Recenzje tematycznie

niedziela, 30 stycznia 2022

118) O miłości u Słowian - "Pragnę więcej" Marty Krajewskiej

   Co może stać się inspiracją do napisania książki? Czy dzieło sztuki może zostać źródłem nowej historii? Jakiś czas temu na profilach społecznościowych Marty Krajewskiej zagościło zdjęcie przedstawiające rzeźbę podarowaną jej przez przyjaciółkę Bernadetę Leśniewską-Gustyn. Dwoje zakochanych ludzi, przytulających się. Bardzo sensualne wyobrażenie. Chwila czułości, tak bardzo intymna, pełna miłości, wzajemnego zafascynowania, a jednocześnie zagłębienia się w dotyku tej drugiej osoby, co sugerują przymknięte powieki, poza ciała i ten ledwie uchwytny uśmiech rozkosznej błogości. Prezent, który ukierunkował lub zainspirował autorkę powieści o Wilczej Dolinie do postawienia kolejnego kroku w swojej karierze i spróbowania sił w książce przeznaczonej dla starszego czytelnika, traktującej w sporej części o cielesności, choć po lekturze uważam, że to tylko wymówka do poruszenia znacznie poważniejszych kwestii, ale po kolei...

   Nowy utwór Marty Krajewskiej nosi sporo sugerujący tytuł "Pragnę więcej" z dopiskiem na okładce "Słowianie kochają mocno i namiętnie". Czyżby kolejny erotyk, tyle, że osadzony w przeszłości? Jest powierzchowny czy o bardziej dogłębnej, skupiającej się też na kwestiach psychologicznych tematyce? Kim są bohaterowie? Jakie łączą ich relacje? Czy jest im pisana miłość? Czy ich droga jest usłana samymi różami? Co może oznaczać tytuł?

   Powieść jest osadzona w uniwersum Wilczej Doliny, gdzie słowiańskie wierzenia żyją i mają realny wpływ na mieszkańców, opiekunem Doliny zostaje Bratmił, uczeń Chaberki i przyjaciel mamuna Munka, dni biegną zgodnie z kalendarzem pór roku, a ludzie dostosowują się do cyklu wegetacyjnego przyrody, by samemu móc przetrwać okres jesienno-zimowy. 

   Fabuła skupia się wokół dwóch przedstawicielek płci pięknej, Jaruny i Sułki. Czytelnik ma możliwość obserwowania ich dorastania, od kilkuletniego szkraba po dojrzałą pannę. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że autorka dobrała je na zasadzie skrajności. Tak różne, tak odmienne praktycznie we wszystkim, a jednak mające wspólne cechy - uczciwość i szczerze kochające. Jaruna to cicha, spokojna i nieśmiała dziewczyna, introwertyczka, zamknięta w sobie, wrażliwa, czuła, niedostrzegająca swojej wartości, zawsze gdzieś z boku, mająca swoje stałe grono przyjaciół. Sułka z kolei to żywa, pełna energii panna, która niesiona prądem życia, korzysta z niego, ile się da, skupiając się przede wszystkim na przyjemności. Jednak tak proste ocenianie byłoby wobec nich uchybieniem. Warto się zastanowić co wpłynęło na to kim i jakie się stały? Czy to tylko charakter, czy jakieś konkretne wydarzenia i ludzie? Czy ból może tak zaślepić, by zemsta dosięgała nie tylko winowajcy, ale i wszystkich dookoła? Do czego zdolny jest zraniony człowiek? Gdzie sięgają granice wytrzymałości? Czy cierpienie można ukoić? Czy osoba postronna jest w stanie pomóc przez to przejść?

   Uważam, że nie ma jednoznacznych odpowiedzi na powyższe pytania. Każdy z nas jest inny i inaczej reaguje, ale warto podkreślić, że jedna sytuacja może zmienić kogoś o 180 stopni. Co takiego spotkało Jarunę i Sułkę? Dowiecie się, czytając "Pragnę więcej".

   Wsparcie bliskich i przyjaciół jest bardzo ważne, jednak trzeba uważać na to komu się ufa i w jakim stopniu.

