Recenzje tematycznie

sobota, 31 grudnia 2022

155) "Między światem a zaświatem" K. Jackowska - Enemuo

   Rok 2022 nie był łaskawy, poddawał próbom. Chwila radości, by zaraz dostać cios w plecy. Najtrudniejsza z tego wszystkiego była świadomość, że zbliża się czas pożegnania. Te chwile bolą najbardziej. Świadomość, że wyczerpało się już wszystkie możliwości, że nie ma odwrotu, że proces chorobowy postępuje i współczesna medycyna nie zna sposobu na powstrzymanie stwora toczącego organizm. Jak sobie z tym poradzić? Jak przetrwać żałobę?


   Świat to jedna wielka tajemnica, którą dorośli starają się wytłumaczyć dzieciom w szkole, naukowo, za pomocą wzorów i liczb, doświadczeń fizycznych i chemicznych, pokazując przykłady na biologii. Sekrety umysłu i duchowości  obnaża literatura, której czasem łatwiej przemówić do wyobraźni i wrażliwości. Jednak jak tym najmłodszym przekazać informacje o przemijaniu, o śmierci, o przekraczaniu granic, wplątując w to archetypy łatwe do zaakceptowania i przyswojenia, które ból i cierpienie przemienią w swego rodzaju zrozumienie? Na każdym etapie życia spotykamy się z tym tematem, jedni od najmłodszych lat, inni mają to szczęście, poznając ową stratę znacznie później. Jak powiedzieć dziecku o śmierci, by się jej nie wystraszyło i nie miało koszmarów sennych?

   Myślę, że żaden rodzic nie jest na to przygotowany. Do tego trzeba dojrzeć i znać słowa - klucze. Z pomocą przychodzi literatura. Bardzo ciekawą książką pod tym względem jest "Między światem a zaświatem" Katarzyny Jackowskiej-Enemuo.

  Co w niej takiego wyjątkowego? Wstęp wprowadza łagodnie w temat, jak pod ciepły koc, owija. Następnie przechodzimy do sześciu opowiastek, tj. O Drzewie Świata, Leszym, Żmiju, Dziadzie, Mikołaju i Pszczole. Całość wieńczy zakończenie, które tłumaczy zawiłe kwestie. Dodatkiem są słowa i nuty użytych w tekście piosenek oraz słowniczek trudniejszych nazw. Każda z opowiastek jest pięknie ilustrowana. Jednak nie w tym rzecz. Magia tej książeczki polega na wykorzystaniu słowiańskich motywów związanych z przemijaniem. Pozwala to dziecku na oswojenie się z tematem za pomocą naprawdę barwnych postaci i ich przygód. Najbliższa memu sercu okazała się ta o Mikołaju, a właściwie Welesie i jego wilkach. Czy to ten bóg czy otoczka samej historyjki, nie wiem, ale jest w niej tyle emocji, znaczeń, które nie wychodzą mi z głowy od dłuższego czasu. To słowiańskie dziedzictwo gra tu pierwsze skrzypce, wokół niego kręci się cała fabuła. Mamy nie tylko stworza, bogów, ale całe mnóstwo symboli, które są z nami od małego, przekazywane w historiach z pokolenia na pokolenie, zrozumiałe w locie przez mieszkańców Słowiańszczyzny. Piękne jest to, że używając rodzimego języka i symboliki można przekazać młodym odwieczne prawdy. Może i nie skłaniają do salw śmiechu, lecz ich rola tkwi w użyteczności, powadze i refleksjom, do których skłaniają. Ten zbiór jest też wyjątkowy ze względu na przekazane wartości - miłość, troska, zaufanie, przyjaźń, wieczna więź z bliskimi, której nie pokona nawet śmierć.

  Mimo że jestem dorosła i swoje już w życiu przeszłam, to ta książeczka pomogła mi uporać się z odejściem mojego dziadka. Dzięki niej wróciła do mnie nadzieja, że to nie koniec, a nowy początek dla niego, zgodnie ze słowiańskimi wierzeniami. 

   "Między światem a zaświatem" jest cieniutka granica, której ludzkie oko nie potrafi dostrzec, ale można ją wyczuć. Dawne podania mogą na nią wyczulić, pozwolić dojrzeć w otoczeniu coś więcej, poczuć magię nas otaczającą, magię, która w nas tkwi.

  Ten zbiór K. Jackowskiej-Enemuo zostanie ze mną na długo, w sercu i w pamięci. Myślę, że jeszcze niejeden raz do niego wrócę, a w przyszłości podzielę się z bratanicą/bratankiem (czym dola kiedyś obdarzy mojego braciszka) wiedzą w niej zawartą. 

   Dla mnie to wyjątkowa pozycja, której nie może zabraknąć w domowej biblioteczce.

niedziela, 11 grudnia 2022

154) Zimowo, czyli "Dzień między żarem i lodem" Marty Krajewskiej

   Słowiańszczyzna to nisza, która cieszy się coraz większą popularnością na rynku wydawniczym, jednak, by znaleźć dobre pozycje trzeba trochę się naszukać. Warto wtedy użyć słowa klucza, czyli nazwiska autora. Myślę, że jedną z takich osób jest Marta Krajewska, znana głównie z utworzenia cyklu kręcącego się wokół uniwersum Wilczej Doliny, zarówno dla starszych, jak i młodszych czytelników. Jest to miejsce mocno tchnące wczesnośredniowiecznym klimatem, dawnymi tradycjami i zwyczajami, a nawet wierzeniami. Co ważniejsze - wytwory wyobraźni pisarki są poparte solidną kwerendą źródłową, o której niejednokrotnie wspominała podczas wywiadów. 

   Wilcza Dolina to nie tylko Venda i DaWern. Skąd wzięła się funkcja opiekuna? Kim były pierwsze osoby, które mierzyły się z demonami? Czy walczyły z wilkarami? Wyjaśnić to może saga o Bratmile, jednym z pierwszych strażników Doliny, jednak warto zwrócić uwagę na to, że jest ona przeznaczona dla dzieci i młodzieży, skupiając się właśnie na dzieciństwie.

   "Dzień między żarem i lodem" to trzeci tom przygód Miłka i paczki jego znajomych. Akcja powieści toczy się tuż przed Szczodrymi Godami i Wilczym Świętem. Śnieg pokrywa całą dolinę, mróz szczypie w oczy, a siarczysty wiatr nie ułatwia codzienności. Co niektórzy nie wyściubiają nosa z chaty. Wygodniej, a nawet bezpieczniej siedzieć w domu przy palenisku, bo kto wie, co skrywa się za śnieżną zamiecią czy w ciemnym lesie.

   W Wilczej Dolinie pojawiają się dziwne ślady. Nikt nie zwraca na nie większej uwagi. Może to jakieś zwierzę, a może jedno z dzieci? Wiatr i śnieg rozmywają tropy szybciej niż oko dorosłego zdąży je zobaczyć i ocenić. Czy jest się czego bać?

  Autorka pokazuje dorastanie bohaterów, ich pierwsze miłości, konflikty wybuchające pod wpływem oceny czyichś uczuć, zaangażowania w jakąś znajomość. To trudne tematy nawet dla dorosłych, a co dopiero dla dzieci, co dobitnie pokazuje relacja Chaberki i kowala. Mówienie o emocjach bywa trudne, ale to dalszy etap. Najpierw trzeba przyznać się przed samym sobą do nich i je zaakceptować. Młodzieży niełatwo potwierdzić stan zakochania, a Marta Krajewska właśnie pokazuje jak to wygląda od strony samego zainteresowanego i postrzegania go przez otoczenie. Wbrew pozorom to skomplikowane, a tu mamy to podane na tacy.

   Książka zwraca też uwagę na kwestię obowiązków dorosłych i zobowiązań wobec innych członków społeczności. By wioska mogła przetrwać, każdy musi wykonać swoją robotę. Dotyczy to również dzieci. Nie ma zmiłuj. Każda para rąk jest na wagę złota. Świetnie zostało to przedstawione na przykładzie domu Miłka.

   Inną sprawą jest też wspólne przygotowywanie się do świąt, już nie tylko w kręgu najbliższej rodziny, ale dosłownie całej miejscowości. Każdy ma swój przydział zadań. Już na tym etapie zacieśniają się więzi społeczne i to od najmłodszych lat.

  Powyżej przedstawione przykłady udowodniają jak starannie Marta Krajewska zaplanowała to uniwersum. Inspiracja wczesnym średniowieczem widoczna jest na każdym kroku. Czemu? Czy wioska znajdująca się w niedostępnych górach z surowym klimatem byłaby w stanie przetrwać bez współpracy? Odpowiedź nasuwa się sama. Czy się chciało czy nie, ludzie byli potrzebni do przeżycia. W kwestii kwerendy źródłowej warto by czytelnik dłużej zatrzymał się przy opisach domostw czy samego stroju. Szczegół goni szczegół jak materiał ozdób czy spodni. To świetna zabawa dla osoby starszej, a młodsi na tej podstawie mogą nieświadomie uczyć się o życiu swoich przodków.

   Jak Marta Krajewska, to i Słowiańszczyzna. Bratmił to przyszły opiekun, który będzie miał chronić Dolinę przed demonami. Jakie stwory tym razem zostały przedstawione czytelnikowi? Nie chcę za dużo zdradzać, ale naprawdę zagadkowe stworzenia, zwłaszcza to nastoletnie pokolenie. Mnie ta wersja urzekła i przekonała, tym bardziej biorąc pod uwagę, że sporo pomrok ma ludzkie korzenie, a czym od nas się różnią? Czy granica tkwi tylko w przejściu przez stan śmierci? Autorka przedstawia ich perspektywę, sposób postrzegania rzeczywistości i manifestowania swoich potrzeb. Cieszy mnie, że trend na to trwa, ponieważ to oznacza, że pisarz wychodzi ze swojej strefy komfortu i patrzy dalej, wczuwa się w zupełnie odrębny gatunek i stara się pokazać świat jego oczami. To coraz częściej wykorzystywany wątek w powieściach słowiańskich. Tu pisarka wykazała się, robiąc to tak, by trafiło to do wyobraźni małoletniego czytelnika. Cała charakterystyka stworów jest tu na wagę złota.

  Skoro demony Wilczej Doliny to jest i mój Munek, bez którego nie wyobrażam sobie przygód Miłka. Uwielbiam go, mam do niego ogromny sentyment. W tym tomie autorka kupiła mnie już całkiem, wyjmując go z mojej wyobraźni takim, jakim go widziałam przez ten cały czas. To kim jest z pochodzenia to młode stworze nie ma znaczenia. To prawdziwy przyjaciel, na którego zawsze można liczyć. To ktoś, kto stoi obok i będzie tam trwał bez względu na wszystko. Jest szczery, lojalny, pełen dobroci i troski o bliskich. Rodzina i przyjaciele to jego priorytety. Im starszy, tym bardziej munkowaty.

   Teoretycznie to opowieść o Bratmile, ale czy to on gra tu pierwsze skrzypce? Wokół niego kręci się fabuła, bywa świadkiem ważnych wydarzeń, ale odnoszę wrażenie, że jest tylko pretekstem do poruszenia ważniejszych kwestii, np. o przyjaźni. Każda z postaci ma tu swoje pięć minut, dzięki czemu poznajemy je bliżej, a to dopiero wierzchołek góry lodowej historii z Wilczej Doliny. Na dobrą sprawę to o każdej z nich mogłoby powstać minimum opowiadanie. I tu prośba do Marty Krajewskiej - może warto rozważyć zbiór opowiadań z tegoż uniwersum?

