Recenzje tematycznie

niedziela, 31 października 2021

111) Zaświaty okiem Katarzyny Bereniki Miszczuk, czyli "Ja, ocalona" (t. 4)

  Jakie są zaświaty? Co w ogóle czeka człowieka po śmierci? Czy coś tam jest? Ludzkość od zarania dziejów zadaje sobie te same pytania, znajduje różne odpowiedzi. Od pradziejów do współczesności - co krąg kulturowy, to nieco inna interpretacja. Jednak jedno jest pewne - większość sądzi, że ta druga strona istnieje.

   Humorystyczną wizję życia pozagrobowego przedstawiła Katarzyna Berenika Miszczuk w serii anielsko-diabelskiej, po kolei ukazując Piekło, Niebo i Tartar, czerpiąc przy tym obficie z wierzeń chrześcijańskich i greckich, z solidną dawką własnych pomysłów. Historia Wiktorii Biankowskiej oraz jej współtowarzyszy przygód nie mogła zamknąć się w trylogii. Oj, to zdecydowanie za mało. Tyle niedomówień, tyle nierozstrzygniętych wątków... I oto jest, część czwarta, tak wyczekana, tak wychuchana, po prostu "Ja, ocalona".

   Akcja czwartego tomu serii rozgrywa się po dziecięciu latach od "Ja, potępiona". Wiktoria miałaby ok. trzydziestu lat, gdyby żyła. Zdążyła rozstać się z Belethem, zostaje zatrudniona przy rekrutacji anielic w programie Top Angel, a na dodatek zaczął kręcić się wokół niej anioł, cherub Ujzel, wyjątkowo miły, aczkolwiek dziwny typ. Ponadto kara Azazela dobiega końca, a Lucyfer wydaje się być przemęczony i znudzony swoją egzystencją, a stąd już tylko krok od szaleńczych decyzji, powiedziałabym, że wręcz apokaliptycznych, a nawet takich ostatecznych. Krótko mówiąc, mieszanka wybuchowa, która grozi tragikomedią. I w tym szaleństwie tkwi metoda autorki na przykucie uwagi czytelnika. 

   Bohaterowie "Ja, ocalona" to starzy, dobrzy znajomi, z którymi łapie się kontakt nawet po dłuższej przerwie. Wiktoria niewiele się zmieniła, chociaż jako potępiona ma więcej ciemnych myśli. Wciąż brawurowa, spontaniczna, pchająca się tam, gdzie dużo się dzieje i nie zawsze jest bezpiecznie. Nieświadomie pcha się do paszczy lwa, choć ma przy tym w efekcie finalnym zawsze sporo szczęścia. Dosłownie urodzona w czepku. Ciągle na rozstaju dróg, w znaczeniu emocjonalnym, kogo kocha, z kim pragnie spędzić swoje życie. Oj, niełatwe ma zadanie, a wielu wciąż spogląda na nią jak na łakomy kąsek. Chciałoby się rzec "Wiki, Wiki, kiedy ty dorośniesz?", ale chyba w tej nieporadności jej urok. Azazel, dawniej istny Casanova, a teraz czule wyczekujący Kleopatry, praktycznie nie do poznania. Maska zawadiaki nieźle skrywa jego bogate wnętrze i niecodzienne wśród diabłów zainteresowania. Wielu powiedziałoby o nim - lekkomyślny, narcystyczny, głupi, ale trzeba mu przyznać, że to najłatwiejsza droga do zmylenia wroga. Geniusz improwizacji i wyjątkowo skutecznych rozwiązań! Ach, jest i on! Beleth! Zazdrosny piekielnik, gotowy na wszystko, by odzyskać swoją drugą połowę, szczery, odważny, inteligentny, z zamiłowaniem do Orientu, tajemniczy i zagadkowy, ale warty zachodu. Jest jeszcze Ujzel, sympatyczny, miły, kokieteryjny, pilnie strzegący swych sekretów, ale w tej całej swojej otoczce nie do końca wzbudzający zaufanie.

   Przy kreacji postaci warto jeszcze zwrócić uwagę na diaboliczną Lilith i Samaela. Ich historia oraz zamieszanie wokół Szatana doskonale się uzupełniają. Pięknie jest to jak K. B. Miszczuk gra stereotypami i uciera nosa tym, co oceniają po okładce i podejściu schematycznym. Brawo! Udowadnia jak bardzo pozory mogą mylić.

   Zabrakło mi nieco utarczek między Luckiem a Gabrielem. Po smaczkach z trzeciego tomu liczyłam na więcej, ale może w ich sprawie autorka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Oby!

   Generalnie, bohaterowie są dobrze wykreowani, z dużą dawką zróżnicowania charakterów i temperamentów. Wiktoria, Azazel i Beleth to główny trzon całej fabuły i największa zaleta tej książki. 

   Świat przedstawiony i cała jego złożoność to majstersztyk. Zaświaty w całej swojej skomplikowanej naturze, gdzie anioł czy diabeł to ten drugi z podmienionym charakterkiem, bardzo zhierarchizowane, a jednak dające poczucie wolności. Mdłe, białe i nudne Niebo, a zdemoralizowane Piekło z dającym poczucie wyboru Luckiem. Życie wg czyichś zasad czy wg własnych? Szkopuł tkwi w tym, czego się naprawdę pragnie i gdzie są przyjaciele od serca. Struktura zaświatów z maskami pozorności Nieba czy Piekła idealnie oddaje grę pozorów ludzkiego świata. To, co piękne nie zawsze jest takie w środku i na odwrót, np. Rajski Ogród, Lilith czy anioły. Złoty środek tkwi gdzieś pośrodku, tylko trzeba chcieć go znaleźć. Autorka nie narzuca swojej wizji czytelnikowi, prowadzi go po swoim świecie krok po kroku i pozwala samemu na analizę i ocenę. Ukazuje różne punkty widzenia, a to tylko wzbogaca wewnętrznie i otwiera oczy.

