Recenzje tematycznie

niedziela, 26 stycznia 2020

51) "Ad Astra" Anny Jurewicz, czyli studia na Uniwersytecie Łysogórskim

   Pamiętacie Uniwersytet ma Łysej Górze? Kto tam się uczył? Kto wykładał? Coś Wam mówi Świątynia Światła Świata? Coś Wam świta? Jeśli nie, to wróćcie do tajemniczej "Sub Rosy", bo obok tego cyklu nie da się przejść obojętnie. Obiecuję!
   "Ad Astra" to drugi tom przygód Róży Świętojańskiej autorstwa Anny Jurewicz. Książka niebanalna, pełna ciekawych wątków i niespodziewanych zwrotów akcji. Dlaczego tak uważam?
   Pierwszy rok na Uniwersytecie Łysogórskim był dla dziewczyny naprawdę trudny pod względem życia uczuciowego, naukowego i przede wszystkim pytań o sens takiej egzystencji. Jak na magiczkę to los ciężko ją doświadczył, a mimo to się nie poddała i walczyła o swoje, przy okazji wystawiając na próbę swoje dobre imię. Nowy rok na uczelni okazał się nie mniej wciągający.
   Anna Jurewicz w fabułę wplotła wątek kryminalny dotyczący tajemniczych porwań i mordów, dziwnych tropów prowadzących prosto w objęcia Róży, ale dziewczyna nie była tą, która atakowała. To ktoś z jej otoczenia czy prześladowca, stalker? Czy ktoś chciał ją wrobić czy może bronić? Autorka zasługuje na piątkę z plusem za takie rozpisanie akcji i stopniowe prowadzenie czytelnika za rączkę (i wodzenie za nos), bo szczerze mówiąc, po końcówce wciąż nie wiem czy za zbrodniami stał ten konkretny bies czy jednak "natchniony człowiek". Tak kochani, tropy i wskazówki to jedno, ale pamiętajcie, pozory lubią i mogą mylić!
   Dziewczę pilnie się uczyło i studiowało, m.in. zielarstwo, czytanie w myślach i julecki. Wyjeżdżała na konferencje, pisała artykuły, była asystentką profesora. Nadrabiała zaległości z pierwszego roku i na dobrą sprawę, realizowała dwa lata programu nauki w rok. Godne podziwu. Być może miała w tym udział jej mała, krwawa tajemnica, ale zapału i pracowitości odmówić jej nie można, tym bardziej, że walczyła z migrenami, które potrafią nieźle odciąć od świata zewnętrznego. Tak, migrena to nie tylko ból głowy, ale i cała masa dodatków neurologicznych w postaci aury wzrokowej, zaburzeń czucia, mowy, paraliżu, mrowień aż do całkowitego osłabienia, a nawet wycieńczenia organizmu jak po przebiegnięciu maratonu w tą i z powrotem. Pisarka naświetliła tę paskudną chorobę, pokazała jej konsekwencje i wytłumaczyła czym jest, co pomimo XXI wieku wciąż dla wielu pozostaje nieznane, co skutkuje naśmiewaniem się z globusu i kompletnym niezrozumieniem ze strony współpracowników. Doskonale rozumiem Różę, czasem odcięcie sobie głowy byłoby lepsze od przechodzenia kolejnego spotkania z koleżanką migreną...
   Studentki pilnie strzegł jej profesor. Jonasz Wid to postać, która skrywała wiele tajemnic, odcinał się od swej przeszłości, niewiele mówiąc o sobie samym. Był uczynny, bardzo inteligentny, wzbudzał zaufanie. Jednak czy to nie tylko pozory? Było w nim coś, co przykuwało uwagę i omamiało kobiety. Sprawiał, że świat wydawał się bezpieczniejszy, cieplejszy, a zło znikało. Czy w tym tkwiła jego magia wykładów? Czy tym przyciągał do siebie hordy studentów głodnych wiedzy i spotkań z nim, również na stopie prywatnej? Kim był Wid? Autorka w "Ad Astrze" nadała mu całkiem nową rolę, choć wszystkiego można tylko się domyślać. Czytelnik dostał tylko drobne wskazówki, które sam musi złożyć w całość. Końcowe sceny z Jonaszem powodują, że gubimy się w domysłach. Jurewicz rozegrała to naprawdę świetnie, z wyczuciem, nie ujawniając zbyt wiele, dawkując napięcie i zostawiając czytelnika z rozdziawioną gębą na całą szerokość. "Że co? Że jak? Serio?"