  Wracając do stwierdzenia ze wstępu, że przy wyborze powieści słowiańskich można spokojnie sięgnąć po tę konkretną pisarkę, miałam na myśli nie tylko jej pomysły i dbanie o jak najbardziej wiarygodne przedstawienie życia mieszkańców Wilczej Doliny. Warto zwrócić uwagę na język i styl. Klarowność, plastyczność, żywotność, zróżnicowanie postaci, lekkość pióra, umiejętność zaskakiwania czytelnika współczesnymi wstawkami, np. s.35 "Zostaw, to na święta. (...) Ja tylko spróbować chciałem (...)" - dialog małżonków. To przykład wprowadzania swojskości. Dzięki takim zabiegom czytelnik może poczuć się tu jak w domu z rodziną i przyjaciółmi, celebrując czas przesilenia zimowego. To sprawia, że zżywamy się z bohaterami i wracamy do nich co jakiś czas.

   Ponadto warto zwrócić uwagę na formę wydania powieści. Piękna zimowa okładka z widokiem na jezioro i okalające go trzciny, a w tle wioska Wilczej Doliny. Wewnątrz treść, która przykuwa na kilka ładnych godzin. Spora czcionka przystosowana do najmłodszych. Warto docenić również ilustracje autorstwa Bernadety Leśniowskiej-Gustyn, które wprowadzają w klimat Szczodrych Godów, przedstawiają bohaterów i ważne miejsca w dolinie. Otulają ciepłym kocem, by mróz z książki nie przedostał się do pokoju czytelnika. Zamykają w sobie magię słowiańskiej ziemi. 

  Uważam, że "Dzień między żarem i lodem" jest lekturą obowiązkową dla wszystkich wielbicieli powieściowej Słowiańszczyzny bez względu na wiek. Świetnie wprowadza w klimat świąt/Szczodrych Godów/przesilenia zimowego (proszę wybrać, co komu odpowiada). To powieść godna uwagi i polecenia, z morałem, pełna wartości takich jak prawdziwa przyjaźń, lojalność, szczerość, poświęcenie, więzi rodzinne. Porusza ważne tematy zwłaszcza z pespektywy młodzieży i rodziców. Uczy i bawi. Od powieści zawsze oczekuję czegoś więcej niż rozrywki. Ona ma coś nieść ze sobą i zostawić po sobie ślad w sercu. Ta tak uczyniła. Munek tegoż gwarantem. 

sobota, 26 listopada 2022

153) "Karczmarka" Katarzyny Muszyńskiej

  Znacie "Zielarkę" Katarzyny Muszyńskiej? Lubicie fantastykę obszytą słowiańskimi elementami, z pewnymi ozdobnikami, których akcja toczy się na rodzimych ziemiach z wątkiem miłosnym? Gustujecie w przygodach z odrobiną magii? Jeżeli na którekolwiek pytanie odpowiedzieliście twierdząco, to radzę Wam zajrzeć do "Karczmarki" tejże autorki. Dlaczego?

   Bohaterką powieści jest Żywia, dziewczę, które niejedno już w życiu przeszło. Ciągle jest w drodze, trudno jej zaznać spokoju i stabilizacji, bo gnają za nią nie tylko demony przeszłości. Ma ona szczególny dar do ładowania się w kłopoty i bycia tam, gdzie nie powinna się znaleźć, lecz kto jest w stanie uciec przed przeznaczeniem? To dziewczyna, która musi szybko dorosnąć i uczyć się na własnych błędach, ponosząc konsekwencje za podjęte decyzje. Większość z nich odczuwa na własnej skórze. Inne pomagają dostrzec coś więcej w ludzkich rozmowach, wyłapać drugie dno. 

   Żywia to nie Mary Sue, ma swoje wady i zalety, ale potrafi zirytować i wkurzyć tak, że ma się ochotę odłożyć książkę na bok. Niektórym jej zachowaniom brakuje logiki. Twierdzi jedno, a postępuje zupełnie inaczej. Jednak warto zaznaczyć, że działa głównie pod wpływem emocji. W skrajnych sytuacjach to one przejmują nad nią kontrolę i dyktują rozwój wydarzeń. Jakie są tego efekty? Z reguły kłopoty, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, po iluś tam perypetiach...

  Przez powieść przetacza się cała masa postaci. Większość z nich to mężczyźni, którzy w jakiś sposób są powiązani z Żywią. Najbardziej charakterystyczni są bracia, bo są jak dwa przeciwstawne żywioły, a jednak lubujący się w tych samych niewiastach. Ich relacje unaoczniają problemy rodzinne. Jak drobne nieporozumienia potrafią przerodzić się w śmiertelnie poważny konflikt i odcięcie od bliskich. Jednak co by nie było, rodzina to rodzina. Ich postępowanie też nie zawsze bywa zrozumiałe, ale im dłużej przebywa się w tym uniwersum i poznaje tajemnice ich dzieciństwa, tym bardziej jest się w stanie przekonać do ich postępowania. Kolejny dowód na to, że dzieciństwo ma ogromny wpływ na dorosłe życie i że to właśnie ono kształtuje w dużej mierze osobowość. Stare nawyki nie tak łatwo zmienić, a zaufanie odzyskać. Intrygująca postacią jest tajemniczy mężczyzna podążający śladem Żywii. Jak on to robi, że wie, gdzie ona jest? Jest aż tak dobrym tropicielem? Czy w jego umiejętnościach nie kryje się coś więcej? Tchnie tu starą magią, przekazywaną z pokolenia na pokolenie, lecz tu tkwi haczyk. Coś za coś. Jeśli coś dostajesz, sam musisz coś podarować. Co to jest? Nie będę tego zdradzać, bo zepsułoby Wam to lekturę. Historia tego ciemnego charakteru pokazuje, że świat nie jest czarno-biały i każda historia ma swoje drugie dno, czyjeś zachowania są konsekwencją czegoś. Każda przyczyna ma swój skutek. Przemoc rodzi przemoc, a ból i cierpienie mogą przeistoczyć się w krwawą vendettę. 

   Bohaterowie "Karczmarki" są zróżnicowani, mają lepsze i gorsze dni. Nawet ci z pozoru kryształowi potrafią w trudniejszym dla siebie momencie przygadać towarzyszowi aż idzie w pięty. Miewają irytujące zachowania, ale warto zadać sobie pytanie, czemu tak postępują. Wtedy rolę przewodnika po ich osobowości musi pełnić ich przeszłość. Autorka postarała się, by każda postać miała własną. Jedno co ich łączy, to problematyczne dzieciństwo, piętno, z którym musieli walczyć.

   Z poruszonych wątków można znaleźć tu rodzinę - która determinuje życie dzieci, przemoc domową, brak wsparcia między małżonkami, dzieci zostawione na pastwę losu; przyjaźń - jej trudne koleje, próby zaufania, zawiedzione nadzieje; miłość - która uskrzydla, daje nadzieję, poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa, wewnętrzny spokój, pozwala przenosić góry, jednak tu miłość przynosi też ból i cierpienie, która jest toksyczna i niszcząca, której bliżej do nienawiści, lecz z dozą przyzwyczajenia i nadziei, że jeszcze coś się zmieni. Relacje międzyludzkie w "Karczmarce" bywają skomplikowane. Bohaterowie sami mają czasem problem z nazwaniem swoich uczuć, nie wiedzą, co czują, do kogo, czy dany stan jest na pewno tym. Gubią się. To źródło licznych nieporozumień i rozterek, ale czy życie kiedykolwiek pod tym względem było proste? Raczej nie.

  Z wątków słowiańskich warto nadmienić istnienie wodnych stworów, strzygę, a może po prostu upira. Są też przedstawione praktyki je odpędzające, np. w postaci rytuału. Pojawiają się też bogowie, ale marginalnie. 

   Do elementów typowo fantastycznych należy magia, nie zawsze ta dobra. Granica pomiędzy jest cieniutka i przede wszystkim liczą się intencje osoby ją praktykującej. Najlepszym przykładem jest jedna z kobiecych postaci, która poprzez swe wybory sprowadziła na siebie zagładę. 

   Katarzyna Muszyńska ma lekkie pióro, kreuje niezwykłe światy, ciekawych bohaterów. Potrafi przyciągnąć do siebie czytelnika. W "Karczmarce" na pewno jest to świat przedstawiony, fabuła pełna misji i przygód. Dla mnie wyjątkowym elementem tej powieści są opisy przyrody i miejsc bytowania bohaterów. Plastyczne, pobudzające wyobraźnię, szczegółowe i barwne, co widać zwłaszcza na przykładzie domu na odludziu i starej siedzibie zarządcy tych ziem.

   To powieść, w której głównie zagustują osoby lubujące się w romansach z przygodą w tle, gdzie tytułowa bohaterka zawsze cało wychodzi z opresji, a wokół niej roi się od różnorakich mężczyzn. Inni mogą skupić się na wątkach pobocznych, przedstawieniu życia codziennego, np. kata, złodzieja, karczmarza czy zwykłego rolnika, opisach przyrody, historiach postaci. To lektura dobra na leniwe popołudnie, by się rozerwać, odpocząć, zapomnieć o szarudze dnia i ruszyć szlakiem przygód z odrobiną irytacji na wybory bohaterów. By ocenić, każdy musi przeczytać sam. Wg mnie książka w sam raz na raz. 

niedziela, 6 listopada 2022

152) "Słowianie" (tom I) - Robert Foryś

 Początki polskiej państwowości są niejasne, czasem przypominają błądzenie po ciemnym lesie w gęstej mgle. Pierwszym historycznym władcą naszego kraju był Mieszko I, ale kto panował przed nim? Źródła ościennych kronikarzy niewiele mówią nam na ten temat, a nasze rodzime trudno potraktować poważnie, raczej jako pamięć pokoleniową przekazywaną ustnie, której szczegóły mogły się zatrzeć, pozostały tylko strzępki w postaci imion, ludowych legend czy miejscowych nazw.

  Rynek wydawniczy coraz chętniej sięga do niszowego, jeszcze parę lat temu, tematu naszych słowiańskich korzeni. Sporą popularnością cieszą się książki z kręgu słowiańskiego fantasy o biesach, zarówno dla dzieci jak i dorosłych. Rzadkością są za to powieści historyczne "twardo stąpające po ziemi", mające u swych początków dokładną kwerendę źródłową (czyli research). Do takich perełek z pewnością należy powieść Roberta Forysia pt. "Słowianie".

   To przygodowa powieść historyczna osadzona w X wieku na ziemiach Słowian ze szczególnym uwzględnieniem Połabia i Wielkopolski. Koncentruje się na przedstawieniu konfliktu na dworze ojca Mieszka I, walce o władzę między Piastowicem a przedstawicielami innych rodów (krótki wątek), podporach książęcej władzy, niespokojnych czasach wojen i zdobywania ziem oraz niewolników, ścierania się starej i nowej wiary, intrygach międzypokoleniowych dot. władzy i interesów kupieckich, podstawach ówczesnej gospodarki i zaufania społecznego. Książka wtajemnicza również nieco w polityczną sytuację na terenach będących pod władzą Ottona Wielkiego oraz margrabiego Gero. Sporo miejsca poświęca również stosunkom między samymi słowiańskimi plemionami. 

  Postacią wyrastającą na głównego bohatera jest Jaromir Pomrok, Czech, który w wyniku różnych komplikacji rodzinnych znajduje dom na dworze Siemomysła, władcy Polan. Zaprzyjaźnia się z Mieszkiem, stając się mu prawie bratem. Bystry, inteligentny, lojalny, pełen wewnętrznego uroku. Zdarza mu się działać pod wpływem impulsu, porywczo, czego dalekosiężne konsekwencje musi znosić mężnie. Życie pisze mu niełatwy los, pełen przygód i zasadzek, lecz tym samym historia widziana jego oczami staje się barwna, pełna energii i niespodziewanych zwrotów akcji. Może kocha go pech, może przygody. Pewne jest jedno. Na nudę nie może narzekać.