   Choć to kontynuacja młodzieżowej serii fantastycznej, "Ja, ocalona" posiada wiele wątków dla starszej publiczności. Niedwuznaczne sytuacje między niektórymi bohaterami mogą wywołać rumieniec u tych młodszych, a pewne zachowania mogą stać się przyczyną wielu pytań, ale nie o to mi się rozchodzi. Mam wrażenie, że Katarzyna Berenika Miszczuk porusza coraz poważniejsze wątki, coraz śmielej dotyka zagadnień egzystencjalnych, dotyczących nie tylko życia doczesnego, ale i tego zaświatowego, pyta o jego sens, o znaczenie, o rolę i siłę miłości oraz przyjaźni, o wybaczenie zdrady i dojrzeniu do powrotu, o gotowości poświęcenia siebie w imię dobra bliskich, o celowość naszych działań i pracy, o motywację do istnienia, o odnalezieniu własnej drogi i szczęścia, o lęku i stawianiu mu czoła, o zwątpieniu w Boga i odnalezieniu jego łaski w najmniej oczekiwanym momencie, o odpowiedzialności i ponoszeniu konsekwencji za swoje czyny, o prawdzie i kłamstwie, o tym, co ważne...

 "Ja, ocalona" pisana jest podobnym językiem do poprzednich tomów, ale idzie wyczuć doroślejszy styl autorki, bardziej rzeczowy, choć wspaniały humor pozostał. Dialogi są naturalne, opisy plastyczne (np. Wenecji), a język narratora lekki jak letni, morski wietrzyk. Dzięki temu książka pochłania i wystarczy ledwie parę godzin, by połknąć ją w całości, jednak radzę ją sobie dawkować, stopniowo, by ważne szczegóły nie umknęły po drodze.

   Fasada powieści jest piękna, barwna i kusząca, ale za nią czai się prawdziwe życie-nieżycie ze swymi troskami i radościami. Historia z drugim dnem.

  Moim zdaniem to dobra kontynuacja serii, nieco dojrzalsza w wymowie, choć pełna zabawnych wpadek i uroku diabelskiego duetu z Belethem na czele, chociaż sam Azazel w niczym mu nie ustępuje. Wydaje mi się, że całe show zgarnęli oni. Dwa piekielniki mające więcej uczuć i skruchy od niejednego anioła. 

   Warto się skusić i przeczytać. Mam cichą nadzieję na  piąty tom, jeszcze więcej Beletha, dżina oraz duetu Lucka i Gabrysia. 

niedziela, 24 października 2021

110) Zagubienie się we własnych uczuciach... dokąd iść? "Gorące uczynki" Witolda Jabłońskiego

    Świat literacki jest tak różnorodny, tak bogaty... każdy znajdzie coś dla siebie, co lubi, wedle swego gustu i zainteresowań, w dodatku w języku w jakim chce i jaki zna (nie ma to jak dobra kwerenda w internecie). Perełek i nie perełek tam bez liku.

   W jednym z antykwariatów udało mi się znaleźć i kupić debiut Witolda Jabłońskiego pt. "Gorące uczynki" wydane w 1988 roku przez Wydawnictwo Łódzkie. Bardzo cenię tego autora, jego wiedzę i kunszt literacki, niebanalny styl i umiejętne łączenie historii z fantazją. Powyżej wymieniona książeczka zawiera wszystkie te cechy. Co jednak z samą fabułą? O czym mówi? Kogo dotyczy?

   Ech, gdyby to wszystko było takie proste. Na pierwszy rzut oka ta powiastka dotyczy trójki młodych ludzi, tj. muzyka, tancerza i scenografki będących w relacji przyjaźniano-miłosno-seksualnej z mocnym akcentem na ten ostatni element. Książka ukazuje ich problemy z odkrywaniem własnej tożsamości płciowej i potrzeb cielesnych, związanych z tym wątpliwościami i wszelkiej maści rozterek, reakcji otoczenia na ich "wyskoki", wzajemne stosunki. W tle pojawiają się zagadnienia dotyczące prawdy, przyjaźni, miłości, prawa do szczęścia, społecznej akceptacji, tematów tabu. Jedne wydarzenia są całkiem realne, inne - sprawiają wrażenie wizji.

   Książka jak na 1988 rok była odważna, wówczas pewnie budziła spore kontrowersje, poruszając temat homo- i biseksualizmu, pozwalająca na nabranie sił do coming outu. Dla wielu pewnie wyzwalająca, otwierająca nowe drzwi, powiew wolności.

   Tak jak bardzo cenię Witolda Jabłońskiego i jego dorobek literacki, tak jego debiut mnie, niestety, nie porwał. Nie czuję tej historii, bohaterów, strzępkowej fabuły, powyrywanych z kontekstu scen, które razem stanowią zlepek nie do końca dla mnie zrozumiały. Domyślam się, że taka konstrukcja jest sumiennie realizowanym zamysłem artystycznym autora, który ma przybliżyć czytelnikom perspektywę bohaterów, zagubionych w rzeczywistości, borykających się z określeniem własnej osobowości, dopiero odkrywających siebie na nowo. Być może ten chaos ma odzwierciedlać stan ducha postaci. 

   "Gorące uczynki" Witolda Jabłońskiego to krótka historia młodych dwudziestoparolatków zagubionych między społecznym tabu a własną orientacją, tym co wypada, a jest. Gdzieś pomiędzy pojawiają się aluzje, głębsze przemyślenia narratora związane z uniwersalną tematyką, np. o miłości czy prawdzie. Może to powiastka, może pastisz. W tym debiucie widać charakterystyczne elementy pisarstwa autora i moim zdaniem ów styl to największy atut tej lektury. 

   Niestety, ale taka literatura to nie moja bajka, nie przemawia do mnie taka forma, ale myślę, że dla wielu będzie lekturą ważną, chociażby ze względu na poruszone tematy, śmiałość w wyrażaniu poglądów jak na czasy wydania, zabawę konstrukcją tekstu, ale również próbą odnalezienia swojej drogi, gdy idzie się pod prąd wyznaczonym schematom. 