   Równie kluczowymi postaciami są Dolan, Mojmił, Mira i Falibor. Każde z nich dorasta, mierzy się z własnymi problemami, próbuje znaleźć rozwiązanie. Dojrzewanie to trudny czas, czas pierwszych uniesień miłosnych, maślanych oczu, motyli w brzuchu, radości z napotkanego przypadkiem spojrzenia tej ukochanej osoby, podziwiania jej uśmiechu, chęci spędzania każdej wolnej chwili razem. Jednak to również czas pierwszych rozczarowań, rozterek, złamanego serca, gorzkich łez, szukania powodu "dlaczego". Burza hormonalna trwa. Jedni przeżywają wszystko emocjonalnie i na tym się skupiają, inni idą w tan, chwaląc metodę klin klinem. Co lepsze? Nikomu tego oceniać. Byle tylko nie krzywdzić innych. Dolan, Mojmił, Mira i Jaruna, czworo przyjaciół od małego, także przeżywając swe nastoletnie przygody, poznają smak pierwszej miłości, ale i bólu odrzucenia. Ten czas ich kształtuje, pozwala zrozumieć co jest ważne, jakie są granice postępowania z innymi. Przedkłada się to na ich dorosłe życie i podejmowane decyzje.

   Autorka maluje przed czytelnikami nie tylko delikatne sceny bliskości między dwojgiem ludzi, ubrane w odpowiednie słowa, ale nade wszystko skupia się psychologicznej stronie tego zagadnienia. Dzięki temu czytelnik śledzi drogę postaci od pierwszej fascynacji po wyboistej drodze uczuć po dojrzałą, dorosłą miłość. W tym przypadku warto zwrócić uwagę na główną parę bohaterów, którzy początkowo robią to mechanicznie, zmuszeni do tego okolicznościami, a dopiero z czasem naprawdę się kochają, dopuszczając do siebie ciepłe uczucia wobec drugiej osoby. Podobnie rzecz ma się z drugą postacią, która od zranionej miłości zaczyna traktować to jako cel do przyjemności bez zaangażowania emocjonalnego, stając się zimną i pustą skorupą, bojącą się ponownego ciosu.

   W "Pragnę więcej" poruszony zostaje temat wstydu, tabu o cielesności, osiągania przyjemności, szukania odpowiedzi z wrażeniem, że robi się coś nieodpowiedniego, złego, co nie przystoi dobrze wychowanej osobie. Marta Krajewska wskazuje gdzie szukać podpowiedzi, jak i z kim można porozmawiać, by nie zamykać się i przestać unieszczęśliwiać siebie i drugą osobę. Czasem wystarczy szczera rozmowa. 

   Jeden z wątków dotyka też kwestii próby gwałtu i jego wpływu na psychikę kobiety, jej samopoczucia, strachu, oporu przed ponownym dotykiem nawet od ukochanej osoby. To złamanie czyjejś woli, psychiki, bariery obronnej. To lęk przed wyjściem z domu, strach przed nieznanym, mrokiem, z którego może wyłonić się napastnik. I w tej sytuacji nie ma znaczenia charakter i sposób prowadzenia się ofiary. Tu nie ma miejsca na ocenianie. To tragedia, po której ciężko się podnieść i się odbudować, co dobitnie pokazuje sytuacja postaci z powieści. 

   Innym poruszanym zagadnieniem jest zdrada i nie chodzi tu tylko o tą fizyczną w małżeństwie. Zdrada może być emocjonalna, polegająca na złamaniu zasad przyjaźni, utracie zaufania, sprzeniewierzeniu się wspólnym wartościom, decydowaniu za kogoś. To temat nie tylko bolesny, ale przede wszystkim podważający sens relacji międzyludzkich. Czy warto zaufać ponownie? Dlaczego to się stało? Czy to moja wina? Gdzie popełniłem błąd? Czy od początku ta znajomość  nie była szczera? Dlaczego to spotkało właśnie mnie? Czy mogę i czy w ogóle warto odbudowywać taką znajomość? Czy warto dać drugą szansę? Warto też zastanowić się nad osobą zdradzającą. Co ją do tego skłoniło? Skoro dana relacja jej nie satysfakcjonuje, czemu jej nie zakończy? Czemu nie odejdzie w swoją stronę, zanim poważnie zrani? Dlaczego nie umie powiedzieć prawdy prosto w oczy? Czy boi się konsekwencji swoich czynów? Czy ograniczają ją społeczne konwenanse? W tej powieści wyróżnia się jedna z głębokich i długich przyjaźni, która ma silne fundamenty, a niszczy ją poróżnienie o kogoś innego, zakończona w naprawdę chamski i bezczelny sposób. 