   Bohaterem zasługującym na szczególną uwagę jest sam Mieszko, którego poznajemy już w latach dziecięcych. Od małego ciekawy świata, chłonący jak gąbka wiedzę z obserwowanego otoczenia i podsłuchanych rozmów dorosłych, wyciągający wnioski, by nie powtarzać błędów innych. Rozsądny, szanujący tradycję i wartości rodzinne, cierpliwy, inteligentny, ceniący prawdziwych przyjaciół.

 W powieści odnajdziemy również historycznych przedstawicieli rodu Billungów, Stoigniewa - księcia Obodrytów, Tęgomira - księcia Stodoran, Bolesława Srogiego, Czcibora - brata Mieszka etc. Robert Foryś wykonał kawał dobrej roboty. Pięknie połączona wiedza i fakty znane z historii z fantazją. Dbałość o szczegóły, takie jak: wyposażenie domostw, kulinaria, ubiór czy ekwipunek woja. Warto również zwrócić uwagę na elementy kulturowo-religijne, nie tylko w zakresie oficjalnego kultu, ale i codziennych sytuacji, np. na dworze księcia czy w karawanie księcia Ottona. To drobiazgi, ale nadają smaczku autentyczności i pomagają wczuć się w klimat powieści. Myślę, że historycy będą ukontentowani. 

   Podczas lektury warto bliżej przyjrzeć się postaci saskiego poddanego z masakrowanego miasta. Jego perspektywa na toczące się konflikty ze względu na osobistą tragedię oraz bezpośredni w nich udział daje czytelnikowi wgląd w życie zwykłego szaraka. Jest to o tyle ważne, że X wiek widzimy nie tylko oczami dworu i jego przybocznych. Punkt widzenia maluczkich jest ważny, bo otwiera oczy na to jak naprawdę mogła wyglądać tamta rzeczywistość, z jakimi problemami mierzyli się ludzie, w jakich warunkach przyszło im żyć, a przede wszystkim - jak konflikty władców oddziaływały na poddanych. 

   Powieść porusza także temat roli kobiet w ówczesnym społeczeństwie, sprowadzającą się przede wszystkim do stereotypowego rodzenia dzieci i opieki nad domowym mirem. Matka i żona, uległa córka, której zdanie niewiele znaczy. Kobiety jako przedmiot handlu między mężczyznami, by potwierdzić układ. Jak sobie radziły, by przetrwać? Do czego się ubiegały w razie zagrożenia życia? Warto przyjrzeć się Gorce, Ludgardzie etc.

   Książka Roberta Forysia porusza również zagadnienie średniowiecznego niewolnictwa, wielkich targów im poświęconych oraz wojen w celu zdobycia nowego żywego towaru. Słowianie, podzieleni na wiele plemion, większych i mniejszych, nie mieli oporów, by polować i podbijać swoich współbraci, sprzedawać ich obcym, np. w Saksonii. Okrutny świat i okrutni ludzie. Autor nie boi się ukazania losu niewolników czy to na dworze Polan czy Saksończyków, ich wykorzystywania czy złego traktowania.

   Styl autora przykuwa uwagę. W barwny sposób maluje przygody bohaterów, odwzorowując fakty historyczne i wplatając w to własną wyobraźnię, by wypełnić luki. Jest drobiazgowy i szczegółowy. Bywa bardzo bezpośredni, nie oszczędzając mocniejszych i drastyczniejszych opisów przy scenach walki i przemocy. Gdy trzeba rzuca też wulgaryzmami. Dzięki temu czytelnik już wie, że to nie sielska bajeczka, a realistyczna powieść historyczna czerpiąca pełnymi garściami z życia, oddająca klimat średniowiecza.

   Pod względem fabuły, kreacji bohaterów, stylu i języka czy kwestii merytorycznych "Słowianie" Roberta Forysia to książka godna polecenia i uwagi miłośników historii oraz zapalonych mediewistów. Bogata treść poparta wyczuwalną kwerendą źródłową broni się sama. Naprawdę.

  Jednak, żeby nie było tak słodko i lukrowo strona techniczna, a raczej korektorska to jakaś pomyłka. Ogrom literówek, po kilka na każdej stronie, nieuwzględnianie dyftongów w odmianach przez przypadki to prawdziwa zmora. Ach, gdzie te nasze piękne "ą" i "ę"? Trafiły się też takie kwiatki jak "wierza" bramna (s.124) czy "tępo" (szkoda, że nie zanotowałam strony). Przestawianie liter w słowach "od" i "do" to już tradycja nagminna. Mimo to największym hitem jest powtórzenie treści - jakieś 1,5 strony, tj. od s. 192 (ostatni dialog) do s.194 "Margrabia uniósł do ust cynowy kufel". To naprawdę spora niedbałość ze strony wydawcy. Niestety, ale to wytrąca z równowagi w trakcie lektury i budzi jedno wielkie "grrr....", coś na kształt ataku furii Pomroka. I nie piszę tego złośliwie, ale jako wskazówkę na przyszłość dla wydawcy - tekst warto sprawdzić choćby jeden raz więcej, by uniknąć takich wpadek i błędów w druku.

   "Słowianie" Roberta Forysia są powieścią godną polecenia ze względów merytorycznych w zakresie historii ziem słowiańskich w X wieku oraz stosunków słowiańsko-sasko-wikińskich. Dbałość o szczegóły i świetnie oddany klimat, ciekawa fabuła, równomiernie rozłożona akcja, przygody i intrygi dworskie, różnorodna perspektywa na te same wydarzenia przyciągną konesera dobrej literatury. Zdecydowanym minusem jest techniczne wydanie tej książki pełne niedociągnięć. Jednak zapewniam, że treść to nadrabia i wynagradza po stokroć. 

poniedziałek, 31 października 2022

151) Czas pożegnań... "Dom na kurzych łapach" Sophie Anderson

 Z czym kojarzy się Wam wiedźma, czarownica? Stereotypowo to zła kobieta, stara, brzydka, negatywnie nastawiona do życia i ludzi, podstępna i złośliwa. Dawniej uważano ją za wiedzącą, obdarzoną wiedzą, mądrą, pomagającą ludziom. Dopiero z rozkwitem kultury chrześcijańskiej zaczęto takie osoby postrzegać pejoratywnie. W mitologii słowiańskiej pojawia się postać Baby Jagi, którą współczesna kultura utożsamia z przedstawieniem z opowieści o Jasiu i Małgosi, zjadaniem dzieci, wsadzaniem ich do pieca, twarzą pełną brodawek, długimi i zaostrzonymi pazurami etc. A kim jest tak naprawdę ta kobieta? Co sobą reprezentuje? Jaką rolę mogła odgrywać u Słowian? Była człowiekiem czy boginią, a może kimś pomiędzy? Interpretacji naukowych i literackich nie brakuje, a możliwych rozwiązań tejże zagadki sporo. Myślę, że warto zgłębić ten temat, bo jest to o tyle ciekawa postać, że niejednoznaczna, żyjąca na krawędzi światów, zawieszona pomiędzy tu a tam, nimi a nami, trudna do zdefiniowania. Czy my, współcześni, możemy czerpać z niej natchnienie dla własnego życia, jego kształtowania, ukierunkowywania i wzbogacania o nowe elementy, horyzonty? Uważam, że tak. Wystarczy tylko znaleźć własną drogę, posłuchać serca, spojrzeć na tę mądrą babę i ruszyć przed siebie.

   "Dom na kurzych łapach" Sophie Anderson to powieść przeznaczona dla młodszego czytelnika, należąca do fantastyki, wypełniona elementami z mitologii krain słowiańskich, tłumacząca pewne aspekty życia i śmierci, radzenia sobie z trudnymi sprawami.

   Bohaterką historii jest Marinka, nastolatka, marząca o bogatym życiu towarzyskim, skazana na życie na walizkach, tj. na ciągłe podróżowanie z babcią w samonośnym domku o magicznych właściwościach. Baba Jaga to niezwykła kobieta zajmująca się przeprowadzaniem na drugą stronę zmarłych i pilnowaniem Bramy. Jako Strażniczka między światami jest skazana na samotność, wystrzeganiem się kontaktu z żywymi i pilnowaniem codziennych nocnych przyjęć dusz. Marinka wychowywana jest na kolejną Jagę, ale czy ona tego chce? Czemu babcia ostrzega ją przed zbytnim oddalaniem się od domu, prosząc o rozwagę i próbę zaakceptowania przeznaczenia? Czy dziewczynka ruszy własną drogą i uzyska wolność czy przejmie schedę po Babie? Czy spotka żywych? Jakie decyzje podejmie?

  Z perspektywy osoby dorosłej na pierwszy rzut oka Marinka to postać bardzo irytująca, potrafiąca doprowadzić swoim zachowaniem do furii, nie mówiąc już o niektórych jej odzywkach do starszych z kręgu Jag. Wydaje się rozwydrzoną i rozpuszczoną nastolatką, która aż się prosi o porządną nauczkę. O losie przewrotny! Któżby się spodziewał, że tak szybko spotka ją kara i to w dodatku tak bolesna? Z drugiej strony - czuje się samotna, zagubiona, pozbawiona kontaktu z rówieśnikami, pozostawiona bez odpowiedzi na fundamentalne pytania, nierozumiejąca zbyt wiele z niedomówień babci, szukająca w życiu własnej drogi, innej, niestrażniczej. To tylko dziecko, które niewiele wie o życiu i ludzkiej naturze, pełna nadziei dla nieznanego i mocno uprzedzona do swej codzienności. To ją nieco rehabilituje w oczach czytelnika.

   Drugoplanową, ale równie ważną postacią jest Baba Jaga. Autorka świetnie tłumaczy jej rolę jako Strażniczki, wygląd opisany w legendzie Jagi Tatiany, pewne zachowania i rytuały, a ponadto charakter. W "Domu na kurzych łapach" to prawdziwa babcia o wielkim sercu, gotowa do wielu poświęceń dla dobra wnuczki, słuchająca i nade wszystko kochająca. Pełna ciepła i miłości, służąca dobrym słowem i radą. Nieco tajemnicza i nie zawsze szczera, ale mająca ku temu powody.

   Ta powieść dobrze ukazuje relację między Marinką a Babą Jagą, jej rozwój na przestrzeni dobrych i złych chwil, wszelkie wzloty i upadki, jej znaczenie dla wzrastającej dojrzałości dziewczynki. Czy tak właśnie tka się więź między babcią a wnuczką?

  Sophie Anderson dotyka problemu samotnych dzieci, które chcą, ale niekoniecznie potrafią nawiązać kontakt z rówieśnikami. Może poprzez lęk, zróżnicowany poziom społeczny czy materialny czy charakter. Takie osoby są wygłodniałe uwagi oraz uczuć, pakują się w nowe znajomości, nie patrząc na to, co one ze sobą niosą. Niewielu jest w stanie dostrzec toksyczność i zagrożenie. Dziecko bywa łatwym łupem. Tylko silny kręgosłup moralny, tj. zasady wpojone przez rodzinę/opiekunów pozwalają zobaczyć, że coś jest nie tak. Szczere relacje również się zdarzają, ale są rzadkie niczym diament.

   Pojawia się też wątek stereotypów, które krzywdzą młodych i starszych, gdzie głównym wyznacznikiem pozostaje wygląd. Jego zmiana może wywołać aprobatę lub dezaprobatę. Jednocześnie wywołuje to u ludzi konkretne reakcje. Kategoryzowanie według wyglądu może spowodować skrzywdzenie kogoś, bez zaglądania do wnętrza. Plotki idą w świat, opinia przylega, a prawda pozostaje uśpiona. Autorka dobrze oddaje to na przykładzie młodych i dobrze usytuowanych dziewcząt. Czy one wiedzą co robią i jak bardzo krzywdzą innych?