    Z "Gorącymi uczynkami" warto się zaznajomić chociażby ze względu na pisarza, by móc prześledzić rozwój jego warsztatu, stylu. Ja potraktowałam je jak podróż w czasie, bardzo ciekawą, pouczającą i różnorodną. Może treściowo to nie mój świat, ale cała reszta to zapowiedź owej wisienki na torcie literatury fantastyczno-historycznej.  

niedziela, 17 października 2021

109) Zbrodnie wśród stworów, czyli "Vice versa" Mileny Wójtowicz

   Zamknijcie oczy, wyobraźcie sobie chudziutką, czarnowłosą kobietę, zajadającą słodycze w ilościach hurtowych, szczerzącą się w uśmiechu z nadliczbowymi zębami, prawiącą wykład o zasadach bezpieczeństwa pracy i ocenie ryzyka zawodowego z szaleństwem w oczach. Kogo Wam to przypomina? Koszmar senny, nudny wykład, a może... coś zabawnego?

   Moim zdaniem powyższy opis świetnie oddaje postać Sabiny Piechoty, strzygoniowej behapówy z Brzegu, bohaterki "Vice versa" Mileny Wójtowicz. Dla jednego koszmar, dla drugiego - przyjaciółka, dla innego - dobrze dostosowana pomroka. Właśnie o tych sprawach traktuje druga część "Post scriptum". Nowa zagadka kryminalna w tle, stalkerzy, nielegalne wysypiska śmieci trudno kwalifikowalnych i usuwalnych, tajemniczy stwór z jeziora, porywacze i groźba powrotu z grobu babci Piechotowej, co to po śmierci może nie przebierać w biegającym jedzeniu, bo gdy głód strzygę przyszpili, to ino bez wchodzenia w jej pole rażenia uzębienia i pazurów. 

   Tak, to dalej typowe urban fantasy z mocno zaakcentowanym rysem biesów słowiańskich. Pojawia się strzyga, inkub, wilkołaki, gnom, dziadówa borowa (!) oraz owo mityczne cuś. Biesy dostosowane do zwykłego, codziennego ludzkiego życia, z jego problemami i radostkami, kontrolujące swoje moce i instynkty, by zanadto nie wychylać się przed szereg i nikomu nie zrobić krzywdy. Pradawny i nieco zapomniany świat nienormatywnych we współczesnym świecie. Niemożliwe, a jednak. Wizja Wójtowicz jest zgrabnie nakreślona z zachowaniem podstawowych cech charakterystycznych wymienionych pomrok. Tak jak w pierwszym tomie, prawdziwym atutem tej książki jest perspektywa stworów, ich życia, uczuć, rozterek, funkcjonowania i pojmowania świata.

   Warto zwrócić uwagę na pojawienie się łowcy potworów, potomka rodu Martiniusów, broniącego słabszych przed bestiami, uczonego od pokoleń nienawiści do nienormatywnych, dekapitacji i przetrwania w najtrudniejszych warunkach z maczetą pod ręką. Prawie jak van Helsing, ale taki swojski, o którego istnieniu młode pokolenie biesów zbyt wiele nie wie, a czai się niebezpiecznie blisko. Początkowo postać irytująca, z czasem nawet dająca się polubić, a chwała jej za gotowość do zmiany priorytetów.

   Od pierwszego tomu zapałałam sympatią do Piotra Strzeleckiego. Nietuzinkowy, sympatyczny, empatyczny, wyrozumiały, błyskotliwy, inteligentny. Prawdziwy przyjaciel. "Vice versa" poświęca mu nieco więcej miejsca, ukazując jego relacje z matką, Sabiną, dając go poznać w różnych sytuacjach. Kryje się w nim duży potencjał do wykorzystania, jeśli powstaną kolejne części. 

   Pierwsze skrzypce w powieści gra Żaneta Wawrzyniak. Niepozorna, nieco zagubiona i przytłoczona osobowością szefowej, po odkryciu swego życiowego celu dosłownie rozkwita. Jej przemiana pozytywnie zaskakuje. Godny przykład do naśladowania dla dorastającej młodzieży. Poza tym jej przemyślenia i kwestie potrafią wyrwać z marazmu, czasem wzbudzą uśmiech, innym - zdziwienie i skłonią do refleksji.

   Bohaterowie Wójtowicz to mieszanka wybuchowa temperamentów, doświadczeń i priorytetów, ale świetnie się uzupełniają. Jedno bez drugiego istnieć nie może, np. Piotr bez Sabiny, Binka bez Ewki, Ludmiła bez Marysi etc. Przyjaźń czy miłość to po grób albo i dłużej, całkowite oddanie i lojalność. Jakie to rzadkie współcześnie, więc tym bardziej chętnie czyta się o takich relacjach. Brawo dla autorki za takie postacie!

   Warto zwrócić uwagę na wątek Kingi i jej tajemniczego znajomego, którzy ciągle coś knują i psują "porządnym" nienormatywnym życie i wszelkie poczynania. Najlepszym podsumowaniem są słowa "van Helsinga", że to nie owe potwory, a właśnie ludzkie bestie są niszczycielami dobra i piękna. Skłania to do przemyślenia naszej pozycji wobec świata przyrody, flory i fauny, dokąd zmierzamy czy jeszcze istnieje szansa na zawrócenie biegu tej nieszczęsnej sztucznej rzeki wykreowanej przez nasz gatunek?

   Tak jak w pierwszej części humor jest ogromnym atutem tej powieści. Milena Wójtowicz ma wyczucie i potrafi w zabawny sposób poprowadzić fabułę, rozpisać niebanalne opisy i ułożyć dialogi, a to wszystko wpisując w ramy relacji między bohaterami, tak by wszystko było naturalne. Najbardziej w pamięci utkwił mi owy cuś i otoczka wokół niego. Powodów do uśmiechu co niemiara. 

   "Vice versa" to książka lekka, przyjemna i zabawna, w sam raz na jedno popołudnie, bo treść się wręcz pochłania w tempie ekspresowym. Zabawne urban fantasy z przemyślanym przesłaniem połączone ze światem słowiańskich stworów. Wg mnie to dobra lektura dla zrelaksowania.

   Jedynym minusem jest samo zakończenie, które pozostawia niedosyt. Kim jest On? Kto zagraża naszym przyjaciołom? Mam tylko cichą nadzieję, że to nie koniec przygód nienormatywnych z Brzegu, a takie zakończenie stanowi wstęp do kolejnego tomu. Oby.