   Powieść ukazuje też różne oblicza zazdrości i dumy, które komplikują ludzkie ścieżki. Wskazuje też, że miłość nie jest łatwa, bo wymaga czasu i pracy nad związkiem z dwóch stron, gdzie wzajemny szacunek i zaufanie to podstawa. Czasem to uczucie przychodzi w mig, czasem wymaga lat.

   Książka porusza też temat plotek, co powiedzą sąsiedzi, tego nie wypada, tak nie wolno, tak robi się od wieków... Zdanie innych ważniejsze od własnego, ocena społeczności decydująca o wartości członka rodziny, przybieranie masek, by się dopasować, rezygnacja z własnego szczęścia, by zadowolić innych... Wilcza Dolina to nie sielankowa osada przypominająca raj. To tak jak dzisiaj, wylęgarnia niszczących życie plotek, ludzka wścibskość, zaglądanie do domu sąsiada i podsłuchiwanie, zbieranie pikantnych szczegółów i wyśmiewanie za plecami, wykorzystywanie naiwności, podnoszenie własnego ego kosztem (nawet) przyjaciół, podporządkowywanie się woli starszych, bo tak nakazuje tradycja, miłość to interes... Ludzka natura przeraża ilością zła. Nie wiadomo kogo bać się bardziej w nocy czy w ciemnym zaułku, człowieka czy bestii. 

   Relacje międzyludzkie w "Pragnę więcej" grają pierwsze skrzypce. To więzi między bohaterami budują klimat tej książki. Autorka wchodzi z butami  w życie postaci, ujawniając ich najskrytsze myśli, pragnienia i tajemnice, ale robi to po to, by pokazać czytelnikowi perspektywę danej osoby, spróbować wytłumaczyć jej postępowanie, wyłuszczyć ciąg przyczynowo-skutkowy. Może ktoś odnajdzie w tym siebie, odpowiedzi na swoje pytania, których nie ma odwagi zadać głośno. 

   Akcja powieści toczy się w Wilczej Dolinie, zatem słowiańskość jest już w nią wpisana. Nie ma tu bezpośredniego zetknięcia się z bogami czy demonami, ale mieszkańcy wspominają ich, boją się ciemności czy toni jeziora. "Pragnę więcej" pokazuje codzienność, od obowiązków po wolny czas, od domu wikliniarza po młynarza, od przygotowywania lnu po strawę. Największym atutem tej książki z cyklu zagadnień słowiańskich jest pokazanie świąt typu swadźba, zapleciny, Noc Kupały etc. Jaką rolę spełnia żerca? Jakie napoje i potrawy się przygotowuje? Jakie obrzędy się odprawia? To jedna z interpretacji, ale bardzo ciekawa.

   Marta Krajewska ma lekkie i plastyczne pióro, świetnie kreuje bohaterów z wiarygodną historią, realnymi problemami, różnych, z krwi i kości, potrafi budować napięcie i poprowadzić fabułę pełną zaskoczeń dla czytelnika. Genialnie przedstawia relacje międzyludzkie od strony psychologicznej. Zwykły erotyk przemieniła w wysublimowaną opowieść o dojrzewających uczuciach, pełnych zakrętów i uniesień, pokazała co kieruje ludźmi, jak można uskrzydlić i zniszczyć drugą osobę. Wzniosła się na kolejny poziom pisarstwa. 

   Tak jak bardzo pokochałam opowieść o Vendzie i DaWernie, małym Bratmile i Munku, tak przywiązałam się do Jaruny i Sułki. "Pragnę więcej" nie dotyczy tylko sfery cielesnej bohaterów. Tyczy się głównie całego życia. W dojrzałym związku partnerzy mogą być sobą, uzewnętrznić się, a poprzez wzajemne wsparcie, zaufanie i szacunek, rozwijać się, iść dalej, korzystać z tego, co niesie życie. Cielesność dopełnia mentalność, ciało - rozum i serce. Razem tworzy jedność. 