   Ważnym aspektem jest też stosunek do zwierząt, szacunek do nich, próba nawiązania więzi mimo braku werbalnego porozumienia. Najwyrazistszym bohaterem pod tym względem jest Kuba. Niezwykle rozumny, spostrzegawczy, wyrozumiały i cierpliwy dla swej ludzkiej przyjaciółki. Myślę, że i Benji zasługuje na nieco uwagi. Opieka nad zwierzęciem to nie chwila, a zobowiązanie na lata. To nie tylko trwanie przy nim na dobre, ale i na złe, w zdrowiu i chorobie, zawsze tuż obok. W sztucznym ludzkim świecie są one uzależnione od nas, chociażby by dostać się do jedzenia czy zaspokoić potrzeby społeczne. To więź pełna miłości i radości, ale i pracy. Tym ważniejsze jest wytłumaczenie tego dziecku, które powinno szanować i dbać o zwierzę, a nie traktować jak zabawkę dla uśmierzenia własnego ego. To równoprawny partner do dialogu. Może i każde z nas ma swoje języki, ale czy gesty i spojrzenia czasem nie wystarczą, by zrozumieć swego przyjaciela? Ewolucja postawy Marinki względem jej podopiecznych zasługuje na chwilę refleksji.

   Warto też zwrócić uwagę na przejście między światem żywych i umarłych, czego potrzebuje dusza, jakimi słowami są żegnane, co ofiarowują światu i Jadze, co po nich pozostaje... Gdzieś w tym wszystkim tkwi dom Jagi, żywy, pełen uczuć, samodzielnie myślący, wchodzący w dialog ze swymi lokatorami, czuwający nad Bramą. To symbol końca i początku, drogi, którą każdy z nas pokonuje.

   Lektura "Domu na kurzych łapach" pokazuje, że warto iść po swojemu przez życie, czynić dobro, kochać i pielęgnować swój świat, by odchodząc stąd, być spokojnym i spełnionym, nie żałować, a cieszyć się na nowe. Któż wie, co nas czeka tam za zakrętem? "Carpe diem" to piękne zawołanie, które warto wcielić w swoje życie, by uczynić je nieco łatwiejszym, milszym, bo nikt nie jest w stanie uchronić się przed bólem. Nawet taka Jaga.

  Ta książka oswaja ze śmiercią, tematem straty i rozstania z bliskimi. Pozwala zobrazować uczucia z tym związane, przeżyć je i zrozumieć. Zwłaszcza dzieciom. Droga przedstawiona przez Sophie Anderson łagodzi łzy i strach przed tym, co nieznane. Szczęśliwe przejście przez Bramę? Myślę, że dla wielu to kojąca nadzieja. I niech taką pozostanie.

  Bardzo pozytywnym zaskoczeniem było dla mnie zakończenie książki. Daje to wiarę, że przeznaczenie można zmienić, dostosować do swojego charakteru i marzeń, pozostając szczęśliwym i pełniąc swoją rolę. Nie trzeba być samotnym, wystarczy mieć blisko siebie rodzinę, nawet przyszywaną i przyjaciół. Wówczas świat staje się przychylniejszym miejscem.

   "Dom na kurzych łapach" Sophie Anderson to na poły magiczna baśń o życiu i śmierci, o przekraczaniu granic, o życiu na krawędzi, pomiędzy, przeznaczona dla młodszego, ale i starszego czytelnika, który odnajdzie tu opowieści swoich dziadków o Babie Jadze i pochodzie dusz, o przyjaźni i jej sile, o miłości w rodzinie, o wspieraniu się. Można odnaleźć tu słowiańskie akcenty, które dodają smaczku, ale ważniejsze pozostaje przesłanie.

   To lektura warta uwagi i poświęceniu jej kilku godzin, zwłaszcza dla rodziców i dzieci, by wspólnie wędrowali z Marinką i Babą Jagą, poznając siłę ich więzi i uroki tegoż świata.

niedziela, 16 października 2022

150) "Mikerija Lilia Nilu" - Józef Julian Sękowski (opr. Joachim Śliwa)

 
   XIX wiek to narodziny archeologii i nauki nowego podejścia do przeszłości. Wiara w kościelne wykładnie biblijne zaczyna być traktowana z przymrużeniem oka. Do źródeł pisanych historia podchodzi z coraz większym dystansem, nie wierząc w każde słowo, porównując dokumenty z tego samego okresu, dochodząc przyczyn występujących różnic. Po wyprawach Napoleona wzmaga się zainteresowanie Orientem, w tym Bliskim Wschodem. Jest popyt, jest podaż. Rynek nie lubi pustki. Coraz więcej młodych umysłów, chłonnych wiedzy i ciekawych świata, zaczyna uczyć się w tych kierunkach. Jednym z nich jest Józef Julian Sękowski.

   Młody orientalista spędza w Egipcie kilka miesięcy, zwiedzając go, przyglądając się rozgrywkom o starożytne artefakty między światowymi potęgami. Pozostaje z boku, lecz skrzętnie odnotowuje w pamięci wszelkie drobiazgi, co potem przenosi na papier. Wynikiem tego jest m.in. "Mikerija Lilia Nilu", wydana ponownie w 2021r., opracowana, opatrzona wstępem i objaśnieniami przez nikogo innego jak przez samego Joachima Śliwę. 

  Autor, Sękowski, twierdzi, że to przekład ze starożytnego papirusu o tytułowej Mikeriji, córce faraona. Czyżby? Ogólny zarys wierzeń przypomina Kemet, tak samo jak przedstawiona jak zależność między władcą a poddanymi. Podczas lektury odniosłam wrażenie, że to przypowieść, tak jak te z Biblii, tylko inspirowana Egiptem, by opowiedzieć o pewnych uniwersalnych prawdach o ludzkim charakterze: chciwości i skąpstwie bez granic, ślepym i lojalnym oddaniu władzy, dwulicowości polityków, spryt i podstęp mogą być drogą do zaszczytów, a uczciwość nie zawsze popłaca.

   W tej książeczce jest nieco z filozofii, ezoteryki i historii. Składniki przemieszano, wymieszano i powstała z tego dumanina o przeszłości z domieszką współczesnych autorowi zagadnień na temat m.in. stosunku do zabytków, podatków, pojęcia dobra i zła. Warto też wziąć pod uwagę kontekst czasowy powstania tej powiastki. Być może ma to znaczenie przy interpretacji przedstawionych treści.

   Ta opowiastka jest ciekawa z punktu widzenia osób zainteresowanych egiptomanią, poziomem znajomości tejże cywilizacji w XIX wieku. Warto też zwrócić uwagę na inspirację dziełem Herodota, którego odpowiednie fragmenty zostały zamieszczone w tymże wydaniu "Mikeriji Lilii Nilu".

s.40
  Dla mnie to lektura interesująca, ale taka, która szybko uleci z pamięci. Polecam jako ciekawostkę, by zapoznać się literaturą o Kemet z XIX w. 

sobota, 8 października 2022

149) "Słowiańskie wróżby i wyrocznie" - Rafał Merski

   Rafał Merski to żerca i popularyzator wiedzy o Słowiańszczyźnie, zwłaszcza w jej duchowym wymiarze, biorąc głównie pod uwagę szeroko pojęte wierzenia i mitologię. Jedną z publikacji poświęcił "Słowiańskim wróżbom i wyroczniom". Temat niezwykle ciekawy, ale i trudny, bo wymagający sporej wiedzy. Jak autor poradził sobie z tym wyzwaniem?

   Książka R. Merskiego porusza cały szereg zagadnień od funkcji żercy i dziada wędrownego przez Welesa i pojęcia przeznaczenia uosobionego w Doli i Rodzanicach po znaczenie roślin i zwierząt w wierzeniach Słowian aż do tytułowych wróżb z najróżniejszych rzeczy i zjawisk. Rozpiętość spora, treść bardzo interesująca, poparta wieloma przykładami ze źródeł pisanych, archeologicznych oraz etnograficznych. Widać w tym ogromną wiedzę pisarza, jego przygotowanie do tematu i pasję.
 
  Szczególnie zajmujące są rozdziały dotyczące wróżenia z zachowania zwierząt oraz roślin. Pozwala to też na wyciągnięcie wniosków o wyjątkowym traktowaniu niektórych gatunków przez Słowian poprzez ich konotacje z bóstwami czy generalnie siłami nadprzyrodzonymi. 

   Od strony merytorycznej i przygotowania autora jestem pełna podziwu, ponieważ włożył w tę publikację wiele trudu i mogę ją polecić z czystym sumieniem.

   Gorzej rzecz ma się od strony technicznej. Ewidentnie brakuje tu dobrego korektora i redaktora, którzy wyłapaliby literówki, nieścisłości w zapisie cytowanych sporych fragmentów (np. wszędzie zaznaczone kursywą, wyśrodkowane itp.), ujednoliciliby przypisy (np. podania źródła cytatu - do przypisu, a nie zwartego tekstu). Ponadto, skoro książka ma wstęp, to przydałoby się i zakończenie. Bez tego "Słowiańskie wróżby i wyrocznie" kończą się tak jakby ktoś wyrwał pracę z rąk żercy i nie pozwolił mu jej dokończyć. Dobrym dodatkiem jest bibliografia, ale warto byłoby dodać chociaż rok wydania książki, z której korzystał autor, bo niektóre prace naukowe z biegiem lat są aktualizowane razem z postępem badań, a tytuł pozostaje ten sam.

  "Słowiańskie wróżby i wyrocznie" to przyjemna lektura, którą się wręcz pochłania, jeśli oczywiście jest się zainteresowanym przedstawionym tematem. Styl Rafała Merskiego jest lekki i klarowny, posługuje się językiem przystępnym dla laika, a trudniejsze pojęcia wyjaśnia, co jest ważne przy próbie dotarcia do jak najszerszego kręgu odbiorców.

   Moim zdaniem to pozycja, której warto poświęcić czas i uwagę ze względu na zawarty ładunek merytoryczny, a przymknąć oko na techniczne rozwiązania. Napisana z pasją i wiedzą może zarazić miłością do Słowiańszczyzny, a przy okazji przybliżyć mentalność i duchowość naszych przodków.

   

niedziela, 25 września 2022

148) "Ja Cię kocham, a Ty miau" - K. B. Miszczuk, czyli kocia komedia kryminalna

   Katarzyna Berenika Miszczuk to autorka poczytnej serii pt. "Kwiat Paproci" osadzonej w alternatywnej słowiańskiej rzeczywistości czy serii anielsko-diabelskiej. Ponadto na jej koncie znajduje się kilka powieści o zabarwieniu kryminalnym, chociażby "Obsesja", "Paranoja, czy "Pustułka". Bawi się gatunkami i miesza je, wychodzi jej to całkiem dobrze, bo już zgromadziła sporą rzeszę fanów, którzy niecierpliwie wyczekują kolejnych książek. W czym tkwi tajemnica jej sukcesu? Jak dotrzeć do współczesnego czytelnika?

   Jedna z jej powieści to komedia kryminalna pt. "Ja Cię kocham, a Ty miau" osadzona w Polsce współczesnej. Opowiada o perypetiach artystki Alicji Nawrockiej i jej kota Lorda w czasie konkursu malarskiego, odbywającego się we włościach kolekcjonera sztuki Stefana Śmietańskiego.