   Polecam miłośnikom słowiańskości we współczesnym wydaniu w humorystycznej otoczce z dobrą fabułą i ciekawymi bohaterami. To naprawdę dobra książka ze swojego gatunku, a zadanie "do wypoczynku" spełnia w 100%. 

niedziela, 10 października 2021

108) Czym byłby świat bez miłości? "Maria Magdalena. Wyzwolona kobiecość, odnaleziona boskość" Ewy Kassali

  Odkryj w sobie boginię, królową, stań się panią samej siebie! Z jednej strony te słowa brzmią jak pełne pychy wyzwanie dla skromnej kobiety w każdym wieku i w każdym zakątku świata, nieprzystojne porządnej osobie, która szanuje siebie i innych, bo każe się wynieść ponad innych, ale z drugiej strony warto rozważyć ich głębsze znaczenie. Iluż to sprawom kobiety poświęcają swój czas, od drobnych codziennych sprawunków i obowiązków zaczynając, kończąc na wysłuchiwaniu, pomaganiu i doradzaniu innym, zapominając w tym wszystkim o sobie, wewnętrznej równowadze. Ileż z nas mierzy się z wewnętrznymi demonami braku wiary w siebie, chorobami duszy, zbyt ciężkim brzemieniem jak dla jednej osoby? Wewnątrz chaos i burza emocji, a na zewnętrz sztuczny uśmiech, by nikt się nie dowiedział, by oszczędzić sobie wstydu. To, co dla jednego będzie prozaiczne, dla innego stanie się końcem świata. Praca, rodzina, otoczenie, zdrowie, biurokracja, brak perspektyw, trudna sytuacja... nigdy nie wiadomo jakie dramaty ukrywają się za spojrzeniem drugiej osoby spotkanej na naszej drodze. Nie ma znaczenie wiek, płeć czy pochodzenie. Każdy mierzy się z własnymi koszmarami. Jedni sięgają po pomoc obcych, drudzy - bliskich, a jeszcze inni starają się sami rozpracować swoje bolączki. Świat nikogo nie oszczędza. Mówi się, że czyjeś życie usłane jest różami. Zapomina się dodać, że te kwiaty oprócz delikatnych płatków i zniewalającego zapachu mają też ciernie, o które łatwo się pokaleczyć. Tak, życie jest jak róża. Piękne, delikatne, wrażliwe, ale i wypełnione bólem, smutkiem i stratą. Równowaga. 

   Czym byłby świat bez miłości? Polem obgryzionych przez ząb czasu kości ludzi, którzy się pozabijali? Areną wojen i dolin spływających krwią? Prawdopodobnie. Tacy są ludzie, dla wielu liczy się zysk i władza, chciwość przejmuje nad nimi kontrolę, gubią gdzieś po drodze na szczyt odruchy człowieczeństwa, zatracając się w tym co złe, co krzywdzi innych. Tylko tu i teraz, więcej, więcej, krzyczy w nich ten cichy głosik, który zagłusza sumienie. Nie tylko wielcy tego świata tak miewają. Ten głosik pojawia się także w zwykłych domach, gdzie może dojść do przemocy nie tylko fizycznej, ale przede wszystkim psychicznej, która zostawia ślady już na zawsze. Wymazać się jej nie da. Kto pada jej ofiarą? Najczęściej najsłabsi, najmłodsi, najbardziej ulegli. Zmieniają się w chodzące kulki lęku przed wszystkim. Niewielu ma siłę się przeciwstawić, powiedzieć głośne "nie", bo nigdy nie wiadomo z jakimi konsekwencjami może się to wiązać. Strach rośnie. Dla jednych ma granice, inni są jak czarne dziury, którzy go wchłaniają w siebie, bojąc się nawet własnego cienia. Trudno powiedzieć jak pomóc, jak przemóc falę zła, jak ruszyć przed siebie, gdy za sobą ma się całe swoje życie, a zostaje tylko to, co nieznane i lęk przed tym. Jeśli na dodatek ma się na swoich barkach odpowiedzialność za innych, strach rośnie, ale właśnie wtedy jest czas na odkrycie w sobie mocy, która uskrzydli i nie pozwoli upaść niżej, która da nadzieję na lepsze jutro. Czym byłby świat bez nadziei? Pustynią bez życia, martwotą. Słowa o odkrywaniu w sobie bogini i królowej nie są niczym pyszałkowatym, próżnością. Są siłą, która budzi do życia z marazmu, uaktywnia cały organizm do ogromnego wysiłku fizycznego i mentalnego, ale w pozytywnym znaczeniu. Daje wiarę w zmiany, chęć do działania, pozwala docenić samego siebie i wywołać uśmiech po całodziennych trudach prób przeżycia godnie i uczciwie. Mimo wbijających się w ciało cierni, ktoś, kto usłyszy wołanie o staniu się panią/panem samego siebie, będzie piął się w górę, by w końcu dotrzeć do płatków, samej korony róży, odetchnąć świeżym powietrzem wypełnionym jej wonią i zacząć podziwiać świat ze wszystkimi jego barwami. 

   Czy próżnością byłaby wiara w siebie, by zdobyć chleb dla dzieci i starców? Czy narcyzmem jest pokochanie samego siebie tak mocno, by odejść z toksycznego związku? Czy głupotą byłaby wiara w swoje umiejętności i kreatywność, by iść przed siebie i nie wierzyć w złe słowa ludzi z otoczenia, że do niczego się nie nadajesz? Życie jest jedno, jest jak sinusoida, są wzloty i upadki, ale mknie przed siebie. By je pokochać to najpierw trzeba zadbać o siebie i się docenić. Pokochać siebie. By móc ruszyć w świat i sprawiać, że stanie się lepszym i piękniejszym miejscem. 

