Recenzje tematycznie

niedziela, 31 stycznia 2021

84) "Ślepy demon. Sieciech" Witolda Jabłońskiego, czyli buntu pogan ciąg dalszy


  Koło dziejów biegnie, mijają pokolenia, zmienia się wiara i zwyczaje, stare przemija, nowe nastaje... Tylko czas wciąż płynie tak samo, nieubłaganie...

   Witold Jabłoński jako miłośnik rodzimej, słowiańskiej kultury dał już temu wyraz w niejednej ze swych książek. W ostatniej przeczytanej przeze mnie pt. "Ślepy demon. Sieciech" ukazuje to szczególnie, łącząc to z perspektywą upływającego czasu.

   Akcja powieści rozgrywa się średniowiecznej Polsce za rządów Kazimierza Odnowiciela i Bolesława Śmiałego. Główny wątek fabuły opiera się na walce chrześcijan z poganami, ukazanej nie tylko na tle dynastii Piastów, ale również Jadźwingów, zamieszkujących lasy na wschód od Mazowsza oraz spory na tronie kijowskim. Wielość sytuacji, a problem tak naprawdę jeden: kto ma władzę świecką, zyskuje również władzę nad duszami poddanych, decydując o wierze dominującej. Nie musi to być bezpośrednie zarządzenie, wystarczą tylko umiejętnie dobrane pionki, którymi łatwo da się manipulować. Jak z tym walczyć? Otwarcie czy pod maską? Dostosować się? Przyjąć nowe rozwiązania, nową wiarę?

   Głównym bohaterem powieści teoretycznie jest tytułowy Sieciech. Wywodzi się z rodu Toporczyków, szanowanego i poważanego. Mimo trudnego dzieciństwa wyrasta na rozsądnego, silnego i ambitnego mężczyznę, jednak gdzieś pod spodem przebija się chęć zemsty, pomszczenia doznanych krzywd i odzyskania wolności dla wiary przodków. Wie, czego chce, jednak pewnej osobie łatwo na niego wpłynąć samymi obietnicami, przez co staje się bezwolną kukiełką w rękach wytrawnego gracza. 

   Sieciech jest jeden, ale to niejedyna postać, która wybija się na pierwszy plan. Trafia się tu jeszcze nie przez przypadek sam Kościej Nieśmiertelny. Czarodziej, wyznawca i posłannik Chorsa, ciemnych mocy, obudzony ze snu po wielu latach przez upiory krwawą ofiarą, by dokonać zemsty na krystowiercach, pomieszać ich szyki i wzbudzić na nowo chwałę dawnych bogów. Mężczyzna z kosturem, kryjący się pod niedźwiedzim futrem z nieodgadnionym wyrazem oczu, czający się z boku, by dopaść nieświadomą ofiarę i zmanipulować ją. Potrafi też zmieniać swą postać, z łatwością się kamufluje, wtapia w otoczenie, choć jest coś, co go zdradza. Gra na gęślach, zna się na ziołach, prowadzi konszachty z pewną damą oraz nagle znika. Kto uważny, może pozna się na jego naturze, lecz tym samym jego życie zagrożone. Działa sobie tylko znaną logiką, czasem jego czyny zdają się nietrafione, lecz kto wie, co czyha za rogiem przyszłości?

   Luba i Krystyna grają tu chyba tylko epizodycznie, są ozdobą, siłą napędową niesnasek między mężczyznami. Znają się na ziołach, mają intuicję, lecz nic ponad to. W tle wydarzeń rozmywają się i  nikną. Jako wyznawczynie starej wiary, muszą kryć się z tym, by nie popaść w niełaskę otoczenia. Ich świat mija, powoli, lecz nieubłaganie.

   Nie można też zapomnieć o dwóch najważniejszych postaciach historycznych, Bolesławie Śmiałym i Władysławie Hermanie. U Jabłońskiego dwie skrajności, choć bracia. Jeden piękny, silny, ambitny i charakterny, drugi - brzydki, słaby, chorowity i bezrozumnie dający sobą manipulować. W rodzinnym łonie tkwi zarzewie nieszczęścia Polski. Konflikt o władzę, kobietę, może dary Doli. Jednak nie można dać się zwieść na manowce. Bolesław nie jest tak idealny, a Władysław tak zły. U tego pisarza nie spodziewajcie się łatwych schematów. Do jasnych i ciemnych charakterów dolewa szarości, przez co kreacja bohaterów zyskuje i staje się bardziej autentyczna, a najlepiej zobaczycie to właśnie na przykładzie tych dwóch Piastów.