   To powieść osadzona w fantastycznym słowiańskim uniwersum o erotycznym zabarwieniu, lecz skupiająca się przede wszystkim na ludziach, ich uczuciach, perspektywie, postrzeganiu świata i otoczenia. Dotyka tematów tabu, tłumaczy i odkrywa naszą naturę. Jest niezwykła.

   Z całego serca Wam ją polecam. Mam nadzieję, że nie zawiedziecie się i dacie się porwać Marcie Krajewskiej już na dobre.

niedziela, 23 stycznia 2022

117) Powrót do Bielin, czyli "Tajemnica domu w Bielinach" Katarzyny Bereniki Miszczuk

  Czy macie takich autorów, przy których książkach zawsze dobrze się bawicie, które są dla Was prawdziwym wytchnieniem i chętnie do nich wracacie? Często to kilka nazwisk, które można traktować jako zestaw ratunkowy, na którym nigdy się nie zawiedliście. Pisarz między słowami umieszcza swoją duszę, a czytelnik między stronami - serce. Książki to umowa wiązana, jedna i druga strona daje coś z siebie na zawsze.

 Dla mnie bezsprzecznie taką autorką jest Katarzyna Berenika Miszczuk od czasu "Kwiatu Paproci", przy którym przepadłam na całego. Seria ta spotkała się ze skrajnymi opiniami, tzn. jedni wpadali w zachwyt, inni wytykali potknięcia i żądali dosłowności. O gustach się nie dyskutuje, ale warto mieć na uwadze słowa pisarki o rozrywkowym i popularyzatorskim charakterze powieści o Gosławie i Mieszku.

   Czy to czasem nie od K. B. Miszczuk zaczął się boom na słowiańskość w literaturze? "Kwiat Paproci" skierowany jest do nieco starszych czytelników, a co z dziećmi? Rynek nie lubi pustki, nowe pokolenie aż domaga się uwagi, autorce w głowie kołaczą się nowe pomysły, a stąd prosta droga do "Klubu Kwiatu Paproci", którego pierwszy tom pt. "Tajemnica domu w Bielinach" ukazała się w drugiej połowie 2021 roku.

  Powieść kierowana jest przede wszystkim do młodszych czytelników, lecz wciąż pozostaje w sferze słowiańskiej fantastyki. Akcja osadzona jest współcześnie, jakieś kilkanaście lat po ostatnich wydarzeniach z "Przesilenia" w Bielinach. Bohaterowie to czwórka rodzeństwa, tj. Bogusia, Leszek, Tosia i Dąbrówka Lipowscy, którzy poprzez perypetie matrymonialne rodziców muszą przeprowadzić się ze stolicy Królestwa Polskiego, Warszawy, do podkieleckiej wsi, Bielin. Początkowo nie pałają zapałem na myśl o tym, lecz życie gra w swoją grę i nie liczy się z ich zdaniem, szykując dla nich nie lada przygodę. Przyjeżdżają do schorowanej ciotki, pomóc jej, choć jednocześnie sami wymagają przyjaznej dłoni, która umożliwiłaby im zmierzenie się z pewnymi rodzinnymi problemami. Do tego dom jest dziwny i skrywa niejedną tajemnicę. Jak dzieci sobie z tym poradzą? Kto lub co płata im figle? Czy odnajdą się w nowej okolicy? Czy zawrą nowe znajomości? Czy udźwigną istnienie stworów z bajań przodków?

   Katarzyna Berenika Miszczuk w tej książce stawia mocny akcent na relacje międzyludzkie, które widać głównie między rodzeństwem, ale warto też przyjrzeć się dorosłym. Dzieci jak to dzieci kłócą się, przekomarzają, ale ufają sobie i wspierają się, wiedzą na co i kiedy mogą sobie pozwolić, jak reagować na humory czy smutek drugiego. Działają razem, opiekują się sobą. Łączy je więź silniejsza od czegokolwiek, braterska i siostrzana miłość, gdzie jedno za drugie wskoczyłoby w ogień, bo czują się za siebie odpowiedzialni. Za to dorośli borykają się ze swoimi problemami, które do najłatwiejszych nie należą. Miłość i jej wypalenie, utrzymanie domu, zaakceptowanie zmian dla dobra dzieci, pokonanie wzajemnych animozji, odłożenie uprzedzeń na bok, pomoc chorym członkom rodziny. To też mierzenie się z ludzką naturą, wścibską, zazdrosną i złorzeczącą. Nie każdemu można ufać. Nie każdy jest uczciwy. Zdarzają się czarne owce nawet w sąsiedztwie.