   Te słowa są myślą przewodnią książek Ewy Kassali, czyli Doroty Stasikowskiej-Woźniak, która przedstawia w nich znane kobiece postacie historyczne, m.in. Nefertiti, Hatszepsut, Semiramidę czy Makedę. W swoim życiu miały realny wpływ na władzę, mogły zmieniać swoje otoczenie, decydować w pewien sposób o losach poddanych. W tym gronie wyróżnia się Maria Magdalena, która stała się bohaterką jednej z powieści o kobietach biblijnych. W posłowiu autorka wytłumaczyła, że to zlepek niewiast, którego dokonał papież Grzegorz Wielki, a które w jakiś sposób miały styczność z Jezusem lub jego uczniami. Zwykła kobieta, wywodząca się z dobrego i bogatego domu, której los nie oszczędził, a stała się apostołką miłości i Strażniczką Bramy Światła. Jakim cudem? Jak tego dokonała? W czym tkwi jej tajemnica? Pierwszy tom zdradził jak daleką drogę pokonała, by dotrzeć tam, gdzie się znalazła, jak wielu przeciwnościom i koszmarom stawiła czoła, by móc zrozumieć podstawę życia, przesłanie nauki swego nauczyciela. Czy historia o niej nie kończy się na śmierci Jezusa? Czy ona mogła funkcjonować dalej? Gdzie autorka szukała natchnienia? Skąd mogła czerpać swoje pomysły? 

   Ewa Kassala nie porzuciła historii Marii Magdaleny. Szukała jej źródeł, prowadziła zakrojone na szeroką skalę badania, przeprowadzając kwerendy źródłowe nawet w tak trudno dostępnych miejscach jak archiwa watykańskie. Nie stroniła od poznawania apokryfów, źródeł nieuznawanych przez kościół katolicki. Sięgnęła nawet do legend na temat apostołki z terenów dzisiejszej Francji. Ponadto konsultowała się ze specjalistami z różnorakich dziedzin, o czym mowa w posłowiu. Czym to zaowocowało? Powstaniem "Marii Magdaleny. Wyzwolonej kobiecości, odnalezionej boskości", powieści tak różnej od wcześniejszych książek tejże autorki i myślę, że wyjątkowej. Dlaczego tak uważam? 

   Akcja powieści toczy się w I w n.e. na obszarze basenu Morza Śródziemnego, od Egiptu zaczynając, poprzez Izrael, Turcję, Rzym aż po tereny Galii. Główną bohaterką jest, jak wskazuje sam tytuł, Maria Magdalena, kobieta po przejściach, niezwykle silna, już dojrzała, mądra życiowo, pełna spokoju i wewnętrznej równowagi, działająca rozważnie i zdroworozsądkowo, będąca ostoją dla zagubionych i udręczonych, dająca odpowiedzi i wskazówki na dalszą drogę, otaczająca ciepłem, cierpliwością i miłością. W zamian za chwilę uwagi oferująca słowa i nauki Jezusa, przynoszące ukojenie i nadzieję. To ona jest klamrą spinającą fabułę. To wokół niej toczy się narracja. Czytelnik widzi świat jej oczami, dzięki czemu powstaje przed nim możliwość poznania nowej perspektywy, poszerzenia własnych horyzontów o takie, o jakie by się sam nie podejrzewał. 

   W Marii z Magdali odbijają się postacie ludzi z całego świata. Wystarczy stanąć przed lustrem, spojrzeć sobie w oczy i przywołać którąkolwiek z jej wypowiedzi. One są aktualne, wciąż, nawet po tylu wiekach. Setki lat nie zmyły z naszych twarzy kurzu codziennych wyborów, trudnych decyzji, bólu ukrytego w schowku pamięci, zadry zadanej sercu. Ona tam jest i czeka. Ma rozwiązanie. To nadzieja i miłość, szukanie dobra i odpowiadanie nim, szerzenie wzajemnej tolerancji i zrozumienia. Można wybaczyć krzywdy, ale nie trzeba ich zapominać. Ważne, by wyciągnąć z tego lekcję na przyszłość, uważać i ostrożnie stąpać, ale bez lęku, wierzyć w siebie i iść z podniesionym wzrokiem, nie bać się własnego cienia i własnych myśli, nie wstydzić się swoich zalet i talentów. Maria Magdalena gasi waśnie, pomaga dotrzeć do własnego wnętrza i celu życia, tak jak to zrobiła w przypadku Judyty i Dawida. To tak jak słowa Chrystusa obudziły Martę do prawdziwego życia, wyrwały ją z marazmu rutyny. Ona kroczy przed siebie, zostawiając za sobą zapach róż, budzący do chęci poznania prawdy, posmakowania prawdziwego żywota z wszelkimi jego troskami i radościami, by móc docenić swoje tu i teraz. Sama odebrała trudną lekcję i postanowiła ułatwić innym przejście próby, głosząc słowa swego nauczyciela. 

   Maria Magdalena nawołuje, by odkryć w sobie boginię, królową, by uwierzyć w siebie, nie chować się w cieniu, by pokochać samą siebie i swoje życie, by wszelkie doświadczenia przekuwać w swoją siłę, z każdej sytuacji wynosić wnioski, szukać balansu, nie dawać się wciągać w szemrane znajomości, być wiernym swoim zasadom i wartościom, mówić "nie", gdy tak intuicja podpowiada. Odnoszę wrażenie, że jest nauczycielką. Taką, której każda i każdy z nas potrzebuje na swojej drodze, by podnieść się po porażce, pozbierać się, skleić potłuczone kawałki duszy, zastanowić się nad sobą, utulić swoje "ja" mocno, stworzyć fundamenty swojego azylu tudzież oazy, by móc przemyśleć swoją przeszłość, zechcieć coś zmienić i ruszyć z głową pełną pomysłów naprzód. Ona daje siłę, by mimo porażek i upadków, wciąż walczyć o siebie, o swoje pomysły, dążyć do wyznaczonego celu, a to wszystko w otoczeniu się miłością i tolerancją.

   Wspomniałam, że ta powieść jest różna od poprzednich książek Ewy Kassali. Tu nie ma typowej akcji, skupieniu się na kolejnych wydarzeniach. Tu najważniejszą rolę odgrywają ludzie, ich uczucia, myśli i nauki Marii Magdaleny. Reszta jest tłem. To powieść drogi przemyśleń na temat życia, jego zmiany i możliwych rozwiązań różnych sytuacji, które wydają się beznadziejne, co udowadniają przypadki bohaterów tejże lektury. Świat bywa okrutny, rzuca kłody pod nogi, pozbawia rodziny, odbiera to, co najcenniejsze, naigrywa się głośnym i szyderczym śmiechem z naszego cierpienia, ale czy na pewno to on? Może to toksyczne otoczenie, konsekwencje złych wyborów albo przypadek? Nie można się poddać, trzeba walczyć, chcieć coś zmienić. Z reguły jest to okupione ciężką pracą i poświęceniem, ale owoce w końcu się pojawią. Wystarczy cierpliwość. Maria Magdalena spotyka na swojej drodze pokrzywdzonych przez los. Są to głównie kobiety, ofiary przemocy ze strony najbliższych, samotne i zagubione, niosące na swych barkach ciężary przekraczające siły jednej osoby, zbolałe i zniszczone, pełne niepokoju i lęku, oszukane i wyszydzane, z pogranicza, marginesu społecznego. Ona uczy je dyskusji, analizy sytuacji, wzajemnego wsparcia i szukania rozwiązań. Nic nie przychodzi lekką ręką samo. 