  Skoro "Ad Astra", myślałam, że Wega Starska odegra tu większą rolę niż w "Sub Rosie". Niestety, przemykała w tle, dorzucając co nieco do ognia akcji w związku z Różą, ale oczekiwałam więcej. Podobnie rzecz miała się z Corveuszem. Pomimo niesnasek między nim a Świętojańską, on nadal był dobrym przyjacielem i troszczył się o nią, choć jego przykład pokazuje, że czasem naprawdę warto odpuścić...
   Relacje między bohaterami dalej przypominały telenowelę meksykańską. Można się pogubić kto z kim, po co i dlaczego. Studenci i profesorowie Uniwersytetu Łysogórskiego na pewno mieli burzliwe życie emocjonalne i seksualne, co nie do końca mnie przekonuje, jak np. owoc spotkania Róży i Skarba. Może jestem zbyt staroświecka, ale takie podejście nie mieści mi się w głowie. No cóż, co pokolenie, to nowe obyczaje (haha, choć sama jestem w wieku autorki).
   Jurewicz doskonale wykreowała swoje postacie, nadając im rysy prawdziwego życia. Nie uczestniczyli w wiecznej sielance, męczyli się z realnymi problemami, trapiły ich wątpliwości, cierpieli i płakali zastanawiając się nad sensem swego postępowania, nie zawsze biorąc odpowiedzialność za swoje czyny, choć starając się naprawiać swe błędy. Nieobce im huśtawki nastrojów, kłótnie czy momenty szczęścia. Zebrane doświadczenia wpływały na ich charakter, sposób funkcjonowania i przeżywania emocji. Autorka jako psycholog świetnie się tu spisała. Za każdym bohaterem stała inna historia, więc tym samym byli oni jedyni i niepowtarzalni. To prawdziwy walor tej książki.
   Jednym z ciekawszych momentów tej powieści były praktyki Róży. Wspaniałe miejsce, wręcz niespodziewane, z niebanalnym pomysłem zestawienia dawnego pojmowania magii ze współczesnym. Praktyka kontra teoria, życie a nauka, szeptucha a wiedźma. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby dziewczyna w trzecim tomie spędziła tam nawet pół roku. Iście słowiańskie miejsce ze słowiańską duszą (dosłownie)! Nie mówiąc już o mieszkańcach tego regionu i ich doświadczeniach.
   Co do słowiańskości - pojawia się strzyga, kwiat paproci, ledwie wspomnienie Swaroga i aluzje do dawnych wierzeń w Mokosz, Marzannę i Dziewannę. Nie ma tego zbyt wiele, ale podano to w smakowity sposób. A propos Mokosz - czyżby w "Axis Mundi" szykowała się informacja o reinkarnacji? To mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło i mam nadzieję, że Jurewicz poświęci temu sporo miejsca w kolejnym tomie.
   Innym atutem "Ad Astry" jest lekki styl autorki, klarowny język i zabawne poczucie humoru. Świetna mieszanka, która sprawia, że książkę czyta się szybko i przyjemnie. Treść dosłownie się pochłania, nie wiadomo nawet kiedy. W związku z tym, wydaje się, że stron jest za mało. Chciałoby się więcej i więcej.
   "Ad Astra" to książka ciekawa, dobrze napisana, przyjemna, bogata w treści psychologiczne, dzięki którym można co nieco dowiedzieć się o ludzkiej naturze. Wyprawa z Różą na Łysą Górę, do Paryża czy nawet na Litwę, to czysta przyjemność. Trzeba tylko pamiętać, że jej włosy kochają kraść i gromadzić zapasy godne kobiecej torebki. Wzgardzone potrafią się zemścić, więc grzecznie proszę o ostrożność. Gwarantuję, że nie będziecie się nudzić, ale warto przymrużyć oko. Nie szukajcie tu ścisłości historycznych, bo to obyczajówka z domieszką fantasy, ale w dobrym wydaniu. Warto poświęcić jej tych parę godzin.