   Powieść skupia się wokół, już wspomnianego, konfliktu chrześcijaństwa i pogaństwa. Obydwa nie stronią od przemocy i przelewu krwi. Krystowiercy pod maską miłości i miłosierdzia nawracają mieczem, wybijając nieraz całe rodziny. Poganie walczą między sobą o ziemie oraz przeciw nowej wierze. Bez względu na przypisanie się do konkretnej grupy, ludzie są tacy sami, kieruje nimi ten sam instynkt, te same potrzeby. Braciszek Terlik, Otto a Kościej - jak niewiele trzeba, by wmieszać się w tłum. Ponadto spójrzcie na zachowanie księdza Stanisława czy jego niemieckich przyjaciół. O czym prawią? Co jest dla nich najważniejsze? Władza czy ludzie? Jak chcą osiągnąć swoje cele? Tak, w tym momencie otwierają się oczy. To nie tylko wyobraźnia autora, takie rzeczy działy się przez całe wieki i zapewne dziś nie są odosobnione. Jak świat światem, chciwość ludzka nie zna granic.

   Lud Słowa, czyli Słowianie muszą ukrywać swą wiarę, jeśli chcą żyć. Ostatkiem sił walczy Arkona, gdzie chronią się niedobitki żerców i współplemieńców, ostoja dawnych dni i wartości. Świat, który gnie się pod mieczem krzyża. Przeszłość ustępuje, lecz nie poddaje się tak łatwo. Słowiańska wiara, kultura, zwyczaje... w powieści Jabłońskiego to naprawdę bogaty wątek. To nie tylko Arkona, ale i zwyczaje codzienne jak przygotowywanie wywarów, zbieranie ziół, ludowe przyśpiewki, czasem pewne elementy opieki nad kobietą w połogu czy noworodkiem. Jest też składanie ofiar, przywoływanie bogów, np. Żemine, Swarożyca, Chorsa czy Welesa. Pojawiają się także biesy, m.in. wilkołak, strzygoń, zmora, wiła, utopiec, upiór i kilka innych, nienazwanych bezpośrednio.

   Autor próbuje tu też rozstrzygnąć zagadnienie zemsty. Czy oprawca nie wydaje sam na siebie wyroku? Czy zawsze jest tak słodka jak mówi przysłowie, czy jednak może mieć gorzkawy posmak? Mści się Kościej, Krystyna, Sieciech i Boranie, lecz dokąd ich to prowadzi? Czy sami siebie nie skazują na zgubę? Urażona duma czy honor domagają się pomsty, lecz czasem cena jest zbyt wysoka, więc lepiej zastanowić się nawet dwa razy.

   Kolejne rozdziały przeplatają życie Sieciecha, wątki kijowskie, dworskie, leśne Jadźwingów, przeskakując między nimi. Pozorny chaos, krok po kroku, rozjaśnia się, prowadząc do klamry fabuły, jaką jest Zbigniew, potomek Władysława Hermana. To, co pozornie odległe, zaczyna się łączyć dzięki niemu. Chors wiedzie ku niemu. Co planuje dla Piastów? Czym chce ich uraczyć?

   "Ślepy demon. Sieciech" to lektura napisana charakterystycznym dla Witolda Jabłońskiego stylem, ale mam wrażenie, że jest inna od pozostałych jego książek, tzn. dosadniejsza, brutalniejsza, ukazująca podłość ludzkiego charakteru w pełnej krasie. Występują tu wspaniałe opisy krajobrazów, bogata kreacja bohaterów, wielowątkowość, naturalne dialogi, poetyckie pieśni, tajemnicze rytuały, ale pod skórą czuje się zimny powiew wiatru zwiastującego kłopoty, wewnętrzny niepokój, jakby ktoś nas obserwował i czyhał na nasze najmniejsze potknięcie. Ten pisarz umie budować klimat i wie jak grać emocjami czytelnika.

   Samą książkę czyta się bardzo szybko, wręcz się ją pochłania, lecz odnoszę wrażenie, że niektóre z poruszanych wątków mogłyby być szerzej omówione, np. zmiana wierzeń Gandów, więź między Kościejem a Zbigniewem, ludowe zwyczaje Luby, tajemna gra Kościeja na gęślach, opanowany przez złe siły "klasztor" w Kijowie. Jednak jest nadzieja, ponieważ zapowiada się kolejny tom, gdzie być może część z tych zagadnień zostanie rozwiązana. 