   Poruszające są sceny opisujące spotkania apostołki ze wspomnianymi przeze mnie kobietami. Pochodzą z różnych warstw społecznych, z różnych regionów, różniąc się wiekiem, statusem społecznym i majątkowym, a jednak mają wiele wspólnego. Problemy. Poważne. Takie, które je trapią i nie pozwalają na spokojny i głęboki sen. Historia kobiety z Magdali jest pretekstem do tego, by przenieść w niej wątki uniwersalne, m.in. o miłości, poszukiwaniu drogi do siebie i boga, odnalezieniu szczęścia, sensu życia, braku lęku przed pokazywaniem swojej prawdziwej twarzy światu, możliwości zmiany miejsca i otoczenia, które krępuje i wręcz więzi w swoich ortodoksyjnych zapędach, przeciwstawiania się przemocy domowej, walki o sprawiedliwość i dobro. To historia dla kobiet i o kobietach. Pokazuje te tematy, które są trudne zwłaszcza dla tej płci. Przedstawia swego rodzaju walkę o równouprawnienie m.in. w małżeństwie czy kapłaństwie, zaściankowe myślenie o roli kobiet. Tu warto zaznaczyć, że ta książka nie jest pod żadnym względem niesprawiedliwa w ocenie mężczyzn. Autorka pokazuje, że kobieta kobiecie bywa wilkiem. Nie dość, że trzeba walczyć ze szklanym sufitem z mężczyznami, to jeszcze z zazdrością i zawiścią kobiet. Ta powieść pokazuje jak okrutne jest życie, jacy są ludzie, jak trudno do nich dotrzeć i jak niewielu jest gotowych na zmianę starych przyzwyczajeń.

   Spośród bohaterek moją uwagę przykuła Marta. Jej przemiana jest oszałamiająca. Jak wiele zmieniła w swoim życiu, to jak poszła za głosem swego serca, swymi marzeniami i pasjami, jak ruszyła, by odnaleźć swoją drogę i swoje powołanie – zasługuje na podziw. To, co złe zostawiła za sobą, tj. pozory, ortodoksyjne środowisko, nieprzychylne spojrzenia sąsiadów, swój perfekcjonizm, chęć służenia innym. Ruszyła przed siebie, ryzykując, a jednak tym samym wygrywając swoje życie. Odnalazła swój sens, gdzie wyznawane wartości i pasje mogła połączyć bez obaw o zlinczowanie przez ludzi. Jest wiarygodna, posiada ludzkie słabości, choć stara się doskonalić na każdym kroku. Kobieta z krwi i kości.

   Nie ma dobra bez zła, którego uosobieniem tutaj jest Szamszir, zaufany Kajfasza. Ma za sobą bolesną przeszłość, jednak to nie tłumaczy jego zachowań i chorych fascynacji, okrutnego traktowania mniejszych i słabszych istot. To przykład prawdziwie zaburzonego osobnika, który powinien być pod stałą kontrolą innych. Najgorsze, że takie potwory istnieją, a prawo rzadko kiedy egzekwuje od nich należną karę, równomierną do wyrządzonej krzywdy.

   W pierwszej części "Marii Magdaleny" postacie były „głębokie”. Ich przemiany, zachowania, sposób myślenia – wyraźnie zaakcentowane, czytelne. W drugiej części jest ich cała mnogość, ale, aby poznać danego bohatera trzeba czytać między wierszami. Czytelnik wiele wyciąga z kontekstu, przy czym powinien być cały czas czujny i odnotowywać sobie w pamięci nawet ich drobne gesty, ponieważ nawet te mają przełożenie na późniejsze relacje. Książka pokazuje kontakty kapłanki z różnymi postaciami, to jak ona je postrzegała. Są to jednak urywki, z których czytelnik sam ma wywnioskować jak w międzyczasie mógł ewoluować dany bohater pod wpływem MM. Jej nauki pozwalają wierzyć, że gdzieś tam jest ten „dom”, miejsce bezpieczne, gdzie sąsiedzi są tacy jak my, bardziej tolerancyjni, mniej „niszczycielscy” psychicznie, gdzie przyjaciel jest przyjacielem, a rodzina rodziną, a nie maską, za którą skrywa się wróg.

   Jednym z ważniejszych wątków poruszonych w tej powieści jest ukazanie na przykładzie jednego z apostołów jak kościół jako instytucja odrzuca kobiety w swej hierarchii, jak zazdrośnie strzeże swych wpływów i władzy, by kobiety mu nie zagroziły. Czyżby to tylko zwykła zawiść o uczucie, którym Chrystus darzył Marię Magdalenę? Trudno powiedzieć, ale bardzo ciekawie zostało to opowiedziane. Jak z pozoru błahe decyzje, wpływają na kształtowanie się pewnych postaw i zachowań społecznych, tym bardziej biorąc pod uwagę historię kościoła chrześcijańskiego i jego nieliczenie się z kobiecym pierwiastkiem, spychając go do roli czysto prokreacyjnej jako gwaranta trwania ludzkiego gatunku, zamkniętego w małżeństwie, obłożonego plotkami o grzesznej naturze płci żeńskiej, które mąż jako MĘŻCZYZNA musiał stłamsić już w zarodku. Czyżby to przyzwolenie na przemoc domową i przymknięcie oczu na cierpienie najsłabszych fizycznie? Trudno jednoznacznie ocenić, ale historia mówi sama za siebie.

