym za nimi w ogień i tak łatwo bym się nie poddała. Każdemu życzę takich przyjaciół jak Bella i mój rudy bullowaty skarb, za którego oddałabym życie.

wtorek, 10 marca 2020

55) Przeszłość słowem malowana, czyli "Popiel" Witolda Jabłońskiego


  
Świat słowiańskich wierzeń i legend wciąż czeka na odkrycie swoich tajemnic przez badaczy. Nie mam na myśli tylko naukowców. Przede wszystkim chodzi o dotarcie do szerszego kręgu społeczeństwa i tu najważniejsze zadanie dla twórców gier, filmowców i pisarzy. Przetworzenie dawnej kultury na bardziej współczesny obraz i język, łatwiejszy w odbiorze. Łatwiejszy nie znaczy gorszy, po prostu dostosowany do dzisiejszych odbiorców. Zadanie to jest najeżone pułapkami w postaci interpretacji znanych wątków, łączenia ich z mało znanymi źródłami i faktami historycznymi, ożywiania legendarnych postaci i dodania do świata przedstawionego czegoś od siebie.
   Na polskim rynku wydawniczym mnożą się tytuły powiązane ze Słowiańszczyzną, ponieważ ta problematyka zyskała zainteresowanie, a zgodnie z prawem ekonomii - popyt wywołuje podaż. W natłoku tytułów pojawiają się zarówno pozycje słabe, jak i dobre. Problemem jest wyłuskanie z tego perełek. Jak najłatwiej sobie z tym poradzić? Jedną ze wskazówek może być nazwisko autora.
   Uważam, że jednym z najbardziej utalentowanych, a przy okazji najbardziej solidnych i dokładnych (mając na uwadze źródła pisane) polskich pisarzy jest Witold Jabłoński, znany m.in. z "Darów bogów" i cyklu o Witelonie. Niejednokrotnie udowodnił już, że obok znakomitego warsztatu ma ogromną wiedzę.
   Jego najnowsza powieść "Popiel" to jak mówi sam autor: "wielowątkowa epopeja osnuta na bogatym tle rodzimych podań, mitów i baśni". Dotyczy ona okresu kształtowania się narodu Polan. Narratorem jest postać Wędrowca, być może bajarza, będącego pod opieką Welesa, który daruje wiedzę, pozwala widzieć i pamiętać przeszłe czasy, by wspomnienie o nich nie zaginęło. Rysuje on przed słuchaczami baśń przeszłości o wiekach minionych, rozpoczynając swą powieść od władcy Antów i jego ulubienicy Manasy, która powija mu dwóch synów, Lecha i Kraka. Życie czeka ich niezwykłe, pełne wzlotów i upadków, na odległych ziemiach. Być może ten element metaforycznie tłumaczy wędrówkę Słowian. Wędrowiec na tym nie poprzestaje, kontynuując swą historię wokół synów Anta, przedzierających się przez nieznane ziemie, ku współczesnej Kruszwicy i Wawelowi, zaznaczając istnienie plemion Goplan i Wiślan. Gopło i Wisła... niewyczerpalne źródło inspiracji do powstawania podań i legend. Bajarz snuje swe bajanie o potomkach Lecha i Kraka, nie wystrzegając się prawdy o rodzinnych konfliktach, dworskich intrygach, ciemnych magicznych praktykach, pełni nienawiści, okrucieństwa i cierpienia. Zło równoważy dobrem, podając przykłady dozgonnej przyjaźni, miłości, gotowości do poświęcenia, czystości serca czy szczerości.
   Tytułowym bohaterem książki jest Mysi Książę, Popiel, zrodzony wśród popiołów swoich przodków, zostawiający po sobie zgliszcza, biedę, strach i łzy. Autor go nie ocenia, daje czytelnikowi wolną rękę, pokazując go w różnych sytuacjach, zarówno jako potwora, jak i ujawniając jego bardziej ludzkie oblicze. Popiel kocha i nienawidzi, jest przebiegły, bystry, oczytany i piekielnie inteligentny. Krok po kroku udowadnia swoją wartość, próbując dorównać wymaganiom ojca na swoich własnych zasadach. Mimowolnie staje się ofiarą manipulacji matki i gier między rodzicami. Dzieciństwo odciska na nim swe piętno, skutkując tym, co znamy z legend.