   "Ślepy demon. Sieciech" to lektura z pogranicza fantastyki i przygodówki, inspirowana rodzimą historią i wiarą, którą spotkać można co krok. Warto wniknąć w bogaty świat malowany słowami Witolda Jabłońskiego, by choć trochę zrozumieć przed jakimi dylematami moralnymi stawali nasi przodkowie, będący na rozdrożu między pogaństwem a chrześcijaństwem, między młotem a kowadłem... To świat brutalny, pełen bólu i cierpienia z niewielką domieszką szczęścia i uśmiechu. Tu miłośnicy Słowiańszczyzny odnajdą coś dla siebie, tj. dawne zwyczaje i wartości, bogów i biesy, elementy świata minionego, nawet takie o których nie chce się pamiętać, ale i takie, które próbuje się reaktywować. Konflikt Piastowiców jest tylko tłem do znacznie poważniejszych spraw, których waga jest aktualna do dziś. Zatem, warto się pochylić nad tą pozycją pisarza i poświęcić jej nieco uwagi. Może ktoś odnajdzie tu wskazówkę dla siebie? Inspirację? Wg mnie takie książki uczą i nie pozostawiają obojętnym na poruszane kwestie. Dlatego, choćby tylko po to, warto po nie sięgnąć i zatopić się w świecie przedstawionym, by wyłowić te perełki i przemielić je tak, by wnioski z nich zastosować we własnym życiu i uniknąć błędów, nieraz bardzo kosztownych, bohaterów.

niedziela, 24 stycznia 2021

83) Bunt pogan... krótko o historii Miecława wg Witolda Jabłońskiego w powieści "Słowo i miecz"

   

   Ciemne, obce, niebezpiecznie wirujące słowa w ustach dziwnych ludzi, którzy krzyczą, wymachują jakimś amuletem, a za nimi wojowie z podniesionym orężem. Ledwie rozumiesz tę nieskładną mowę z ciężkim niemieckim akcentem. Co to jest ten grzech i męki piekielne? O jakich diabłach on mówi? Czemu ci za nim coś mruczą i podnoszą miecze? Kim są i czego od nas chcą? O jakim nawróceniu plotą? Każdy jest wolny i wierzy w co i kogo chce, bogów ci u nas pod dostatkiem, a ten gada i gada o jednym bogu w trójcy objawionym? Sami swego boga ukrzyżowali i tym się chwalą, nosząc te amulety na szyjach?

   Właśnie takie myśli mogły przychodzić naszym przodkom do głowy, gdy na obszary obecnej Polski zaczęli docierać księża nowej zachodniej wiary. Kto z tych zwykłych, często parających się rolą lub handlem ludzi rozumiał ich przemowy? Jak mogli pojąć definicję miłosiernego i kochającego boga, gdy jego wyznawcy jednocześnie wybijali całe miejscowości, zostawiając za sobą morze krwi i trupi odór? Jak mogli chcieć przyjąć ich pod swój dach i bez dyskusji zacząć wyznawać obce bóstwo, wyrzekając się własnej historii i tradycji? Tylko pod przymusem... Nowa wiara zaczęła się od nawracania przemocą i gwałtem.

   Niełatwą pierwszą połowę XI wieku odmalował w swym dziele mistrz fantastyki historycznej, Witold Jabłoński, główną oś powieści zahaczając o Mazowsze i tajemniczego Miecława oraz rządy kilkorga Piastowiców, od Mieszka I do Kazimierza Odnowiciela, chcąc przedstawić z własnej perspektywy "nawracanie" rzeszy pogan na chrześcijaństwo przy pomocy odpowiedniej perswazji, bunt Słowian przeciw tak jawnemu braku poszanowania dla historii, tradycji i przodków oraz żywe aspekty "wiary słowiańskiej". 

 "Słowo i miecz" to powieść wielowątkowa, zróżnicowana ze zbiorowym bohaterem w tle. Każdy jest inny, ma swoje własne motywacje i cele, do których dąży ponad wszystko, pragnąc się spełnić i zrealizować swoje własne życie zgodne z własnym sumieniem, priorytetami i wartościami, bez narzucania ich z góry przez kogokolwiek. Niestety, przybysze nie chcieli o tym słyszeć i dali się ponieść nauce, która od małego nie dawała im możliwości samodzielnego myślenia, dzieląc wszystko na dobre lub złe, bez żadnych odcieni szarości. Opozycja my - wy z wartościowaniem już na samym wstępie bez lepszego poznania i próby zrozumienia. Szalony świat, koło, które mieli do dziś...

   Wydaje się, że główną żeńską postacią jest Dziewanna z rodu Liwów, która przez nieszczęsne zbiegi okoliczności doświadcza chrześcijaństwa z jak najgorszej strony, będąc wychowaną w duchu wolności i tolerancyjności poganką. Ukochana przez Mokosz, obdarzona jej siłą, stara się na wszelkie możliwe sposoby przywrócić porządek dawnych dni, knując i siejąc intrygi, choć nieraz wystawia swe życie na niebezpieczeństwo. Przeszłość kształtuje jej przyszłość, rzucając w wir międzynarodowych konfliktów religijno-politycznych. Z niewinnej istoty musi przekształcić się w wyrachowaną, pewną siebie, charyzmatyczną i niebojącą się trudnych decyzji kobietę, walczącą o swoją rodzinę i lud. Postać złożona, skomplikowana, w której jasność i ciemność równoważą się, tworząc jej specyficzny urok, kusząc nie tylko powabami ciała, ale przede wszystkim umysłu.