  Powieść pięknie pokazuje jak rodzina radzi sobie z rozwodem, jak przeżywają to dzieci, jak odbierają rozstanie rodziców, kogo obarczają winą i jaką rolę przypisują sobie w tej sytuacji. Świetnie ujęte są perspektywy rodzeństwa Lipowskich o różnych charakterach. Ich reakcje mówią same za siebie, lecz wszyscy jednogłośnie potrzebują uwagi, rozmowy, miłości oraz czasu na zaakceptowanie nowej sytuacji. Autorka pod tym względem spisała się na medal. Ujmuje temat tak, by zdradzić czytelnikom psychologiczne tajemnice małych ludzi.

 Warto też zwrócić uwagę na traktowanie osób starszych, schorowanych, wymagających opieki i czułości oraz dużej dawki wyrozumiałości. Ciotka Mirka może i nie jest aż tak skomplikowanym przypadkiem, ale daje posmak tego, co się dzieje w rodzinie i jak takie osoby są postrzegane, jak sobie radzą z codziennością i ile trudności muszą pokonywać, gdzie często zawodzi nie tylko ciało, ale i umysł. 

  Niezwykle ważna jest też kwestia zwierząt. Dzieci od małego są uczone przez matkę szacunku i wymogu opieki nad swoim psiakiem Waflem, a potem zwierzyńcem Mirki, nawet takim wrednym Pimpusiem. Skoro bierzesz zwierzę pod swoje skrzydła, ponosisz za nie odpowiedzialność (spójrzcie na Leszka).

   "Tajemnica domu w Bielinach" zawiera również słowiańskie elementy. Przedstawia Polskę jako kraj rodzimowierczy, z wiarą m.in. w Welesa, Peruna, Mokosz, demony, z żercami i szeptuchami, z umiłowaniem przyrody w małych miejscowościach. Wspomniane są też święta jak Szczodre czy Jare Gody, Dziady czy swaćba. Rodzeństwo mierzy się z jednym ze stworów, ale mam wrażenie, że to dopiero początek wspaniałej serii. Autorka opisuje demona dokładnie, zarówno z wyglądu jak i zachowania. Genialne. Myślę, że niejedno dziecko dzięki temu sięgnie do bestiariusza. 

   Dzieci Lipowskie są pełne energii, werwy, ciekawości i radości. Najbliższe z charakteru i zachowania są dla mnie te środkowe, czyli twardo stąpający po ziemi Leszek i zafascynowana pewną książką Tosia. Myślę, że razem mogą stać się postrachem dla okolicznych pomrok.

   W tajemnicy zdradzę Wam, że w tej powieści można spotkać naszych starych, dobrych przyjaciół, za którymi na pewno się stęskniliście.

   K. B. Miszczuk ma niepowtarzalny styl, który wciąga czytelnika w sam środek powieści i nie pozwala się od niej oderwać nawet na chwilę. Plastyczność opisów, naturalność dialogów, kreatywne pomysły na wątki fabularne, intrygujące szczegóły, drobiazgi budujące klimat, niezwykła więź z bohaterami, tajemnica przeplatana grozą i humorem, mieszanka soczyście doprawiona. W tej książce dla dzieci nie zabrakło żadnej z tych cech. Czy dla starszych, czy młodszych - autorka świetnie się odnajduje, a swoje powieści pisze z sercem i duszą, dając z siebie ponad 100%, dlatego też odbiera się je wszystkimi zmysłami. 

   "Tajemnica domu w Bielinach" to jeszcze jeden dowód na talent pisarki. Ta lektura nie tylko bawi, ale i uczy. Prawi nie tylko o znaczeniu relacji międzyludzkich z perspektywy dziecka. Przedstawia też ich punkt widzenia i odczuwania w obliczu dorosłych problemów, gdy rodzina przestaje być jednością. Pokazuje jak wspierać najmłodszych, czego nie wolno przegapić rodzicom i jak reagować. To także nauka o starzeniu się i specyfice tego wieku, radzeniu sobie bliskich z tym tematem. Do tego wszystkiego trzeba dodać słowiańskie tło i styl autorki, który buduje cały klimat. Fabuła wciąga od A do Z. Czego chcieć więcej? A można, stron i kolejnych tomów, ponieważ zżera mnie ciekawość co do dalszych przygód czworga z Bielin.