   Wydawałoby się, że takich historii powstało już wiele, ale nie dajcie się zwieść pozorom. Tu głównym bohaterem i narratorem jednocześnie jest kot o przerośniętym ego, bystry i inteligentny, lubiący wściubiać nos w nie swoje sprawy. Lord, bo o nim tu mowa, jest święcie przekonany o swym szlacheckim pochodzeniu, skąd też wynika jego zachowanie i ton wobec "podległych mu ludzi". Kocha swoją właścicielkę, pasztety rybne i skórzane fotele. Jest kolekcjonerem nakrętek od butelek. Swoje niezadowolenie z adoratorów Ali potrafi wyrazić adekwatnie do sytuacji. Chciałoby się rzec, jaki mężczyzna, taki koci wybryk. Lord to także znawca sztuki. Niejednokrotnie asystował Nawrockiej przy malowaniu, nawet samemu stając się modelem. Nieraz słuchał jej wykładów o malarstwie w domowym zaciszu, kontemplował albumy o sztuce światowej. Ma wyczucie smaku.

   Lord to prawdziwy atut tej książki. Kociak o niezwykłym humorze. Jego kwestie potrafią rozbawić do łez. Ponadto dzięki niemu można poznać kocią perspektywę świata i dostosowanie tych stworzeń do ludzi. Pod zabawną powłoką kryje się głębszy sens, by doceniać i szanować je, bo wiele im zawdzięczamy. Ta powieść pozwala poznać jedną z możliwości funkcjonowania kociej psychiki, ich mocne i słabe strony, uzależnienia, postrzeganie właściciela i domu jako swego terytorium, ciekawość świata, łatwość odwracania uwagi czymś smakowitym, a przy tym niesamowitą pamięć.

   Ala to główna ludzka bohaterka i zupełne przeciwieństwo Lorda. Mimo utalentowania, niewierząca w siebie i swoje umiejętności, szczera do bólu, nieco naiwna i łatwowierna, szybko wpadająca w męskie sidła pod ułudą uśmiechu i serdeczności. Bardzo wrażliwa i delikatna. Zbzikowana na punkcie swego kota, biorąc go w podróże po całej Polsce, a nawet na konkurs malarski.

  Lord i Ala to naprawdę zgrany duet, który wzbudza sympatię i uśmiech czytelnika. Ich więź jest na tyle silna, że dbają o siebie nawet w chwili zagrożenia życia, jedno nie rusza się bez drugiego. Myślę, że to szczególnie ważne przesłanie. Stając się właścicielem zwierzaka, należy je otoczyć opieką na dobre i na złe, nie porzucić, lecz właśnie chronić, być opoką, a nade wszystko rodziną. Tak, zwierzę to członek rodziny, zasługujący na taką samą miłość i szacunek jak ludzie, bez względu na wiek, rasę i zdrowie. Zwierzę też czuje i myśli. Tak jak my. "Ja Cię kocham, a Ty miau" świetnie to ukazuje.

   Powieść Miszczuk to komedia kryminalna. Dlaczego? Podczas konkursu u Śmietańskiego dochodzi do serii tajemniczych zniknięć, a raczej oficjalnych wyjazdów niektórych uczestników. Dziwnych, bo niespodziewanych, nagłych. Ale czy to tylko to? Czy nie stoi za tym coś więcej? Ponadto Lord odkrywa tajemne przejścia i istny labirynt korytarzy, dzięki czemu staje się świadkiem niejednej niezwykłej sceny. Sytuacji nie poprawiają także częste awarie prądu, brak zasięgu w komórkach, praktycznie zerowy dostęp do internetu i pięciokilometrowa droga z posiadłości do bramy wyjazdowej oraz oddalenie od miasta, dwóch służących Janów o nieciekawej aparycji, niewzbudzającej zaufania i dziwne zachowanie właściciela tegoż terenu.

   Zagadka goni zagadkę, a czytelnik obstawia kto może być złoczyńcą. Moje typy się nie sprawdziły, a Wasze? Miszczuk potrafi utrzymać napięcie, stopniować je, by potem nagle uderzyć z całej siły "bam" i zakończenie. Myślałam, że to jeszcze trochę potrwa, nieco więcej wyjaśnień się trafi, ale trzeba zadowolić się tym, co jest, bo autorka zostawiła sobie otwartą furtkę dla drugiej części.

  Fabuła powieści wciąga, jest przemyślana, choć owo zakończenie, a raczej punkt kulminacyjny mógłby być o kilka stron dłuższy. Bohaterowie są mozaiką charakterów, nieco powierzchownych, ale wzbudzających w większości sympatię, choć zdarzają się asy, które najchętniej wysłałoby się w kosmos z biletem tylko w jedną stronę. A co, niech ufoludki się z nimi użerają. Język i styl autorki niezmiennie bawią, tak jak w jej poprzednich książkach. Jasny, klarowny, lekki. Taki z przymrużeniem oka, czego najlepszym dowodem są dialogi i pełne dowcipu uwagi Lorda.

   "Ja Cię kocham, a Ty miau" K. B. Miszczuk to lekka, zabawna komedia kryminalna na jeden wieczór. To książka rozrywkowa i tak powinna być traktowana, choć porusza bardzo ważną kwestię, a mianowicie więź między ludźmi a zwierzętami, jak powinno się je traktować. Lord to postać, która zawojuje niejedno serce  swym humorem i pewnością siebie. To on jest tu głównym bohaterem, nie można mieć co do tego żadnych wątpliwości, bo inaczej nie wiadomo co czeka Twoje buty. Świat widziany oczami kota zyskuje nowe barwy i odcienie, dlatego warto dać mu szansę i wpuścić go do swego domu choć na chwilę, by pokazał nam czym są kocie skarby i dokąd chadzają te ciekawskie stworzenia, gdy nikt nie patrzy. Kto wie, gdzie Twój pupil ruszy dziś w nocy, gdy Ty śpisz w objęciach Morfeusza?

niedziela, 18 września 2022

147) O słowiańskich wierzeniach dla młodzieży - "Demony Welesa. Droga do Wyraju" tom I - Kamila Szczubełek

   Dracula niejedno ma imię w kulturze, czasem to krwiożercza bestia, czasem bohater komedii. W każdym zakątku świata może być inaczej postrzegany ze względu na lokalne tradycje i wyobrażenie. W naszym rodzimym kręgu wampir to wąpierz, stwór powstały ze zmarłego człowieka, lubującego się w krwi żywych stworzeń, dzięki której egzystuje. Podlega on opiece Welesa, władcy świata zmarłych. Nasi przodkowie próbowali okiełznać wąpierza za pomocą przebijania jego serca, odcinania mu głowy etc. Niełatwo było żyć ze świadomością, że ktoś bliski może powrócić jako bestia, która najpierw wyruszy do domu na łowy, by zaspokoić pierwszy głód.

   Czy wąpierz mógł by dobry? Czy jego zastygłe serce mogło miewać szlachetne pobudki? Czy mógł pokojowo koegzystować z ludźmi? Na te pytania częściowo odpowiedź dała Kamila Szczubełek w swojej debiutanckiej powieści pt. "Demony Welesa. Droga do Wyraju". Jest to fantastyka młodzieżowa oparta, a może raczej inspirowana szeroko pojętą Słowiańszczyzną i jej dziedzictwem kulturowym.

   Autorka stworzyła całkiem nowy świat, nową przestrzeń, nowy czas. Nie ma on żadnych odniesień do znanych nam ram czasowych. Pozostaje tylko inspiracja. Rzeknę, że bardzo ciekawa i intrygująca, która może pochłonąć i przez dłuższy czas nie wypuszczać ze swych objęć. "Demony Welesa. Droga do Wyraju" opowiada o podróży wąpierza przez świat ludzi, bogów i demonów, aby odzyskać ciało pewnego samozwańczego szamana, znaleźć nowy dom samotnemu i nieszczęśliwemu stworkowi, rozwiązać zagadkę znikających dzieci oraz opuszczonego miasta w towarzystwie niezwykłej zgrai, która co rusz napotyka nowe przygody na swej drodze, które tylko utwierdzają rodzącą się między nimi przyjaźń. Gdzieś w tym wszystkim pulsuje słowiańska krew.

  Głównym bohaterem powieści jest wąpierz Elgan, dobrotliwy, chcący dobrze współżyć z ludźmi, bronić swych sąsiadów przed wszelkim niebezpieczeństwem. Mimo szlachetnych pobudek, czystych intencji i dobrego charakteru, w jego życiu pierwsze skrzypce odgrywają stereotypy i strach, strach przed krwiożerczym potworem. Niewielu jest w stanie dać mu kredyt zaufania i bez lęku egzystować obok, nie patrząc mu na ręce. Ma niełatwe życie, ale stara się jak może. By pomóc innym, nie raz i nie dwa naraża siebie, nie żądając nic w zamian. Pokonuje kolejne przeszkody stawianie na drodze przez los, walcząc przy tym z samym sobą. To wierny i lojalny przyjaciel, którego większość z nas chciałaby mieć przy sobie. Na dobre i na złe. To bies z ludzkimi rozterkami i wciąż pomiędzy. Nie wybrał definitywnie ani jednej ani drugiej strony, przez co do końca nie jest akceptowany po żadnej z nich. Ma kilkoro dobrych znajomych i spore grono wrogów, które mierzi jego postawa. Sam zbiera porozrzucane ślady swej przeszłości, by zrozumieć siebie i swoją teraźniejszość. Staje się przez to postacią tajemniczą, intrygującą, którą pragnie się poznać. Wzbudza sympatię.

   Kobietą, towarzyszką podróży Elgana, jest szamanka Dorada, córka jego przyjaciela. Utalentowana, ciekawa życia, pełna energii, uparta, chętna do niesienia pomocy słabszym. Nie lęka się przeciwności, idzie na żywioł, choć w pewnym momencie odbija się to jej mocną czkawką. Jej postać wprowadza powiew świeżości, innego spojrzenia na rzeczywistość. 

   Dorada i Elgan tworzą parę bohaterów, przyjaciół, których wiele dzieli, np. w podejściu do życia, a mimo to świetnie się uzupełniają, ucząc się od siebie nawzajem. Ich relacja rozwija się wraz z fabułą, stopniowo, dzięki czemu czytelnik ma możliwość śledzić ten proces od samego początku, ich wzloty i upadki, reakcje na pewne rzeczy. Ta relacja uczy szacunku, cierpliwości i wyrozumiałości. 

   W powieści pojawia się postać samotnego stworka, Smęta, który ma pewną niechlubną przypadłość zapachową, która odstrasza od niego. Odsunięty na bok, opuszczony, na marginesie demonicznego społeczeństwa, zagubiony... Jego historia to przestroga dla mściwców, a jednocześnie wskazanie siły empatii i odnalezienia prawdziwej przyjaźni, nieznającej granic. Słabsza istota również zasługuje na szacunek i ma swoją godność. Nie należy lekceważyć takich osób.

   Autorka pokazuje również niełatwe relacje rodziców i dzieci, temat odrzucenia, a nawet porzucenia bliskich, porwań dzieci, ostracyzmu społecznego, znaczenia zabobonu i przemocy. Są one poruszone w sposób wyważony, by nie urazić bardziej wrażliwych czytelników, a mimo to czuje się całym sobą ów klimat grozy, strachu i niesnasek. Wiele można wyczytać między wierszami. Mimo zaszeregowania do powieści młodzieżowych odnajdą się tu i starsze osoby, może dostrzegą więcej, np. przy historii upadłego imperium czy wyglądu wewnętrznego świata Elgana. Nic nie jest takim, jakim się wydaje.

   Kamila Szczubełek przy tworzeniu uniwersum "Drogi do Wyraju" mocno inspirowała się wierzeniami słowiańskimi z całego obszaru ich występowania. Słowiańskie biesy zostały podzielone na te rozumne i nierozumne, bądź może ze względu na pochodzenie. Znajdziemy tu rusałkę, zmorę, mamuny, utopce i wąpierze - książąt ciemności pod wodzą Welesa, mniej lub bardziej opisane, lecz w dość charakterystycznych sytuacjach, dobrze osadzonych w fabule. Pojawiają się uczłowieczeni bogowie jak Weles, Mokosz, Czarnobóg, a nawet Rod z Rodzanicami, którzy przędzą ludzkie i demoniczne losy na tym padole. Zwłaszcza warto przyjrzeć się kreacji boga podziemia i ukrytego lasu. Na pierwszy rzut oka mocno zdystansowani, może zatrważający, lecz gdzieś w głębi czuli na dramaty podległych im istot. Pod tym względem najmagiczniejszym miejscem jest zakątek Czarnoboga i jego mieszkańców (tu historia beboka).