   Spośród męskich bohaterów na większą uwagę zasługuje Syn Drzew, zwany Andajem. Należący do plemiona Jadźwingów, służący przyrodzie i wolności, wyznający wiarę w naszego Swarożyca, oprócz przymiotów ciała i ducha cechuje się niezłomnym charakterem, jaśniejąc w ciemnościach jak słońce. Przyjaźń i miłość, lojalność i szczerość to jego priorytety tak jak szacunek do tradycji i przodków oraz natury. Z obcego staje się swój. Okazuje się niezachwianym filarem niebezpiecznej wyprawy ku samej Ciemności. Oddany sprawie do samego końca. Takich jak on jest niewielu, a taki przyjaciel to skarb.

   Witold Jabłoński ukazuje w swej powieści cały szereg postaci, a każda ma ważną rolę do odegrania. Na przykładzie Piastów odmalowuje odejście od rodzinnych zwyczajów, uzależnienie od władzy oraz kościoła, częściowy brak autonomii we własnym kraju ze względu na zobowiązania wobec tych, którzy ową władzę iluzorycznie podtrzymywali swym błogosławieństwem. Ukazuje powiązanie losów państwa z decyzjami władcy, które mogły przynieść urodzaj lub klęskę i niewolę. Braciszkowie Lucjusz i Aron są wspaniałym przykładem dwulicowości kościoła w średniowieczu, gdzie owieczkom mówiło się o dobroci Boga, umiłowaniu bliźniego i jedynej, słusznej wierze wybawiającej od piekła, podczas gdy sami parali się czarną magią, torturami i znęcaniem się nad innymi, intrygami dworskimi, kłamstwem, zdobywaniem wpływów i pieniędzy. Mówienie jednego, robienie drugiego - taką wizję kreśli autor. Wiele z tych rzeczy było na porządku dziennym i stanowiło tylko preludium do czasów inkwizycji i powszechnego stosowania stosów. Żywia z Widunem i Mścigniewiem to echa przeszłości, wciąż żywe, lecz coraz bardziej spychane na margines. Słudzy dawnych bogów i obrzędów, życie w zgodzie z naturą i umiłowaniem życia. Ich walka to zapalczywa próba przetrwania tradycji, by nie ulec zapomnieniu w mroku dziejów. Obrazują sobą Słowiańszczyznę, to co nasi przodkowie cenili i kochali, czemu oddawali cześć, czego się bali.

   XI wiek w Polsce to etap przechodzenia z pogaństwa na chrześcijaństwo, dobrowolnie lub pod przymusem, choć jak było w istocie, domyślać możemy się sami. Dla ludzi spoza dworu panującego musiało to być niełatwe, porzucić korzenie i przyjąć nowe, nieznane i nie do końca zrozumiałe. Może dlatego kościół pewne dawne elementy miejscowej kultury przyswoił i dołączył do swoich świąt, by pozyskać jak najwięcej wiernych, dając złudzenie swojskości. Mimo wszystko, jak wspomniałam, w swoich praktykach nawracania nie znał litości i tolerancji dla inności, robiąc marionetki z podległych sobie władców, zapewniając im wsparcie i siatkę wywiadowczą. "Słowo i miecz" dobrze obrazuje to na przykładzie Kazimierza Odnowiciela, który jest nieodrodnym dzieckiem kościoła, idącym ślepo za jego wskazówkami, dla którego krew pobratymców ma mniejsze znaczenie od chwały waleczności wojsk krystowierców. Jabłoński świetnie ukazuje mechanizm manipulacji i pisania historii przez zwycięzców. Okrutne, ale jakie prawdziwe. Życie...

  Ta powieść to 648 stron wypełnionych od A do Z słowiańskością. Pojawiają się tacy bogowie jak m.in. Dziewanna, Żywia, Marzanna, Mokosz, Swarożyc, Perun, Weles, Chors, Czarnobóg czy  Strzybóg. Jest całe mrowie biesów takich jak: wilkołaki, strzygi, zmory, utopce i inne leśne licha. Autor zdradza jak mogły wyglądać przygotowania do Nocy Kupały, Szczodrych Godów i powitania wiosny. Przedstawia również ostatnią drogę pogan "ogniem i wodą". Ukazuje ową magię czerpaną z sił natury, inspirację jej korzeniami. Wierzenia, obrzędy, zwyczaje... pisarz rekonstruuje ze sporą dawką własnej fantazji dawne dzieje. Robi to tak, że czytelnikowi zapiera dech. Słowiańskość w jego wydaniu zachwyca, czaruje i uzależnia. Jak? Drobiazgowością, dbałością o szczegóły, barwnością i różnorodnością, od pańskiego stołu, chaty rolnika po wycieczkę do Nawii Chorsa czy spotkanie w cztery oczy z Welesem, spacer po chmurach pod opieką płanetników, odwiedziny u okrutnej królowej Wenedy czy spotkanie towarzyskie z wikingami zbratanymi ze sługami Strzyboga, lubujących się w ucztach i biesiadach. Pomysłowość w ukazaniu różnych aspektów owej słowiańskości jest zaskakująca. To ciągła przygoda, w której chce się uczestniczyć z pełnym zaangażowaniem.