   Książkę polecam młodszym i starszym Słowianofilom, fanom pióra K. B. Miszczuk i poszukującym rodzimych wydawnictw dla dzieci. Wasze pociechy odnajdą tu ważne wartości i przesłanie, które pójdzie z nimi w dorosłe życie, że rodzice kochają swe dzieci bezwarunkowo i zawsze, bez względu na wszystko.

   Spróbujcie tej przygody, a nie pożałujecie!

niedziela, 16 stycznia 2022

116) "Księga Welesa" w tłum. Witolda Jabłońskiego

  "Księga Welesa" to dość kontrowersyjny twór. W pewnej rosyjskiej rodzinie znaleziono jej pierwowzór, tj. drewniane deseczki z dziwnym alfabetem. Informacje o jej istnieniu wypłynęły w trakcie I Wojny Światowej w czasie przeszukiwań domów. Zainteresował się nią pewien żołnierz, amator archeologii i zagadek historii. Od tego momentu księga stała się celem sporu badaczy Słowiańszczyzny. Czemu? Ze względu na swoją treść, ale o tym za chwilę. Jedni twierdzą, że jest świetnym XIX-wiecznym fałszerstwem, inni - cudem zachowaną księgą spisywaną przez pokolenia Słowian, prawdziwą i godną uwagi ze względu na swoje walory literackie i poznawcze dla epoki. Trudno jednoznacznie orzec, choć wydaje mi się, że w naszym klimacie niełatwo byłoby zachować drewniany zabytek o tylu wiekowej tradycji w dobrym stanie z dostępem do wilgotnego powietrza. Ponadto sama struktura językowa i większość przytoczonych wydarzeń stawia pod znakiem zapytania jej autentyczność. Jeśli to falsyfikat, a wiele na to wskazuje, to od stworzenia liczy około dwustu lat, a to oznacza, że już można ją zaliczyć choćby do zabytków literatury. Warto się jej przyjrzeć.

   "Księga Welesa" w tłumaczeniu Witolda Jabłońskiego jest prawdziwą literacką ucztą dla zmysłów. Pisarz kolejny raz ukazał swoje talenty i zaczarował słowa. Czasem poetycko, czasem prozaicznie, wszystko zależnie od przekazywanych informacji. Czytelnik wgłębia się w dzieje Słowian, a dokładniej Rusów. Księga opowiada o ich wędrówkach przez kolejne ziemie, prowadzone wojny i konflikty. Znaleźć tu można także co nieco o zwyczajach i tradycjach związanych z codziennym życiem jak oddawanie czci bogom i przodkom, wiara w życie pozagrobowe, organizacja pogrzebu, przygotowanie świętego napoju etc.

  Najciekawszym elementem są odwołania do słowiańskich bóstw. Natkniemy się tu m.in. na Peruna, Welesa, Mokosz, Dadźboga, Swaroga czy Swarożyca. Może i nie byłoby w tym nic zaskakującego, ale są one zestawione z imionami bogów znanych z hinduizmu. Nieraz pojawia się gromowładny Indra, władca podziemi Jama, oświecony Wisznu, słońce-Suria czy ogniowładny Agni. Autor tekstu czasem wymienia nazwy słowiańskie na hinduskie, a czasem twierdzi, że Indra jest ojcem Peruna. Mamy tu naprawdę ciekawy zabieg ukazujący wspólne korzenie indoeuropejskie, wspólne korzenie wiary. Do tego należy jeszcze dodać święty napój. W "Księdze Welesa" zwany suricą, a w Indiach - somą. Surica to woda zmieszana z miodem i innymi ziołami, wystawiona na działanie promieni słonecznych. Suria w Indiach to bóg słońca, skojarzenie jego imienia i napoju jest oczywiste.