   Na jednym Popielu ta powieść się nie kończy. Pojawia się całe mrowie legendarnych postaci takich jak: Krak, Wanda, Piast, Rzepicha. Każda z nich ma swoją historię i niezwykły charakter, umiejętnie odmalowany na kartach książki. Autor każdego ciemnego bohatera równoważy jasnym, np. Welinda - Wesna, Popiel - Piast, Jaga - Rzepicha, Skrzek - Madej. Działa to w znakomity sposób, uruchamiając w czytelniku porównanie do baśni. Wracając do meritum, pośród tylu imion na szczególną uwagę zasługuje banda skrzatów Madeja, zbiór osobowości, niby prostych, ale poczciwych, lojalnych, szczerych i wytrwałych, godnych zaufania. Prawdziwych przyjaciół Kraka. Najwięcej zamieszania wywołuje za to Leszek, młodszy syn władcy Krakowa, niecieszący się zbytnim zainteresowaniem płci przeciwnej, ostrożny, rozsądny, wszędzie wietrzący spisek. Wzbudza mieszane uczucia. Raz empatię i współczucie, innym - niezrozumienie, złość i frustrację. Jeden z ciekawszych obrazów ludzkiego charakteru odmalowany przez Jabłońskiego (zwłaszcza biorąc pod uwagę wpływ obcych kobiet, tj. spoza rodziny).
  Witold Jabłoński w zgrabny i przemyślany sposób łączy znane powszechnie podania i legendy, bez logicznych zgrzytów i nieścisłości. Każdy szczegół rozpatruje drobiazgowo. Poruszone wątki współgrają ze sobą, tworząc jednolitą i realną całość, uzupełniając się wzajemnie, np. łącząc Krakusa i Leszka z historią postrzyżyn Ziemowita. Któż pomyślałby o innym rozwiązaniu niż podane w "Starej Baśni" Kraszewskiego? Autor nie idzie na skróty i stara się wydobyć z legend słowiańskie iskierki, przykryte głęboko pod kurzem stuleci. Dzięki temu nowy wydźwięk zyskuje m.in. Nija i wzgórze Orle Gniazdo, mit o żywej wodzie i jabłoni związany z Dziewanną, historia Koła Dziejów i sekrety Piasta, niezwykłe losy rodu Wiślan uosobionych w wodnikach i rusałkach, legenda o smoku wawelskim i dzielnym szewczyku Zgubie (a nie Dratewce), postać Wandy co Niemca nie chciała i do rzeki się rzuciła, mysi element poskromienia Popiela etc. To tylko kropla w morzu tego, co porusza i tworzy pisarz.
   Czytając "Popiela" wracamy do czasów dzieciństwa, ale mając podany produkt dla dorosłych, nie bojący się trudnych tematów, często zaserwowanych w bezpośrednich słowach. Autor nie lęka się przelewu krwi, wojennych okrucieństw, naruszania niewieściej czci, kpienia z bogów czy przedstawienia ludzkiej natury w pełnej krasie. W. Jabłoński maluje swe dzieło pełną paletą barw, nie ograniczając się w ich mieszaniu, będąc w pełni świadomym swego pomysłu i zamierzonego efektu końcowego. Wzrusza, bawi, frustruje, doprowadza do wściekłości i chwil radości pełnych romantyczności. Pełna gama emocji. Jako czytelnicy zapominamy o świecie zewnętrznym, wnikając w tak dobrze znany sobie świat, jednak bez różowych okularów, oglądając go na nowo, z rosnącą ciekawością. Ten pisarz potrafi zaintrygować i wie jak to osiągnąć.