   Mieszkańcy mniejszych osad są ludźmi, głęboko żyjącymi tradycją i zabobonami. Nawet najbardziej lubianych sąsiadów posądzonych z dnia na dzień o złe oko, przekleństwo lub demoniczne towarzystwo czekała publiczna kara, w najlepszym razie wygnanie, w najgorszym - przejście na drugą stronę świata. Każdy czyn i słowo było oceniane i poddane społecznej opinii. Dla współczesnego człowieka to niepojęte, ale do jakich dramatów dochodziło w życiu realnym, gdy jedyną przesłaną były plotki lub domysły? Ile osób w wyniku tego straciło życie lub kogoś bliskiego?

   Przy okazji warto zwrócić uwagę na architekturę grodów, sposób budowania elementów obronnych, wybierania strażników, ich umiejscowienia oraz elementy życia codziennego jak wyposażenie domostwa czy stroje.

   Sporym urozmaiceniem dla fabuły z mojego punktu widzenia jest przedstawienie dziadów, czyli przywołania duchów przodków przez lokalną społeczność przy pomocy żercy (lub tu szamanki), towarzyszące temu obrzędy, sposób obcowania ze światem nadprzyrodzonym i interpretacja słów przepowiedni. 

  Do inspiracji słowiańskością należy też geografia świata przedstawionego. Ars pochodzi z zimnego Wschodu, Południe to ciepła kraina, do której zdąża nawet sam Weles. Północni sąsiedzi Villperuny to wyspy morskie i półwysep a'la skandynawski. Pomiędzy Zachodem a Wschodem przebiega gęsta ściana lasu, tak dobrze kojarząca się z zachodnimi krańcami naszego kraju za wczesnych Piastów, porośnięta gęstym borem, zajęta podmokłymi bagnami, prawie że granica nie do przebycia dla sąsiadów, urastająca w wyobraźni do miejsca strasznego, zamieszkałego przez potwory.

   Należy zaznaczyć, że w tej książce słowiańskość to luźna inspiracja mocno doprawiona fantazją autorki. Zarysy są jakby kanoniczne, lecz wnętrze jest kreatywne, na swój sposób fascynujące, przedstawiające znane rzeczy w nowej perspektywie, w innym ujęciu. To, co dla jednych będzie zaletą, innym wyda się wadą. Wszystko jest zależne od podejścia czytelnika.

   Nowością na pewno jest dodanie zawodu szamana, wiedźmy czy wróża parających się różnymi rodzajami magii. To, co było w sferze domysłów, autorka wrzuca do swego świata jako normalny element rzeczywistości, konieczny do funkcjonowania społeczności, a nawet władzy.

   Jak wspomniałam, świat przedstawiony przez Kamilę Szczubełek może pochłonąć i zaintrygować, ponieważ używa prostego, plastycznego języka, prowadzi wartką i dynamiczną akcję, co rozdział to nowa przygoda, pełną pomysłów fabułę z ciekawie wykreowanymi postaciami oraz trudnymi tematycznie wątkami. Książkę czyta się szybko i przyjemnie. Jednak to, co przeszkadzało mi przez pierwszą połowę powieści to: zbyt szybkie tempo akcji, za mało rozpisana relacja między bohaterami. Moim zdaniem nieco większa ilość stron, bardziej rozbudowana psychologiczna więź Elgana i Dorady, ich wzajemne docieranie się podniosłoby tylko jakość lektury. Przygoda za przygodą bez wnikania w głębsze warstwy powodowała, że wiele scen z potencjałem umknęło, ale te wszystkie "ale" wynagrodziła mi druga połowa, o wiele bardziej przemyślana, szczegółowa, głębsza.

   "Demony Welesa. Droga do Wyraju" to dopiero pierwsza część przygód Elgana, która ma wszelkie predyspozycje do tego, by zawładnąć sercami młodych czytelników, tym bardziej, że ten tom kończy się w takim momencie, że ma się ochotę już, natychmiast zapoznać z kolejnym. Ta powieść porusza niełatwe wątki, uczy, zmusza do refleksji, jest doprawiona słowiańskością. Z chęcią wrócę do tego uniwersum, zapoznać się z dalszymi przygodami wyjątkowego wąpierza. A Wy? Skusicie się?

niedziela, 11 września 2022

146) "Wyspa słowiańskich bogów" - Janisław Osięgłowski

   Przeszłość pochłania, zwłaszcza jeśli opowieść się o niej tocząca dotyczy bliskich nam tematów. Wówczas nie sposób się od niej oderwać. Zapomina się o świecie dookoła i biegnie się torem wyznaczonym przez bajarza. Swoistym wehikułem czasu są książki, które zaklinają ją w słowa.

 Jedną z takowych pozycji jest "Wyspa słowiańskich bogów" Janisława Osięgłowskiego, wydana w 1971r. w serii "Biblioteczka Popularnonaukowa Światowid". Opowiada o Rugii, obecnie należącej do Niemiec, a kiedyś opanowanej przez żywioł słowiański. Raczej z serii popularyzujących historię i jej dokonań, choć i dobre słowo pada pod adresem archeologii.

   Autor podzielił swe dzieło na dziesięć rozdziałów, zaczynając od kwestii ogólnych, czyli historyczno-geograficznych, przedstawiając dzieje wyspy od czasów najdawniejszych po uwarunkowania geograficzne, które miały niebagatelny wpływ na losy wyspy. Jedną z najważniejszych kwestii tu poruszanych jest jej zasiedlenie przez Słowian, okres jej rozwoju pod ich rządami, znaczenie na arenie politycznej oraz to, co po nich pozostało. Osięgłowski drobiazgowo omawia kolejne lata, wskazując na najważniejsze wydarzenia, pokazując przy tym ich znaczenie dla poszczególnych części Rugii (samą wyspę można podzielić na kilka krain zupełnie odmiennych pod względem krajobrazu, gleby czy linii brzegowej). Wskazuje również na przyczyny powolnej germanizacji, pomimo czasowej podległości duńskiej.

  Jacy byli Rugianie? Z "Wyspy słowiańskich bogów" wyłania się obraz niezależnych Słowian, ceniących swoją wolność, dom, wierzenia. Byli waleczni i niepokorni. Chylili głowę, by zaraz ją podnieść i zrzucić obce jarzmo. Choć sami ukochali swoją samodzielność i wolność, nie przeszkadzało im to w napadach na sąsiadów. Autor przytacza konkretne przykłady jak drogą wodną Rugianie destabilizowali życie innych. Przeciwko nim wyprawiali się zarówno Sasi jak i Duńczycy. Ostatecznie udało się im ich okiełznać, ale jakimże to sposobem? Burząc to, co dawało im duchową siłę, czyli Arkonę, świątynię Świętowita i przymuszając do przyjęcia chrztu. Upadek pogaństwa oznaczał powolne odchodzenie od korzeni. Dotyczyło to przede wszystkim dynastii rządzącej i warstwy możnych. Najwięcej dawnych tradycji przechowało się wśród zwykłych chłopów, choć prawodawstwo coraz usilniej tępiło ich niezależność, spychając powoli na margines społeczeństwa, utrudniając normalne funkcjonowanie. Większość z nich poza wojaczką zajmowała się rybołówstwem i rolnictwem. W jednej z miejscowości zanotowano duży ośrodek handlowy.

  Słowianie przeciw Słowianom? Czemu nie? Tak to wyglądało m.in. podczas wypraw na Pomorze i podbijaniu południowego wybrzeża Bałtyku przez Danię. Wśród naszych pobratymców brakowało poczucia wspólnoty, jedności, która spajałaby te wszystkie ludy razem, czy to w razie zagrożenia militarnego czy klęski nieurodzaju. Być może w tym tkwi wyjaśnienie utraty Połabia przez Słowian w sensie przynależności politycznej i kulturowej?

   Co tak naprawdę zostało po słowiańskich Rugianach? Całkiem sporo nazw geograficznych brzmiących dla nas swojsko, nieliczne słowa w miejscowym narzeczu i mnóstwo zabytków, które jeszcze czekają na odkrycie.

   Z ciekawostek - warto zwrócić uwagę na dwie płaskorzeźby zwane kamiennymi babami. Jedna znajduje się w kościele w Altenkirchen (s. 222), przedstawia mężczyznę trzymającego róg. Druga jest w kościele w Bergen. Mężczyzna trzyma w dłoniach krzyż, choć jak podaje autor był to niegdyś róg. Istnieją hipotezy iż obydwa wizerunki miały przedstawiać samego Świętowita z Arkony. Dlaczego zatem pogański bożek znalazł się w chrześcijańskiej świątyni? Osięgłowski twierdzi, że "sposób wmurowania symbolizował zwycięstwo Boga chrześcijańskiego i upadek pogańskiego bałwana". Altenkirchen - rzeźba wmurowana poziomo - upadek; Bergen - rzeźba w pionie z krzyżem w ręku, czyli wygrana (s.226). 

  Ta książka pełna jest takich ciekawostek. To taki rodzaj kompendium wiedzy o Rugii i jej słowiańskim epizodzie. To już pięćdziesięcioletnia pozycja, choć część rzeczy na pewno się zdezaktualizowała, zwłaszcza w zakresie tematyki archeologicznej, ale zawiera podstawy, które wciąż mogą zaintrygować i skłonić do dalszych samodzielnych poszukiwań.

   Janisław Osięgłowski posługuje się tu bardzo klarownym językiem, tłumacząc w ciekawy sposób zawiłe kwestie historyczne. Ma lekki i plastyczny styl. Przez tę książkę się płynie, ciężko się od niej oderwać, a kilka godzin wystarczy na całość.

   "Wyspę słowiańskich bogów" polecam miłośnikom Słowiańszczyzny, historykom, osobom zainteresowanym Połabiem, Obecnie tę książkę można traktować jako formę ciekawostki, rozgrzewki przed lekturą knig naukowych. Naprawdę warto!

poniedziałek, 5 września 2022

145) "Słowiański szlak. Czas Bogini" - Ewa Kassala

   Co czaiło się w lasach za życia naszych przodków, gdy powszechnie wyznawano wiarę w wielu bogów? Jak wyglądała codzienność? Z jakimi problemami się borykano? Jak im zaradzano? Czy wierzenia miały istotny wpływ na życie? Jak wyglądała pozycja kapłanów i kapłanek w strukturze społecznej? Jak obchodzono poszczególne święta? Jakim bogom oddawano cześć? Jacy byli? Jakimi dziedzinami zarządzali? Jak wybierano władcę, kto podejmował wiążące decyzje? Czym była polityka rodu? Jakie znaczenie miał kraj Polan na arenie międzynarodowej jako obszar pogański? Czy przyjęcie chrześcijaństwa zmieniło je? Jak w ogóle do tego doszło i dlaczego? Gdzie mogła znajdować się rodowa siedziba Piastów? W jaki sposób powstał Poznań? Co takiego znajdowało się w Gnieźnie? Pytań bez liku, odpowiedzi nieco mniej, ponieważ naukowcy wciąż poznają ową epokę naszego kraju. Specjaliści różnych nauk skupiają na odtworzeniu drobiazgów z tamtych czasów. W dużej mierze to historycy, archeolodzy, etnolodzy, lingwiści etc. Z dekady na dekadę nasza wiedza wzrasta, przeszłość odkrywa przed nami kolejne tajemnice, jedne hipotezy upadają, by inne mogły powstać. Jedno się nie zmienia, ciągnie nas ciekawość, chęć poznania własnych korzeni.