   Rozdziały w książce są ułożone naprzemienne, tzn. jak jeden przedstawia pogańską perspektywę, to następny - chrześcijańską. Występują też skoki czasowe. Nie utrudnia to odbioru treści, powiedziałabym, że wręcz ją wzbogaca, ponieważ czytelnik ma czas na przemyślenie poruszanych kwestii i zobaczenia ich z różnych pkt widzenia. Nie jest to powieść jednostronna, broniąca pogaństwa za wszelką cenę. Warto zwrócić uwagę na postać brata Arona, jego niełatwą historię, charakter i szczere wątpliwości, co do niektórych kościelnych praktyk. Zabieg zastosowany przez Witolda Jabłońskiego pozwala lepiej wniknąć w umysł bohatera i zrozumieć jego motywacje oraz ukształtować własną opinię na ten temat.

   Sam styl pisania i pióro autora jak zawsze mnie zachwyciły. Lekkość, poetyckość opisów przyrody, dbałość o szczegóły i formę, naturalne dialogi, świetnie wykreowane postacie, logiczna fabuła z wciągającą i intrygującą akcją, genialne wykorzystanie faktów historycznych do splecenia własnej wersji XI wieków z elementami fantastycznymi. Pisarz maluje słowami świat, który przez wieki leżał zapomniany pod stertą jesiennych liści przeszłości. Niczym Jaryło i Dziewanna budzi go ze snu do życia, przywraca Słowianom ich korzenie. Mknie na rączych skrzydłach wiatru natchnienia, stając się prawdziwym magiem, bajarzem Welesa. Czysta magia! Oczywiście nie jestem obiektywna, bo już dawno przepadłam w uwielbieniu dla jego talentu, bo żadna z jego książek nie była rozczarowaniem, a miłością od pierwszego zdania.

   "Słowo i miecz" Witolda Jabłońskiego to powieść o walce przeszłości z nowym, starych bogów z krystem, miłości z nienawiścią, życiem ze śmiercią, chwałą z zapomnieniem. To książka opowiadająca o losach jedenastowiecznej Polski rozbitej między przywiązaniem do tradycji a nadciągającą siłą nowego boga będącego w przymierzu z dynastią panującą. Dotyka nie tylko dworskich intryg, ale i dramatów maluczkich. Przedstawia siłę prawdziwej przyjaźni, destrukcję rodzin z powodu zazdrości, waśni i braku wzajemnego zrozumienia, zagubionej miłości lat młodzieńczych, trudnych decyzji matek i ojców lękających się o swe dziatki, szacunku do przyrody i historii. To magia Welesa zaklęta w słowach Witolda Jabłońskiego, ukazująca tę późną słowiańskość w różnych aspektach.

   To książka, do której jeszcze niejednokrotnie wrócę. Mogę ją polecić z czystym sumieniem osobom zainteresowanym Słowiańszczyzną, średniowieczem, fanom fantastyki historycznej. Myślę, że każda z tych osób odnajdzie tu swój kawałek magii, która skłania do refleksji. Magii, zaklętej w piórze Witolda Jabłońskiego.

piątek, 1 stycznia 2021

82) Szaleństwa Marzanny, czyli pewna powiastka o zimie. "Dzieci zimy" Magdaleny Zawadzkiej - Sołtysek.

   Hu hu ha, hu hu ha, nasza zima zła. Mróz szczypie w nos, śnieg sypie za kołnierz, lód stanowi nie lada pułapkę i z utęsknieniem czeka na połamanie naszych odnóg, a wiatr pcha prosto w ramiona choróbska, chcąc czym prędzej wyprosić ludzi ze swego podwórkowego przyjęcia. Na nic ciepłe okrycie w wersji na cebulę przy prawdziwej zimie. Bezlitosna dama wnet pokaże na co ją stać...

   Śnieżna zima w Polsce? Od ładnych paru lat, niestety, jest tylko wspomnieniem. Większa jej część przypomina nieco bardziej błotną i zimniejszą jesień z większą ilością słońca. Jakby to było znów poczuć powiew mrozu na policzkach, tańczyć wśród wirujących płatków śniegu? Jakby to było przeżyć prawdziwą słowiańską zimę tuż przed Szczodrymi Godami? Jakby to było móc wejść w ten biały las i poczuć jego drzemiącą siłę, czekającą na powrót wiosny? Jakby to było móc zajrzeć do samego matecznika i poobserwować życie jego mieszkańców? Kogo byśmy tam spotkali? 