   Obłuda goni obłudę, co zostało także pokazane na podstawie działania żydowskiej świątyni, funkcjonowania faryzeuszy, górowania pieniędzy nad dobrem zwykłych obywateli i pozostawaniem wiernym zasadom rządzącym ich religią. Władza nie podlega prawu, które sama wydaje. Absurd? Nie. Sytuacja nagminna, nie tylko kiedyś, ale i dziś. Powieść o MM świetnie ukazuje aktualność tego problemu.

   Książka porusza też temat kruchości materialnych podstaw bogactwa jak w przypadku obywateli rzymskich, którzy popadli w niełaskę rządzącego władcy, niestabilność pokoju nawet w tak tolerancyjnym kraju, jakim był Egipt, łatwość manipulowania tłumem za pomocą plotki, walkę ze stereotypami, zwykłymi pomówieniami i niesprawiedliwością... Ewa Kassala pokazuje też bogactwo form relacji międzyludzkich o różnych wymiarach, od wspomnianych już przyjaźni, miłości i podziwu po bardziej negatywne. 

   Świat przedstawiony jest różnorodny, bogaty, od funkcjonowania osady w Qumran, jej społeczności, roli religii i odcięcia się od toksycznego środowiska, znaczenia prawdy, ale i marginalizowania kobiet, przez prokobiecy Efez ze świątynią Artemidy i historią Amazonek, świątynię na wyspie File i piękną Aleksandrię po zakłamany Rzym i mocno ortodoksyjną Galileę. Gdzieś pomiędzy, zawieszona w Pozaczasie, Galia, z druidami, zieloną przyrodą, rześkim i chłodnym powietrzem, głębią starego kontynentu, niezbadanymi plemionami barbarzyńców, tak innych od świata śródziemnomorskiego, ich wierzeniami i rytuałami, legendami, sposobem życia i funkcjonowania. Świat piękny, pomimo czającego się w mroku okrucieństwa, godny podziwu mimo brutalności, uroczy mimo śmierci i bólu, zachwycający w swej prostocie. Świat z ludźmi i ich nawykami, nastrojami i zwyczajami, które można pokochać albo znienawidzić. Ze wszystkimi wadami i zaletami, taki prawdziwy, pomimo, że odległy w czasie i przestrzeni. 

   "Maria Magdalena. Wyzwolona kobiecość, odnaleziona boskość" to książka napisana lekkim i poetyckim piórem, które zachwyca plastycznością i szczegółowością. Czytelnik widzi oczami starożytnych nie tylko świat przedstawiony, ale i ich samych, ich życie, wartości, zwyczaje, zawarte relacje. Każde słowo jest głęboko przemyślane, wypowiedzi i myśli postaci nie są pustymi frazesami, są wypełnione refleksjami na temat różnych płaszczyzn, sporo w tym filozofii zahaczającej o sferę egzystencjalną. Podobnie rzecz ma się z zachowaniem bohaterów. Każdy czyn, decyzja niesie swoiste konsekwencje, przed którymi nie ma ucieczki. Czytając ową powieść, odniosłam wrażenie, że dostałam się do studni wiedzy pełnej wskazówek dla zagubionych dusz. Wielu odnajdzie tu cytaty dla siebie, będące natchnieniem do dalszego działania. 

   Ta lektura uczy, wzrusza, zmusza do refleksji, analizy własnego życia i postępowania, a także otoczenia. Pokazuje znaczenie miłości do samego siebie, akceptacji siebie, możliwości spojrzenia samemu sobie w oczy w lustrze bez speszenia, bez lęku czy jest się wystarczająco dobrym i godnym, bez strachu o jutro. MM to nauczycielka życia. Porusza nie tylko te piękne struny naszego serca, ale tłumaczy też jak postępować, gdy ciemna strona bierze nas w posiadanie, jak ją okiełznać, jak radzić sobie w trudnych momentach, jak podnosić się z dna na wyżyny swoich możliwości, jak wyrwać się z toksycznych relacji. To nie tylko książka dla kobiet czy chrześcijan. Kwestia feminizmu czy wiary w jednego boga nie przesłania treści. To tylko tło. Ewa Kassala przedstawia tu uniwersalne zagadnienia, o których już tu niejednokrotnie wspomniałam.

   Wracając do kwestii merytorycznych, warto zwrócić uwagę na dobór źródeł do kwerendy, a które to co uważniejszy czytelnik może dostrzec w przypisach, a które zapewne stanowią tylko ułamek tego, przez co musiała przebrnąć autorka. Tym co wyróżnia książki tej pisarki na rynku wydawniczym, to włączanie informacji ze źródeł pisanych do fabuły, które znacząco ją wzbogacają i urozmaicają. To, co znane, Ewa Kassala uzupełnia swoją fantazją, ale w sposób w jaki niełatwo rozdzielić jedno od drugiego, bo wszystkie elementy pasują do siebie jak ulał. 

   "Maria Magdalena" cz. druga wymaga od czytelnika skupienia i celebracji chwili. To nie jest lektura na raz, na jedno posiedzenie. Wymaga ciszy i spokoju, by móc w pełni docenić jej przesłanie i zastanowić się nad poruszonymi problemami. Myślę, że dotknie, w dosłownym znaczeniu, niejedną osobę i skłoni do wprowadzenia nawet niewielkich, ale jednak, zmian we własnym życiu, by uważniej przyglądać się światu, doceniać te małe chwile szczęścia, sekundy uśmiechów i radosnych spojrzeń, poczucie spełnienia, by przetrwać trudne momenty, wiedząc, że to przejściowe. MM pomaga walczyć o swoje miejsce na ziemi, iść przez życie w zgodzie z własnym sumieniem, pozwala wierzyć, że nie trzeba wiecznie rezygnować z siebie i dostosowywać się do otoczenia, ponieważ różnorodność też jest piękna. 

   To już był mój drugi raz z tą książką. Pierwszy spędziłam z wersją roboczą za pozwoleniem autorki. I wtedy i teraz odkryłam inne elementy. Niezbadane są ścieżki, którymi prowadzi nas MM. Jej wypowiedzi kierują myśli w różne strony, a ostatnie wydarzenia wokół nas, te współczesne, tylko udowadniają, że jej słowa są wciąż aktualne. 