   Dla historyków również sporo tu poszlak do odnalezienia jak choćby szlaki wędrówek ludów, tj. Wielka Wędrówka Ludów, która miała miejsce między IV a VII, a nawet VIII wiekiem naszej ery. To powolny upadek Rzymu (wspomnienie Odoakera) oraz słabnąca władza Konstantynopola przez coraz silniejszą emigrację wojowniczych ludów ze Wschodu. Pewne pokłosia tego słychać na kartach owej księgi. Pozwala ona nam wejrzeć na sposoby radzenia sobie Słowian z wędrówką ludów, do której oni sami w końcu dołączyli. Warto zwrócić uwagę na mnogość historycznych imion, wzmianki geograficzne jak nazwy rzek, opisy ukształtowania terenu czy nazwy plemion. Jest tu także swego rodzaju historia Rusów i wewnętrznych podziałów. Zakładając, że to falsyfikat, daje intrygującą wręcz możliwość wejrzenia w umysł XIX-wiecznego twórcy, tego jak postrzegał proces wędrówki, mechanizm oddziaływania tego zjawiska na społeczeństwo, a może przede wszystkim budowanie jedności przyszłej                    państwowości ruskich Słowian i znaczenie w tym przeszłości, korzeni własnego narodu.

   Myślę, że fascynaci Słowiańszczyzny odnajdą tu dla siebie prawdziwe rarytasy. I naprawdę warto docenić kunszt literacki tłumacza. Czapki z głów i wielkie brawa, bo czyta się znakomicie (po "Darach bogów" przepadłam i jestem nieobiektywna)! Warto! Osobom, które rozkminiają prawdziwość "Księgi Welesa" - zostawmy to specjalistom. Przy samej krytyce i analizie źródeł pracuje całkiem sporo specjalistów z różnych dziedzin i myślę, że można im pod tym względem zaufać. Sama, będąc z wykształcenia historykiem i archeologiem, powiem, że historia bywa płynna, a hipotezy stawiane przez obecnych naukowców, mogą zostać obalone przez kolejne pokolenia w wyniku nowych odkryć źródeł pisanych czy też materialnych. Zatem warto pozostawić otwarty umysł i nie zamykać się na nowe tezy, choć nie należy tracić logicznego i zdroworozsądkowego podejścia do takich kwestii. 

niedziela, 9 stycznia 2022

115) "W kręgu upiorów i wilkołaków. Demonologia słowiańska" - Bohdan Baranowski

 Skąd możemy czerpać wiedzę o dawnych słowiańskich wierzeniach? Czy jesteśmy skazani tylko na stare źródła pisane jak średniowieczne kazania kościelne o diabłach czy kronika Długosza? Na szczęście w XVIII i XIX wieku zaczęto interesować się demonologią ludową i lokalnym folklorem. Dało to początek etnografii, dzięki której zachowało się wiele niezwykłych relacji o dawnych stworach, choć zapewne w zmienionej formie w zależności od zakątka Polski. Takie zapiski dają posmak tego, w co wierzono tysiące lat temu na tej ziemi.

   Jednym z badaczy kultury ludowej był Bohdan Baranowski. Historyk, regionalista, orientalista i etnograf związany z rejonem łódzkim. W jego dorobku naukowym znajduje się wiele opracowań dotyczących życia codziennego polskiej wsi, zwłaszcza z obszaru religii i obyczajowości. Jedną z takich prac jest "W kręgu upiorów i wilkołaków. Demonologia słowiańska".

   Jest to jedna z tych pozycji, obok których nie da się przejść obojętnie, jeśli interesuje się tematyką słowiańską. Autor poddał analizie różnego rodzaju demony, których istnienie zanotowano w dawnej literaturze i zestawił to z wynikami badań terenowych wśród mieszkańców wsi całej Polski. W ten oto sposób poznajemy historie związane z diabłami, czarownicami, upiorami, zmorami, pomrokami świata podwodnego, powietrznego oraz leśnego, stworami zamieszkującymi domy i ich obejścia, te dobre i te złe. Autor pokusił się także o przytoczenie wspomnień ludzi o czarach, zamawianiach i urokach. Starał się także ukazać jak ludzkie plotki i zazdrość potrafią zwykłego człowieka awansować na pomocnika szatana czy nawet opętanego przez złe moce. Wystarczył tylko cień podejrzenia, by wieś odwróciła się od sąsiada, a częściej sąsiadki. Nieraz na tym tle dochodziło do zabójstw. Ponadto Baranowski omówił nie tylko wierzenia, ale i mentalność mieszkańców wsi, którzy bez dostępu do szeroko pojętej edukacji, różne zjawiska fizyczne oraz choroby tłumaczyli sobie działaniem sił nieczystych lub urokami rzucanymi przez czarownice. Pokazał jak stopień wykształcenia i świadomość pewnych procesów młodszych pokoleń zaczęły wpływać na starszych i powolne zanikanie zabobonów, choć wciąż zdarzały się takie przypadki (i zapewne wciąż się zdarzają). 