   Odpowiedzi na powyższe pytania można śmiało szukać w "Dzieciach zimy" Magdaleny Zawadzkiej - Sołtysek z wydawnictwa Underworld Kingdom, trzecim tomie serii "Ślady Leszego". Dlaczego? Akcja powieści toczy się we wczesnośredniowiecznej osadzie, zwanej Krukowcem, położonej niedaleko rzeki Wesołej, niebezpiecznych Martwych Bagien oraz Puszczy Żywej, rojącej się od tajemniczych stworzeń. Dzień po dniu, rytm wyznaczają pory roku, przyroda. Życie zatacza koło. Każda pora roku ma swoje prawa i obowiązki, nie ma nic za darmo. Jeśli chce się przetrwać, trzeba pracować, dbać o swoje obejście, zrobić zapasy, nie drażniąc przy tym bogów i pomniejszych demonów. W końcu każdemu należy się szacunek, bez względu na pochodzenie czy wiek. Co innego, gdy ktoś zasłuży sobie na jego brak nieodpowiednim postępowaniem, ale czy wyroki społeczeństwa zawsze są sprawiedliwe? Kto może to rozsądzić? Kto stanowi głos rozsądku wśród echa zabobonów?

   W poprzednich tomach główną bohaterką była Gniewicha, kobieta niezwykła, bo uparta, bezpośrednia, o trudnym charakterze, ceniąca swój azyl domowy ponad wszystko, a mimo to niestroniąca od pomocy tym odtrąconym i zagubionym, doświadczona przez życie, cicho opłakująca zaginięcie męża Miłosława. Jej język i niewybredne myśli o niektórych mieszkańcach osady wywoływały mieszaninę salw śmiechu, czasem głębokiego zamyślenia. Zżyłam się z tą postacią, polubiłam i szczerze jej kibicowałam.

   Ku mojemu zaskoczeniu w tym tomie nie da się jednoznacznie określić protagonisty. Na czoło wysuwa się historia rodziny Żywii. Od narodzin małego Bodziszka, hardość Miry, szaleństwo Mojmiry, upartość Libuszy po nieszczęsną przeszłość Żywii. Każdy element składa się na mozaikę losów tej, na swój sposób, wyjątkowej najmniejszej komórki społecznej. Strachliwy mieszkaniec Krukowca mógłby sobie pomyśleć, że tę rodzinę ktoś przeklął, rzucił urok lub złe się w domu zalęgło, bo tyle nieszczęść w jednej chacie to aż mało prawdopodobne. Zbieg okoliczności, przeznaczenie, wola bogów czy zwykła złośliwość jakiegoś biesa? Któż wie? Jednak nieprzychylne spojrzenia sąsiadów, zaczepki, a nawet agresywne zachowania dzieciaków nie ułatwiają życia. Świat nigdy nie był i nigdy nie będzie sprawiedliwy, głos rozsądku w postaci żercy czy zarządcy osady niewiele znaczy przy zbiorowym głosie motłochu, którym łatwo sterować.

   Z całej owej rodziny najbardziej w oczy rzuca się Żywia, która mimo młodych lat, zdążyła już zakosztować zębów upiora i oddechu śmierci na swoim karku. Niełatwy los wdowy, kobiety, która umknęła od szaleństwa, odtrącona przez bliskich. Zagryzając zęby, dzień po dniu, zyskiwała uznanie Gniewichy i zaufanie Korzenia, poszerzała wiedzę o ziołach i leczeniu, nie tracąc przy tym dobroci serca i całych pokładów empatii, co udowodniła niejeden raz.

   Mira, kilkuletnia siostra wyżej wspomnianej, to dowód na bezgraniczną miłość braterska, gotową ryzykować własnym życiem, by uratować to drugie. Tak szczere i przejmujące uczucie, wywołuje fale wzruszenia i podziwu dla jej odwagi i siły.

   Na przykładzie tej rodziny autorka pokazuje jak ważne są więzi między bliskimi, by przetrwać trudne chwile, gdy świat dookoła się wali i wydaje się, że nie ma wyjścia z beznadziejnej sytuacji. Mimo różnicy zdań i temperamentów wspólne pochodzenie to spoiwo trwalsze od ludzkich złorzeczeń. Bliscy to nie tylko wspólna krew. Jest też taki rodzaj rodziny, który każdy wybiera sobie sam. To przyjaciele, na dobre i złe, którzy poszliby za nami w ogień bez względu na wszystko. W Krukowcu na pewno taka więź zawiązała się pod dachem Gniewichy między jej mieszkańcami. Jak bardzo to uczucie zostało wystawione na próbę, ukazują "Dzieci zimy".