   Na niektóre z powyższych pytań odpowiada najnowsza powieść Ewy Kassali pt. "Czas Bogini", która rozpoczyna nowy cykl zwany Słowiańskim Szlakiem. Pierwszy tom został osadzony w czasach młodości Mieszka I, za panowania jego ojca w powieści zwanego Siemomysłem. Akcja kończy ok. roku 966 po przyjęciu chrztu przez władcę Polan. O czym opowiada? Kogo się tyczy? Kto odgrywa znaczącą rolę? Czy główny bohater to mężczyzna, czy tradycji stanie się zadość i kobiety pokażą swoją siłę?

  Książka została podzielona na trzy części. "Czas Siemomysła" oraz "Czas Strażniczki" skupiają się na przybliżeniu znaczenia pewnych aspektów kultury słowiańskiej, tradycji i wierzeń. Omawiają znaczenie Nocy Kupały, wspólnego świętowania, wyboru odpowiedniego miejsca do tego. Podają przykłady niektórych stworów typu latawiec czy rusałka. Przedstawiają nieco bliżej wybranych bogów, jak Weles, Dziewanna, Nyja. Informują czym różni się chram od kąciny. Natomiast "Czas Mieszka" kręci się wokół chrztu i wszelkich wydarzeń mających do niego przygotować. Jest wejściem w historyczny byt Polski.

  Warto podkreślić przygotowanie merytoryczne autorki, które widać na każdym kroku. Zaczynając od Jordana i jego historii, przez Wichmana i Gerona po samą Dobrawę. Czerpie ona ze źródeł, wykorzystuje znane fakty i umiejętnie wplata we własną opowieść o czasach minionych. Czytelnik niezaznajomiony z  tematem będzie miał problem z oddzieleniem ich od fikcji, a to nie lada sztuka. Szczególnie cenne są przypisy, które informują o archeologicznych aspektach powieści, np. o Poznaniu, szkieletach psów czy czaszce wiedźmy. Nie bez znaczenia są konsultacje ze znawcami tematu, co przebija się zwłaszcza w relacji z bitew, opisywaniu ówczesnego uzbrojenia, strategii wojennej, zachowaniach wrogów, np. Wieletów. Uzmysławia to czytelnikowi, ile jeszcze przed nim do odkrycia, ile rzeczy nie wie. Wczesne średniowiecze to nie epoka barbarzyńców z epoki neolitu, a rozwój silnych struktur społecznych, które uwarunkowały późniejszy rozwój państw europejskich w naszym rejonie. Owszem, duże znaczenie w tej mierze ma przyjęcie chrześcijaństwa i zasad kierujących światem zachodnim, ale nie należy pomijać miejscowych dokonań (można wziąć pod uwagę organizację Słowian Połabskich, np. Rugię). Pisarka pokazuje, że terytorium Polan rozwijało się. Tu również budowano grody, zabezpieczano miejscową ludność przed zewnętrznymi agresorami, doceniano kunszt militarny. Przy tym nie pomija tych mniej chwalebnych czynów związanych z handlem niewolnikami, tj. własnymi pobratymcami, omawiając szczegółowo skąd się brali, jak ich dzielono, dokąd trafiali i za ile, na co przeznaczano dochody z ich sprzedaży, wskazując na źródła. Podaje przykłady ich podróży docelowej.

Przed czytelnikiem Ewa Kassala odmalowuje niezwykle barwnie fizyczne otoczenie Polan. Zarówno grody, jak i bory, leśne trakty, okolice jezior, szuwary. Tkwi w tym magia. W tej książce można poczuć się jak w domu. Myślę, że docenią to zwłaszcza polscy czytelnicy spoza granic naszego kraju, którzy tęsknią za rodzimymi krajobrazami. Szczególnie w pamięć i w serce zapadł mi opis Ostrowa Tumskiego opasanego Wartą i Cybiną. To przepiękny rejon, a jak wspaniale musiał wyglądać w X wieku, gdy jeszcze wiele okolicznych terenów nie było tkniętych ludzką ręką. Jakich bogów wówczas czcili Polanie w okolicy? Gdzie mieściła się kącina? Jak wspaniale czyta się o znanych sobie miejscach. Równie dobrze autorka opisała Ostrówek, jakby raj na ziemi. Wspaniałe lasy, rzeka, źródełko i życzliwi mieszkańcy, od zwierząt po ludzi. Czytelnik powinien również zwrócić uwagę na szczegółowe przedstawienie architektury, zarówno miejscowej, jak i zachodniej. Kierując się wskazówkami archeologów, historyków i własnymi spostrzeżeniami na podstawie źródeł pisanych pisarka stworzyła słowny pomnik historii. Tak malowniczo oddane detale sprawiają, że wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach i widzi się je. Te słowa przenoszą do tamtego świata, pozwalają cofnąć się w czasie, obejrzeć te nieistniejące już krajobrazy.

   Książka jest bardzo przemyślana pod względem konstrukcji i planu wydarzeń. Myślę, że ten zabieg sprawia, że czytelnik ma czas na wniknięcie w klimat powieści, poznanie bohaterów, wyrobienie własnej opinii, a przede wszystkim zaznajomienie się z tematyką przygotowania do przyjęcia chrztu przez Mieszka I oraz przyczyn tego stanu rzeczy. 

  Ewa Kassala kreuje postacie, które są prawdziwe, ludzkie, mają swoje lepsze i gorsze dni, wzloty i upadki, co sprawia, że czytelnik odbiera je jako autentyczne. W sercu szczególnie zapada obraz Ragan. Historia tej starszej porusza do cna. Przeszła zbyt wiele w życiu, doznała wielu krzywd, a mimo to poszła drogą pomagania innym. Starała się być dobrym człowiekiem, lecz dla własnej córki miała jedynie w podarku dystans, nie potrafiła okazać jej miłości. Może to skutek przeszłości i tego co przeszła. Zamknęła się emocjonalnie na swoje potomstwo, ale jak wiemy dziś, to trauma, którą trudno przepracować i wymaga profesjonalnej pomocy. A wtedy? Wiedźma jej nie zostawiła, nie porzuciła, zapewniła jej podstawową opiekę, a ostatecznie oddała tam, gdzie wg niej miałaby najlepiej. Na swój sposób troszczyła się o nią. Młodsza Ragana, córka wilczycy, nie miała łatwo od samego początku. Najpierw odrzucenie ze strony jedynej bliskiej osoby, potem poświęcenie się w imię miłości. Wiecznie sama, choć otoczona kwieciem ludzi, a serce wielkie, łaknące ciepła i domowego ogniska. Tak wyglądają ludzkie dramaty po dziś. Mimo wszystko kobieta odnalazła się w swoim życiu, znalazła swoje powołanie, miejsce i działała. Nie poddała się, choć mogła. Ruszyła z podniesioną głową. Wiele poświęciła, ale również zyskała, choćby pod względem duchowym. 

Świętosława, matka Mieszka, to kobieta niezwykle silna. Zawsze wiernie trwała przy boku swego męża, wspierała go i motywowała do dalszej pracy. Była niezwykła. W powieści wrażenie robi podejście jej męża do niej po zachorowaniu. Można by sądzić, że sytuacja potoczy się zupełnie inaczej, a jednak miłość zwycięża.

Mira, Strażniczka Chramu. Jej pierwsza wycieczka do Gniezna i pierwsza samodzielna Noc Kupały pokazała, że ma swoje za uszami. Środki odurzające wydobyły z niej to, czego być może sama pragnęła i jaka była, niezwiązana żadnymi konwenansami i regułami. Starsza Mira to już osoba bardziej zrównoważona, patrząca szerzej, licząca się z konsekwencjami swoich działań. Zdrada ze strony bliskiej osoby musiała być dla niej bolesna, może nie mniej niż śmierć, a mimo to serce nie sługa. W końcu była posłanniczką miłości. Pochodziła z rodu panującego, pełniła ważną funkcję, a mimo to odnosiła się do ludzi jak do równych. Nie dzieliła ich wedle pochodzenia. Dola wyznaczyła jej trudną rolę przeprowadzenia wyznawców dawnych bogów przez nowe, przyjęcie chrztu i powolne „nawracanie” ludu na prawidła chrześcijańskie. Jej inicjatywa wspólnych kobiecych modłów, niosących miłość i wsparcie, robi niesamowite wrażenie. To kobieta trzeźwo myśląca, łaknąca nade wszystko pokoju, szacunku i miłości między pobratymcami. 

Z mężczyzn prym wiodą Siemomysł i Mieszko. Jestem pewna, że niełatwo było obmyślić ich kreację, by byli tak prawdziwi, ale udało się. Widać to zwłaszcza podczas ich rozmów, spotkań na polanie, ich wzajemnego odnoszenia się do siebie. To urodzeni władcy, którzy znają ciężar swoich obowiązków, ich ceny. To nie tylko przyjemność, ale przede wszystkim odpowiedzialność, dalekosiężne przewidywanie skutków różnych decyzji i uprzedzanie ruchów potencjalnego wroga w obronie swoich poddanych. 

Moją uwagę przykuł Lubomir i Draga. Ten pierwszy z racji swego charakteru i pasji. Nawet samo imię oddaje sens jego jestestwa. Ten drugi - uwielbiam postacie bajarzy, którzy pod swoimi opowieściami kryją bezcenne wskazówki i wiedzę minionych pokoleń. Jego wersja o kwiecie paproci robi wrażenie. Nie tylko ze względu na główną bohaterką, ale nade wszystko jakie przesłania ze sobą niesie. I to zapytanie na końcu, które wskazuje jakim jest się naprawdę człowiekiem i co się liczy. Każdy odpowiada indywidualnie, sam sobie, w duchu, w ciszy. Miło też przeczytać o Lechu, Czechu i Rusie, tj. wspólnych korzeniach naszych narodów. Draga to postać intrygująca, kusząca, nieodgadniona. Czekam z niecierpliwością na kolejny tom, w którym, mam nadzieję, znajdzie się więcej szczegółów o nim. Ma ogromny potencjał. A ile historii może jeszcze opowiedzieć? Ile opowieści przedstawić złaknionej wieści z szerokiego świata publice?

Między bohaterami tej lektury zawiązują się relacje, które mają większe bądź mniejsze znaczenie dla fabuły. Nie ma tu przypadku. Każda postać odgrywa swoją rolę, a to tylko dowód, że są naprawdę dobrze przemyślane. Wzrusza wątek miłosny pomiędzy Raganą a Mieszkiem, Świętosławą a Siemomysłem, gdzie miłość gra pierwsze skrzypce, stawiając dobro ukochanego ponad własne, rozumiejąc czym jest poświęcenie, wsparcie, zaufanie i szacunek. Te relacje są tak prawdziwe i jednocześnie tak idealne. Myślę, że każda kobieta skrycie marzy właśnie o tak czystym i gorącym uczuciu, gdzie można stać się jednością również na poziomie duchowym i umysłowym, dosłownie odczytując po mimice czy drobnych gestach, a nawet spojrzeniu zamierzenie drugiej połowy. Zwracając uwagę na relacje rodzic – dziecko autorka postawiła na przeciwieństwa. Z jednej strony trudna miłość Ragany do córki, która źle się jej kojarzyła, a mimo to kochała ją na swój sposób, a z drugiej Świętosława, która swoim potomkom nieba by uchyliła (warto zwrócić uwagę na wspomnienia Mieszka z  okresu dzieciństwa). W tym przypadku warto jeszcze wspomnieć o Jagnie i jej poświęceniu się dla rodziny (jak inaczej to nazwać?). Mimo cierpienia, ugryzła się w język, by ratować bliskich. O przyszywanym rodzicielstwie można mówić w przypadku siostry Siemomysła i jej podopiecznej Mirze. Piastówna mimo braku matki zawsze mogła liczyć na ciotkę, jej wsparcie, dobre słowo i radę. Była obok, gdy tego potrzebowała. W powieści nie spotkałam się z przypadkiem prawdziwej przyjaźni, takiej na dobre i złe, ale prawdziwa nić porozumienia zadzierzgnęła się między Mieszkiem a Jordanem. Może to zależność, może ciekawość, ale koniec końców, obydwojgu zależało na tej znajomości. Warto zwrócić uwagę na ukazanie jej rozwoju od dzieciństwa księcia Polan po wiek dorosły, tj. stopniowo. Dzięki temu kapłan stał się naturalnym wyborem Piasta przy planowaniu chrztu i wprowadzenia chrześcijaństwa na swoje tereny. 