   Wyjątkowość pracy Baranowskiego polega na przytaczaniu owych historii, zestawianiu ich z podobnymi z podaniem miejsc występowania, ich częstotliwości i drobną analizą, dzięki czemu z tekstu wyłania się spójna całość. Autor ukazał, że pewne lokalne legendy przewędrowały całkiem spore obszary i w nieco zmienionej formie znalazły się na drugim końcu kraju. Tłumaczyć to można m.in. przeprowadzką części ludności i wpływami z krajów ościennych, jak: Litwa, Ukraina czy Białoruś. Wierzenia w zabobony szybko ewoluowały, np. diabeł mógł przybrać postać szlachcica, fabrykanta, młodzieńca - w zależności od rejonu. Czarownica mogła być pobożną staruszką, samotną wdową, młodszą kobietą czy żoną pana feudalnego. To ludzka wyobraźnia malowała obrazy, próbując wyjaśnić sobie pewne zawiłe sytuacje. Wiadomo, że łatwiej zwalić swoje niepowodzenia i choroby na urok niż na brak higieny i lenistwo. 

   Etnograf przytoczył nie tylko wspomnienia ludzi związane z pomrokami, ale przedstawił też ich potencjalny wygląd, sposoby działania, zachowania, ulubione ofiary i formę obrony przed nimi, a czasem dociekał nawet ich pochodzenia. Dzięki temu strzygonie, zmory, latawce, rusałki czy wiły stały się mniej tajemnicze. Odsłoniły się, stając się bardziej ludzkie. Czemu? Dlatego, że to ludzka fantazja, strach i zawiść budziły te demony do życia i żywiły je. 

   Pod względem merytorycznym jest to książka niezwykle bogata w szczegóły demonologii słowiańskiej, stając się źródłem inspiracji dla współczesnego czytelnika. Jest tu wiele danych statystycznych, przytoczonych historii, analiza naukowa i bogata bibliografia. Dodatkowo książka jest okraszona ilustracjami dot. pomrok. Szkoda tylko, że większość skupia się na diabłach.

  Styl i język Baranowskiego powodują, że książkę czyta się dobrze, choć przy przytaczaniu dokładnych danych statystycznych z wyliczeniem miejscowości można usnąć. To utrudnia nieco odbiór. Lepszym wyjściem byłoby zastosowanie tabel. Zwiększyłoby to przejrzystość tekstu. 

   Od strony redakcyjnej nie jest już tak różowo. Cała masa literówek zniechęca. W ten oto sposób wilkołak stał się wilkotakiem etc., niektóre literki były połknięte/pominięte. W każdej książce może się to zdarzyć, ale tu ich liczna jest całkiem spora, co sprawia wrażenie niechlujstwa.

   Bohdan Baranowski w książce "W kręgu upiorów i wilkołaków. Demonologia słowiańska" dał nam wgląd w wierzenia mieszkańców polskiej wsi XX wieku, będące wspomnieniem dawnych Słowian, uosabiające się w postaci demonów, np. domowików, porońców, upiorów czy zmór. Jest to nieocenione źródło wiedzy etnograficznej, z której da się wiele wyłuskać. Trzeba dać sobie jednak czas na zaznajomienie się z treścią. Nie jest to lektura na jedno posiedzenie, wymaga od czytelnika więcej czasu i być może przemyślenia, czy wciąż gdzieś w naszym otoczeniu nie ma osób, które wierzą w dawne zabobony, co sprawia, że pomroki nadal żyją w nas. Sama znam co najmniej kilka takich osób. Świadczy to o tym, że mentalność Słowian i ich wierzenia wciąż krążą w polskim społeczeństwie i tysiąc lat panowania kościoła nie było w stanie wytrzebić dawnych wierzeń do końca.

   Tamten świat wciąż istnieje, może nieco zapomniany, ale praca taka jak ta i badacze pokroju Baranowskiego są inspiracją dla kultury, co pozwala trwać przeszłości.