   Ta powieść porusza również trudny temat sprawiedliwości społecznej, podejścia do plotek i zabobonów. Wystarczył tylko cień podejrzenia, pojawienie się czegoś odbiegającego od normy, by zmienić czyjeś życie w piekło. Wówczas "inne" znaczyło złe, ściągające sobą pecha na wszystkich dookoła. Należało pozbyć się źródła problemu bez względu na koszty, nie zważając nawet na cierpienie innych. Okrutny świat, okrutni ludzie. "Dzieci zimy" ukazują mechanizm działania tego procesu, jego bezwzględność, zarówno ze strony katów jak i ofiar oraz jak łatwo manipulować tłumem, idącym bezmyślnie za resztą. Każdy myślący samodzielnie musi uważać, by nie stać się kolejną ofiarą. Niedawni kumowie plecami się odwracają, nóż powoli w plecy wbijając. Magdalena Zawadzka - Sołtysek przedstawia w tej książce ciemną stronę ludzkiej natury, zimną, pozbawioną współczucia, ale nie tylko u dorosłych, ale przede wszystkim u dzieci. Scena sprzed domu Mojmiry ukazuje ile w nich bestialstwa i wyrachowania dla własnej uciechy, bez liczenia się z uczuciami drugiej strony i nie są to czcze słowa, bo w prawdziwym życiu jest wiele podobnych sytuacji, gdy to właśnie dziecko potrafi zgotować piekło słabszemu, czy to w szkole, czy starszemu, schorowanemu sąsiadowi, nie wspominając już o losie zwierząt, gdy to nóż mi się w kieszeni otwiera... Dzieci to nie zawsze niewiniątka, podobnie jak dorośli. One doskonale wiedzą co robią i po co...

   Inną kwestią jest relacja między zleceniodawcą a zleceniobiorcą. Ważne, by zachować punktualność, dokładność, sumienność, pracowitość, jednak czasem życie przynosi niemiłe niespodzianki, gdy zdrowie szwankuje, a dotrzymanie terminu jest zwyczajnie niemożliwe. Gdzie wzajemne zrozumienie, docenienie dotychczasowej współpracy? Gniewicha musiała zagryźć zęby, mimo bólu, robić swoje, ale z jakim skutkiem dla zdrowia? Jakie konsekwencje poniesie jej organizm? Czy zleceniodawca doceni chociaż jej wysiłek i poświęcenie? Serce się kraje.

   Relacje międzyludzkie to jedno, a co z więziami z przyrodą? Wczesne średniowiecze to życie blisko niej, umiejętność dostosowania się do jej rytmu. Las wzbudzał szacunek i przerażenie. Dawał wiele ze swych bogactw, ale nocą stawał się niebezpieczny, zwłaszcza jego mieszkańcy. W samej głębi znajdował się matecznik, źródła lasu, matki - drzewa, miejsce tajemnicze i nieprzyjazne ludziom, przeznaczone dzikim stworzeniom, dlatego też nikt nie zapuszczał się tam bez powodu. Ów stosunek między naturą a ludźmi świetnie zaakcentowała autorka w "Dzieciach zimy". Ta pora roku, nieprzychylna żywym stworzeniom, pokazuje głębię zależności między nimi i zasady współistnienia, czy to przy rąbaniu drwa czy w kontakcie ze zwierzętami.

   W lesie, na skraju, czasem w głębi, ludzie tworzyli święte gaje, miejsca szczególne, gdzie mogli oddawać cześć swoim bogom, składać im ofiary, wnosić modły i prośby. Były one nietykalne, powszechnie szanowane nawet przez obcych. Wydaje mi się, że przenikały się w nich sfery, boska, ludzka i naturalna, gdzie wzajem się uzupełniały, stanowiąc harmonijną całość. To tam ludzie pokładali swoje nadzieje, składali połamane serca i odzyskiwali siły oraz wiarę. Takim miejscem wytchnienia dla Krukowian był gaj.