Powieść pokazuje wykorzystywanie przez mężczyzn swojej pozycji wobec kobiet. Jeden z nich postępował tak jak wielu przed nim i wielu po nim, ale jego przykład szczególnie porusza ze względu na kobietę, którą wybrał, a która naprawdę kochała męża i miała malutkie dzieci. Taki szantaż jest poniżej jakiegokolwiek poziomu. Jaki ona miała wybór? Praktycznie żaden. Oddała, co miała, swoje ciało, by ratować bliskich, a mimo to woj naruszył mir jej rodziny. Podobnie rzecz ma się z wiedźmą. Żadnych skrupułów. Tu dobrze sprawdza się powiedzenie, że karma wraca. 

    Jedna z bohaterek wypowiada pamiętne słowa: "(...) kobiet, które boją się się przyznać do tego, co je spotyka, jest więcej. Najczęściej nie mówią nikomu, co je trapi. Same dźwigają swój ból. Podziwiam, jak wiele potrafią znieść dla dobra bliskich. I jak umiejętnie ukrywają cierpienie." Jak bardzo są to aktualne słowa, jak niewiele się zmieniło w tej kwestii, ile dramatów rozgrywa się za zamkniętymi drzwiami każdego dnia? Ile łez wylanych? Ile dziecięcego niezrozumienia i samoobwiniania się z powodu sytuacji między rodzicami? Ile ofiar mobbingu, przemocy domowej, wykorzystania seksualnego podają statystyki oficjalnie? Ile pozostaje w cieniu? Jak im pomóc? Jak dać siłę do przerwania błędnego koła? Dziś mamy na to prawne narzędzia, lecz czy są umiejętnie wykorzystane? Pytanie, na które każdy musi sobie odpowiedzieć sam.

Nie bez znaczenia pozostaje również zastosowanie przeciwieństw wśród kobiet. Mira to Słowianka, kapłanka, wolna, niezależna, odważna, samodzielna, szczera, jednocząca się z naturą, bez zahamowań w stosunku do mężczyzn, traktująca się z nimi na równi. Z kolei Dobrawa to czeska księżniczka, praktykująca chrześcijanka, które z całego serca wierzyła w swego Boga i stosowała się do jego reguł. Była cicha, spokojna, spolegliwa, pokorna, powściągliwa, znała swoje miejsce na dworze i w hierarchii, nie wychodziła przed szereg, wiele swych myśli ukrywała przed światem dookolnym, szła trasą wyznaczoną przez ojca i męża. Dopiero później pokazała swój charakter, pozwoliła opaść masce i wyzwoliła swoją energię. Małżeństwo wykrzesało w niej ogień. Dwie kobiety po dwóch stronach szali, inne charaktery, innej wiary, innych zasad, ale jednak łączyła je miłość do władcy Polan i wejrzenie na dobro poddanych, nade wszystko. Tym samym autorka udowodniła, że wspólne cele mogą jednoczyć osoby o kompletnie odmiennych wartościach. Wróg może stać się sprzymierzeńcem. 

W powieści Kassala podkreśla znaczenie kobiecości, jej unikatowej formy dla przyrody i życia w ogóle. Siłą płci żeńskiej jest niesienie i wychwalanie miłości pod każdą postacią bez względu na status społeczny czy wyznawaną wiarę. Jedność, wzajemna pomoc, nić porozumienia. Doskonale widać to na przykładzie funkcjonowania Chramu. Strażniczki czuwają nad stróżkami, uczą je i przygotowują do życia, szkolą, dają cenne wskazówki. Czuwają również nad kobietami z podległych sobie ziem, stając w ich obronie, gdy te o nią poproszą. Tak jak w poprzednich książkach istnieje kobiece miejsce mocy, miejsce odosobnione, gdzie mężczyźni na co dzień nie przebywają. Pisarka opowiada o kobiecym, boskim aspekcie, podkreślając fakt jedności we wszystkich wierzeniach, o dwoistości natury bogów.

"Czas bogini" jest osadzony w kraju Polan, za czasów gdy na nasze ziemie zaczęły przenikać idee chrześcijaństwa. Autorka świetnie ukazała zasady tej wiary, zachowania jej wyznawców na przykładzie Czechów czy Niemców. Pokazała świat oczami Jordana, który podporządkował swoje życie Bogu i żył w zgodzie z jego regułami, i to było niezwykłe doświadczenie. Ukazała również perspektywę Bolesława Okrutnego, jego postrzeganie kwestii grzeszenia i wybaczania, gdzie w drogę wchodzi podwójna moralność, charakterystyczna dla tych, którzy opacznie rozumieją podstawy chrześcijaństwa, dostosowując je do swoich potrzeb. Z jednej strony skromność w zachowaniu i prezentowaniu się, z drugiej – kosztowne kościoły, złoto i drogocenne dary dla Watykanu na spełnienie próśb o koronację oraz danina na rzecz państwa kościelnego. Dobry przykład na skorumpowanie tej instytucji podała Mlada, siostra Dobrawy, tłumacząc jej, że bez znajomości, darów i „wiedzy” niewiele się tam ugra. Ta powieść naprawdę dobrze pokazuje te wszystkie niuanse. 

   Jak Słowiańszczyzna to i wiara słowiańska, politeistyczna. Przedstawiono m.in. Noc Kupały i Dziady jesienne w uogólnionym zarysie, dając posmak świąt obchodzonych przez naszych przodków. Wspomniano również o tradycji malowania jaj podczas Jarych Godów czy topienia Marzanny. Poruszono temat Gniezna i jego religijnego znaczenia, umiejscowienia chramu, na który mogą wskazywać wykopaliska archeologiczne. Przedstawiono część bóstw, z czego szczególnie zapadła mi w pamięć wizja Ragany o Welesie. Kwestią kontrowersyjną są dla mnie słowa Miry: "Wszystkie boginie, bez względu na to, jak każdą z nich nazywamy, są jedną Boginią, a wszyscy bogowie są jednym Bogiem" (s. 105). Nie zgadzam się z takim pojmowaniem bogów słowiańskich. Na Bliskim Wschodzie funkcje bóstw się przenikały, a i sami wyznawcy ich łączyli. Tam było to możliwe, jednak czy u nas również? Wydaje mi się, że nie, ale to tylko moje zdanie. Warto w tym zakresie zasięgnąć opinii współczesnych rodzimowierców. Sprawa podobnie ma się z troistością bogini. Wiadomo, powieść to fikcja literacka i autorka kreuje swój własny świat przedstawiony. Warto zaznaczyć, że idea owej jedności bogów dobrze wpisuje się w schemat wszystkich książek tej pisarki jako motyw przewodni i pod tym względem to pasuje. Zastanawiam się też nad pewnym słowem, a raczej jego znaczeniem religijnym. Świętosława "nie życzyła sobie, żeby pod jej dachem wymawiano którekolwiek z imion Złego" (s. 50). Kim jest ów Zły? W dalszym kontekście trąci to mocno chrześcijańskim diabłem. Skoro matka Mieszka była poganką, to idea szatana raczej nie była jej bliska duchowo. Co zatem autorka ma na myśli, wkładając takie słowa w usta jednej z poganek? W powieści pojawia się również motyw czerpania wiedzy od duchów za pomocą zespolenia się z nimi, tak, w sensie dosłownym i przenośnym (s.190). To łączenie cielesności z duchowością, choć może być odbierane jako naruszenie pewnego sacrum. Czy człowiek mógł stać się bogiem nawet przez chwilę i właśnie w ten sposób? Kolejną kwestią jest zapis imienia jednego ze słowiańskich bogów, tj. Świętowita u pisarki przemianowanego na Świętowida. Jedna literka, a całkiem sporo zmienia, biorąc pod uwagę miejsce jego kultu i porównując jego imię do imion innych bogów, np. Jarowita, Rujewita etc. Ponadto nie jestem w stanie przejść obojętnie obok kolejnego w twórczości autorki opisu bestialstwa nad zwierzętami. Doskonale zdaję sobie sprawę, że kiedyś ofiary z nich były na porządku dziennym, ale czy naprawdę trzeba opisywać to w ten sposób? Można wspomnieć, przejść dalej do głównego wątku. Wrażliwszym nie polecam fragmentu o szczennych suczkach, zwłaszcza jeśli ma się w domu psiego przyjaciela, za którym wskoczyłoby się w ogień.

   "Czas bogini" cechuje lekki i przyjemny styl, pełen barwnych i plastycznych opisów, dzięki czemu czytelnik ma okazję przenieść się w czasie i poznać kulisy funkcjonowania kraju Polan na najwyższym szczeblu, zapoznając się z rodzimą dynastią, ich tajemnicami, uczuciami i postrzeganiem świata. Ewa Kassala porusza w tej powieści trudne tematy jak gwałt, przemoc, szantaż, trudne codzienne wybory, nieumiejętność okazania swojemu dziecku miłości. Jednak w tym wszystkim rodzi się również miłość i nadzieja, które są lekarstwem na wszystko, które dają siłę na walkę z przeciwnościami losu. Ta powieść to prawdziwy książkowy wehikuł czasu. Autorka pokazała czytelnikom swoją wersję narodzin naszego kraju, a jednocześnie słowami utkała przepiękną materię o słowiańskiej kobiecości, ukazując światu jednocześnie jej delikatność i siłę. I w tym tkwi klucz do zrozumienia tej książki. Ona przede wszystkim opowiada o kobietach, które miały wpływ na czas przejścia pomiędzy dwoma religiami, słowiańską i chrześcijańską, między starym a nowym, by ta zmiana dokonała się powoli acz bezkrwawo i bezboleśnie. Krew z wizji nie byłaby dobrą wróżbą dla raczkującego państwa na arenie międzynarodowej koalicji chrześcijańskich krajów. Świat przedstawiony w tej powieści jest pełen barw, trudnych wyborów, konsekwencji swoich decyzji, ale nade wszystko miłości. To ona jest motorem napędowym bohaterów i to ona stanowi o sile postaci. Ona i tylko ona. Im ktoś ma jej więcej w sobie, tym więcej dobrego uczynić może. Dla przyszłej Polski był to czas przełomu. Tu udało się to uchwycić.

   To powieść przede wszystkim dla osób zainteresowanych historią Polski, życiem Mieszka I i przejściem między pogaństwem a chrześcijaństwem. Wizja autorki to jedna z możliwych dróg. Ciekawa. Osoby skupione przede wszystkim na wierzeniach słowiańskich mogą tu odnaleźć elementy obchodów Nocy Kupały i Dziadów jesiennych, co nieco o tryźnie, znaczeniu Gniezna. O samych bogach czy stworach raczej tu niewiele informacji. Mam wrażenie, że są tylko tłem dla głównej fabuły, ciekawostką, ozdobnikiem. To element, którego mi tu zabrakło, ale może kolejne tomy to nadrobią?


PS Dziękuję wydawnictwu Sonia Draga oraz autorce, Ewie Kassali za egzemplarz książki.