   Tą powieść cechuje niezwykły styl Jabłońskiego, do którego mam słabość. Jak wspomniałam, on maluje słowem, tworząc prawdziwe krajobrazy uczuć i przestrzeni. Dzikie puszcze, górskie okolice Tatr, piękne zakola Wisły, dostojny Wawel, łąki dookoła Gopła... to ta wczesnośredniowieczna Słowiańszczyzna, która buzuje w naszych sercach, gdzieś w ukryciu i tylko czeka na odkrycie. Jednak nie dajcie się zwieść, piękne opisy to nie wszystko. Atutem książki są także naturalne dialogi, dostosowane do poziomu bohaterów o zróżnicowanym języku i sposobie wysławiania się oraz humor, gdy można pozwolić sobie na nieco lżejszą atmosferę. To m.in. inteligentne zagrywki, które urozmaicają lekturę i pozwalają na dobrą zabawę, np. w formie forteli postaci.
   Dlaczego warto przeczytać "Popiela"? Moim zdaniem nawet ze względu na wiedzę autora. W posłowiu daje on jasne odpowiedzi co do źródeł swoich inspiracji, które stanowią dokumenty średniowieczne, ale i młodsze (nawet XIX-wieczne). Wspomnieć należy również, że pokrótce objaśniono tam niektóre wątki w oparciu o wierzenia słowiańskie. Mówiąc krótko: to ciekawe i godne zapoznania. Chętnie przeczytałabym więcej takich wynurzeń W. Jabłońskiego.
   W przypadku tej książki mam tylko jedno "ale". Za krótko. Chciałabym więcej i więcej. Czemu? Argumenty powyżej.
   "Popiel" Witolda Jabłońskiego to powieść wielowątkowa, łącząca w sobie wiele znanych podań, legend i mitów związanych z państwem Polan, a raczej jego tajemniczymi początkami. Każdy element układanki został przemyślane wystrugany, by z resztą pełnił harmonijną całość. Te historie wzajemnie się uzupełniają, okraszone przy tym magią autora, zaklinającego czasoprzestrzeń. Prawdziwy wysłannik Welesa! Bohaterowie są żywi, pełni. Nie są marionetkami. Sami podejmują decyzje, ponoszą ich konsekwencje, mają wątpliwości. Cierpią i cieszą się. To nie sielanka, a życie wśród dworskich konfliktów i walka o przetrwanie. I taka jest ta książka. Bezpośrednia, prawdziwa, tętniąca życiem, buzująca krwią w żyłach Słowian, wznosząca okrzyki wojenne i ciszę ukojenia. Autor nadał temu, co znane, coś od siebie, przedstawił ten świat inaczej, barwniej, bardziej intrygująco. W tym tkwi siła tej powieści. "Popiel" interpretuje na nowo nasze korzenie, nie bojąc się konfrontacji chociażby z książką Kraszewskiego. Przemawia własnym głosem, słowiańskim, rodzimym. Pragnie obudzić w nas to, co uśpione, a może zagubione. Własną tożsamość.
   Gdzieś wśród tych ruin przeszłości biegają nasze dziecięce wspomnienia, odkrywając na nowo ten świat. Po co uciekać od korzeni? Ich zrozumienie daje szansę na poznanie siebie, wniknięcie w swoje otoczenie i odnalezienie swego miejsca na ziemi.
   Witold Jabłoński poprzez "Popiela" udowadnia swój welesowy kunszt, porywając swym głosem bajarza kolejną duszę (posłuchajcie go na żywo, a przekonacie się, co mam na myśli). To powieść godna polecenia i obowiązkowa dla każdego zainteresowanego rodzimą historią. 
Chodźcie za Wędrowcem, niech Was prowadzi!
Sława!

niedziela, 1 marca 2020

54) Słowianie nie gęsi i swoją mitogię mają... Tadeusza Linknera "Słowiańskie bogi i demony"

   Historia historią, a literatura literaturą, ale jedno może czerpać z drugiego i to garściami. Najlepszym tego przykładem jest opracowanie spuścizny zapomnianego już dzisiaj nieco Bogusława Trentowskiego przez Tadeusza Linknera w "Słowiańskie bogi i demony".