  "Dzieci zimy" to powieść przepełniona słowiańskością. Od codziennych zwyczajów zaczynając, na biesach kończąc. Autorka ukazuje jak przygotowywano się do świąt, nie tylko od strony oficjalnej, czyli strawa, strój, domostwo, ale również duchowo, jakie intencje przyświecały przy doborze podarków, dla kogo zostawiano część pożywienia, jak wyglądało świętowanie z przodkami, jak istotne były relacje rodzinne. Ten tom krąży wokół Wilczego Święta oraz Szczodrych Godów, tym samym pozwalając wniknąć w głąb tego magicznego świata. Jednak słowiańskość to nie tylko ludzie. Nasze rodzime demony na dobre zadomowiły się w okolicach Krukowca, "uprzyjemniając" jego mieszkańcom życie jak tylko się da. Najważniejszym ich przedstawicielem jest oczywiście Leszy, pan lasu, tu pokazany jako złośliwa bestia, lubiąca igrać sobie z Gniewichy, zadawać cierpienie, choć można by go czasem w tym usprawiedliwić jako próbę ratowania lasu przed ludzkimi zakusami. Jako czarny basior z żółtymi ślepiami musiał robić niesamowite wrażenie. Z kolei okolice Martwych Bagien zamieszkiwały stwory z rodziny utopcowatych, mających chętkę na świeże ludzkie mięso, więc należało tym bardziej uważać, udając się w tamte rewiry. W powieści pojawia się też wątek zaginięcia noworodków i odmieńców. Które biesy były zdolne do oddania własnego dziecka i porwania obcego? Tak, racja, mamuny... one tylko czekały na chwilę nieuwagi opiekunów. Jeśli rodzic chciał odzyskać swoje potomstwo, radzono bić podrzutka, by darł się w wniebogłosy tak długo aż skruszona mamuna przybiegłaby ratować swoje maleństwo i zwrócić ludzkie. Te wierzenia były rozpowszechnione w społeczeństwie. Zatem, wyobraźcie sobie ile dzieci cierpiało, bo zarzucano ich podmianę? Magdalena Zawadzka - Sołtysek mówi o tym szczegółowo w ramach tej książki. Ponadto warto zwrócić uwagę na sposób przedstawienia mamun, ich wygląd, zachowanie i miejsce zamieszkania. Mnie to zaskoczyło, bo do tej pory kojarzyłam je głównie z wodnym środowiskiem. Ciekawa koncepcja. W powieści pojawiła się również postać Marzanny, królowej zimy, która zamraża swym dotykiem i spojrzeniem. Lepiej unikać jej towarzystwa na samotnych wyprawach, gdyż może już nie wypuścić ze swych objęć żywym.

   W związku z demonami Słowiańszczyzny bardzo intryguje mnie postać Wiłki, żony Gniewomira, która przykuwa uwagę mężczyzn, choć jej to nie na rękę, a jej leśne znajome nieco przypominają uczłowieczone ptaki. Czyżby była wiłą, która dla miłości postanowiła zamieszkać wśród ludzi? Jestem pewna jednego. Jeszcze nieraz się pojawi, ponieważ jej historia ma spory potencjał.

   Magdalena Zawadzka - Sołtysek w swoich książkach stara się oddać klimat wczesnego średniowiecza za pomocą słów. I powiem Wam, że potrafi to. Żywe opisy, naturalne dialogi, zindywidualizowany język bohaterów oraz lekki styl powodują, że jej twory czyta się lekko i szybko, choć treść nie bywa łatwa i zmusza do głębszej refleksji. Wyraziste postacie, realne sytuacje, zaskakujący rozwój fabuły, a na dodatek okraszone sporą dawką słowiańskości.

   "Dzieci zimy" to godna kontynuatorka chlubnych początków wyjątkowej serii "Ślady Leszego", która opowiada o roku mieszkańców Krukowca. Jest świetnie napisana i skonstruowana, wciąga i intryguje, wybory bohaterów zaskakują, wraz z nimi przeżywa się przygody, wzloty i upadki, przemierza ten zimowy las pełen tajemnic. Problemy ze świata osady wciąż są aktualne, mimo tylu wieków, tak samo poruszają, tak samo niszczą i jednoczą ludzi ze względu na podjęte decyzje i zastane okoliczności. Miłość, przyjaźń, więzy rodzinne - wystawione na próbę w zetknięciu z niewidzialnym wrogiem i zabobonnym społeczeństwem, którego wiara silniejsza niźli szkiełko i logika. Magdalena Zawadzka - Sołtysek ukazała w pełnej okazałości ludzką naturę, jej dobre i złe strony, nie bojąc się trudnych tematów. Ta powieść gra na strunach serca melodię, której nikt się nie oprze. Jedni ją pokochają za autentyczność, inni znienawidzą za obnażanie prawdy w tak bezpośredni sposób, lecz nikt nie pozostanie obojętny. I to jedna z zalet tej książki. Ona wywołuje szeroką gamę emocji. Jak przeczytacie, przekonacie się sami. Ponadto, jak już wspomniałam, jest tu porządna dawka historii naszych przodków, przede wszystkim związana z życiem codziennym i wierzeniami, przedstawiona barwnie i przemyślanie, przykuwając uwagę słowianofila.

   "Dzieci zimy" Magdaleny Zawadzkiej - Sołtysek to jedna z tych książek, z którą warto się zapoznać, zarówno dla treści jak i refleksji, które wywołuje. To również ukłon w stronę naszej rodzimej historii i przodków, którzy niektóre elementy swojej rzeczywistości interpretowali właśnie w postaci biesów, a echo tamtych czasów rozbrzmiewa do dziś. Autorka poprzez swoją powieść przybliża nam to, co umyka w codziennej gonitwie. Istotne drobiazgi życia. W tym tkwi magia tej książki. Małe gesty, ułamki słów, z których budujemy siebie, relacje z otoczeniem, swój świat.