   Polecam ją z czystym sumieniem, lecz ostrzegam, to nie jest typowa powieść historyczna, to książka bardziej skłaniająca do refleksji, przepełniona przemyśleniami i opowiastkami z życia Marii Magdaleny, jej drogi od śmierci Jezusa po jej kraniec, od ziemskiej rzeczywistości po sprawy nadprzyrodzone jak np. przebywanie w Pozaczasie, wizje. To lektura, z której aż krzyczą słowa o miłowaniu siebie, wewnętrznej sile, równowadze ciała i umysłu, balansie w życiu, umiejętności przebaczania, lecz i pamiętania, wyciągania wniosków i próbie odnalezienia siebie w chaosie świata. 

Za egzemplarz i wstążeczkę mocy z różą dziękuję wydawnictwu Videograf SA i Pani Ewie Kassali. Takie książki przywracają wiarę w ludzkość, choć o to coraz trudniej. Oby bogini ukryta w sercach przebudziła się i skierowała nas w stronę miłości...

niedziela, 3 października 2021

107) O słowiańskich stworach w nieco przewrotny sposób, czyli "Post Scriptum" Mileny Wójtowicz


  Słowiańska fantastyka rośnie w siłę na rynku wydawniczym. Zapotrzebowanie jest coraz większe, więc i towaru z owym składnikiem przybywa. Jedne dobre, inne nie, to tak jak ze wszystkim. Książki nie są wyjątkiem. Nie zawsze ilość idzie w parze z jakością, dlatego warto zajrzeć do tytułów sprzed paru lat. Może coś fajnego/wyjątkowego umknęło czytelniczej uwadze? Może jakiś tytuł był polecany, ale nam nie było z nim po drodze, a może zniknął w gąszczu grzbietów na półce w księgarni czy bibliotece? 

   W moim przypadku takim odkryciem stało się "Post Scriptum" Mileny Wójtowicz. Polecane przez wąskie grono szczerych recenzentów przeleżało na półce dłuższy czas. W końcu nadszedł ten odpowiedni moment. I wiecie co? Żałuję, że tak późno się za nie wzięłam.

   "Post Scriptum" to takie lekkie urban fantasy dziejące się we współczesnej Polsce między Brzegiem, Brzeziną, Opolem i Wrocławiem. Bohaterami są osoby nienormatywne. Hmm... czyli jakie? Wyjątkowe. Pojawia się m.in.: strzyga, wilkołak, wił, wietrzyca, pokrewny doli i domowika, a nawet duchy wciąż uprzykrzające życie swoim bliskim. Może nie byłoby czym się zachwycać w takim zestawieniu, ale ta powieść pisana jest z ich perspektywy. Słowiańskie biesy żyją i funkcjonują wśród zwykłych ludzi, prowadzą normalny tryb życia, mają rodziny, pracę, dotykają je codzienne radości i troski. Nie zawsze jest im łatwo, ale starają się dostosować. Świetnym przykładem jest strzyga uzależniona od słodyczy czy wił w zakładzie produkcyjnym.

   Fabuła toczy się wokół zagadki prawie że kryminalnej, ponieważ ktoś nastaje na życie nienormatywnych. W ową sprawę przez przypadek zostają wplątani główni bohaterowie, Piotr Strzelecki - psycholog i coach oraz Sabina Piechota - specjalista ds. BHP, prowadzący firmę dla owej niszowej grupy pomrok, wręcz rozchwytywani i odnoszący sukces. On - uosobienie spokoju i rozwagi, ona - pełna energii, spontaniczna, lecz w pełni profesjonalna w swym fachu. Czy uda im się uratować nienormatywnych przed zabójcą? Kto na nich poluje? Jakie biesy kryją się wśród nas? Jak je rozpoznać? W jaki sposób dostrzec szaleńca w swoim otoczeniu? Komu można ufać? Czy pozory mogą mylić?

   Kreacja bohaterów udała się autorce znakomicie. Przemyślane w najdrobniejszych szczegółach. Świetnie dobrane temperamenty, by odpowiednio się uzupełniały i równoważyły, chociażby na przykładzie Sabiny i Ewy czy Sabiny i Piotra. Te pomrokowe momenty są nie do podrobienia. Warto zwrócić uwagę, np. na Wilczka. Ponadto powieść pisana z ich perspektywy to rzadkość, a daje zupełnie nowe światło na interpretację codziennego życia. Pozwala lepiej ich zrozumieć, pokazać ich "ludzką" twarz. Skłania również do refleksji nad tym, że ten świat nie należy tylko do ludzi, a nasze stereotypowe podejście często wiele utrudnia. Zatem, może warto rozejrzeć się dookoła siebie i spróbować wczuć się w inne stworzenie, jego punkt widzenia, obudzić w sobie empatię. Wystarczy tylko jej odrobina, a byłoby łatwiej egzystować nam wszystkim, ale ludzie to ludzie, a literatura pozwala na poszerzenie horyzontów i wiarę, że coś się może kiedyś zmieni.

  Najmocniejszą stroną tej książki, a jednocześnie elementem ją wyróżniającym  na rynku jest humor. Jeżeli lubicie "Dożywocie" Marty Kisiel to w ciemno możecie brać tę pozycję. Niebanalne żarty, porównania, komiczne sytuacje, świetne dialogi, niecodzienne gagi, które potrafią rozbawić i uprzyjemnić dzień. Prym wiedzie tu Piechota i jej cięty język. Tak, inteligentny humor "Post Scriptum" to jest to. 

   Styl i język autorki sprawiają, że powieść czyta się lekko, szybko i przyjemnie. Ponad trzysta stron pochłonęłam w kilka godzin. Relaks i dobra zabawa zapewnione, połączone z szukaniem podejrzanego o zbrodnie nienormatywne. To nie kniga naukowa, a właśnie lekkie urban fantasy przeznaczone do odpoczynku czytelnika. Świetne rozwiązanie na wolne popołudnie. 

   Cóż więcej? Lecę czytać kolejną część, a Wam radzę zapoznać się z Piotrem i Sabiną. Kto wie, może ich metody pracy i nam okażą się przydatne w najmniej spodziewanym momencie?

   Pamiętajcie, by mieć przy sobie coś słodkiego, gdy w pobliżu pojawi się rozjuszona strzyga. Może Wam daruje życie, gorzej jeśli trafi się jej babcia, oj, z tą to dopiero mogą być kłopoty!