   Tadeusz Linkner to polonista, profesor, naukowiec zajmujący się literaturą Młodej Polski, historią mitologii słowiańskiej w literaturze. Osoba przygotowana merytorycznie i metodycznie do niezwykle trudnej pracy, bo przebrnięcie przez pisma Trentowskiego, XIX-wiecznego badacza Słowiańszczyzny, nie tylko te publikowane i znane, ale przede wszystkim odręcznie pisane księgi, które druku nigdy się nie doczekały.
   "Słowiańskie bogi i demony" to tak naprawdę zestawienie lokalnych bóstw z podziałem na niebiańskie, wodne i piekielne z dodatkiem w formie krótkiego opisu miejscowych herosów i demonów. Niektóre postacie są szerzej omówione wraz z cytatami z Trentowskiego, innym razem mamy ledwie parę zdań. Najciekawszą częścią książki jest rozdział o roku Słowian i ich obrzędach. Ukazują one jak wiele chrześcijaństwo wschodnioeuropejskie przywłaszczyło sobie z wierzeń pogańskich, mianując własnymi nazwami. Tak naprawdę wszystkie ważniejsze święta jak Wielkanoc, Boże Narodzenie czy Zielone Świątki mają lokalne korzenie i lokalne zwyczaje. Pisząc "lokalne" mam na myśli słowiańskie. Nawet słowo "kolęda" ma zabarwienie pogańskie, bo wywodzi się z imienia bóstwa, które właśnie 24 grudnia obchodziło swoje święto. Podobnie jest ze święceniem potraw na Wielkanoc, dzielenie się jajkiem czy opłatkiem, wkładanie sianka pod obrus czy zostawianie pustego talerza na stole, palenie zniczy na grobach, topienie Marzanny i prima aprillis, a nawet andrzejki.
   Ta książka uzmysławia jak wiele rzeczy nam umyka z powodu niewiedzy, jak łatwo dać się zmanipulować i wykorzenić, jak łatwo wmówić nieprawdę i przypisać sobie zasługi innych. "Słowiańskie bogi i demony" prezentują stan wiedzy XIX-wiecznego badacza, ale zawarta w nich treść  pokazuje jak wiele nam dziś jako ogółowi społeczeństwa uciekło. Mimo lepszego dostępu do technologii czy wyników badań naukowych większość pozostaje na to obojętna. Szkoda, bo to właśnie wiedza i zakorzenienie się we własnej historii i kulturze daje pewną ostoję, buduje tożsamość. 
   Książka jest napisana trudnym językiem, nieco archaizowanym. Nazwy bóstw są mocno zrusyfikowane, odmienne od dziś używanych w nauce, co utrudnia odbiór treści i sprawia, że trzeba się skupić na treści i analizować każde zdanie. "Słowiańskie bogi i demony" nie należą do lekkich lektur, które wciąga się w mig. Mimo niewielkiej objętości, trzeba poświęcić im trochę czasu.
   Autorowi, Tadeuszowi Linknerowi, należy się podziw za tak wnikłą analizę źródeł i wykrycie m.in. plagiatu Joachima Szyca, który podpisywał się pod słowami Trentowskiego, korzystając z faktu przebywania na terenie kraju i dysponowania możliwością szybszego wydania druku. Jestem pewna, że praca Linknera nad tą książką nie była łatwa, ale wielce pożyteczna.
   Ta lektura bardzo podoba mi się pod względem treści, która otwiera oczy na nasze dziedzictwo kulturowe. Rozdział o słowiańskich obrzędach powinien być obowiązkowy w szkołach. I nie, nie chodzi tu o odchodzenie od chrześcijaństwa i krzewienie rodzimowierstwa, ale o oddanie hołdu prawdzie, uzmysłowienie dzieciom ich korzeni i zaszczepienie szacunku wobec historii i przodków.
   Polecam z czystym sumieniem każdemu, kto jest ciekaw własnych korzeni. Warto poświęcić tej książeczce choć chwilę, bo zmusza do refleksji o życiu i świecie.