niedziela, 19 stycznia 2020

50) "Egipt. Ostatnie wieki imperium" Marta Kaczanowicz

   Moje serce od lat bije w rytm echa przeszłości. Egipt tak zawładnął moim życiem, że z hobby stał się pasją i powodem wybrania takich, a nie innych studiów, co dodatkowo poskutkowało pracami dyplomowymi z tej tematyki. Czemu o tym wspominam?
  Całkiem niedawno na rynku wydawniczym ukazała się książka Marty Kaczanowicz "Egipt. Ostatnie wieki imperium" jako pokłosie jej zainteresowań. Martę pamiętam z naszej Alma Mater. Zawsze można było ją spotkać na dodatkowych wykładach dr Andrzeja Ćwieka, profesora Rafała Kolińskiego na WH UAM (jeszcze za czasów rezydowania na św. Marcinie, teraz już siedziba na Morasku, z podziałem na wydział historii i archeologii) czy na korytarzach Muzeum Archeologicznego w Poznaniu podczas konferencji dot. Egiptu. Zawsze uśmiechnięta. Oczytana i szczerze zakochana w dawnej cywilizacji znad Nilu. Po studiach magisterskich wybrała się na doktorat, zaczęła realizować swój projekt badawczy. Jest egiptologiem z krwi i kości, który wie co chce robić, badać i w czym się specjalizować. Właśnie takich badaczy polska nauka potrzebuje.
   "Egipt. Ostatnie wieki imperium" opowiada o tzw. Późnej Epoce w Egipcie, czyli w skrócie mówiąc, rządach dynastii od XXV do XXX, gdy tak naprawdę władzę przejęli cudzoziemcy. Wbrew polskiemu doświadczeniu z rozbiorami, w Kemet nic takiego nie miało miejsca. Nowi władcy inspirowali się miejscową kulturą i historią, kultywując dawne tradycje i obrzędy, wzorując się na czasach świetności imperium egipskiego. Czasy to niełatwe i wydawałoby się, że słabo poznane, lecz Kaczanowicz udowadnia, że takie myślenie to błąd. Okazuje się, że istnieje całkiem spora liczba badaczy zaintrygowanych tą tematyką, regularnie publikująca wyniki swoich badań, w większości w językach kongresowych z różnych dziedzin życia Egiptu. Jednak jest to praca trudna, wymagająca drobiazgowości i systematyczności, chęci przedzierania się przez kolejne gąszcze raportów z wykopalisk, np. o ceramice czy stanie szkieletów z cmentarzysk.
   Autorka korzystając ze źródeł pisanych i archeologicznych, opisuje egipską kulturę, gospodarkę, politykę wewnętrzną i zagraniczną, działalność poszczególnych władców, ich stosunek do miejscowej ludności i mentalności oraz miejsce Egiptu na arenie międzynarodowej. Szczegółowo opowiada o wpływie dynastii kuszyckiej i libijskiej na kulturę egipską, wydawałoby się całkiem konserwatywną w swych założeniach. A jednak! Kemet stopniowo ewoluował, dopuszczając do siebie nowe elementy, jak choćby bogów, sposoby przedstawień, otwarcie religii dla szerszego społeczeństwa (co widać m.in. w scenach z prywatnych grobowców, gdy zmarły zwraca się bezpośrednio do bóstwa, może stać się Ozyrysem po śmierci itp.). Interesującą kwestią jest próba ustalenia korzeni urzędu Bożej Małżonki Amona i jej szczególnie (lub nie) znaczenie w dziejach Okresu Późnego. Ponadto autorka prezentuje najnowsze wyniki badań, komentuje je i odnosi do własnych spostrzeżeń, zmuszając czytelnika do analizy tychże hipotez.
   Treść lektury wzbogaca szata graficzna przybliżająca czytelnikowi poruszony temat, autorstwa Kaczanowicz i jej współpracowników. Ponadto książka posiada liczne aneksy, zawierające m.in. zestawienie źródeł pisanych do omawianego okresu z listą opracowań, kalendarium panowania poszczególnych faraonów z najważniejszymi wydarzeniami ich rządów oraz spis polskich misji archeologicznych w Egipcie. Nie można przy tym zapomnieć o rozbudowanych przypisach, skrywających prawdziwe perełki i przebogatej bibliografii, stanowiącej dla każdego egiptomaniaka bezcenny dodatek do pracy naukowej.
   Należy przy tym zwrócić uwagę na język i styl Marty Kaczanowicz. Jest prosty, klarowny, choć nie pomija słownictwa naukowego. Egiptolożka szafuje nim w odpowiedni sposób, tłumacząc co trudniejsze kwestie. Sprawia, że lekturę się pochłania, co jest także konsekwencją sporej zawartości ciekawostek. Tekst znamionuje dynamika. Autorka ma łatwość przechodzenia z tematu na temat, dzięki czemu treść nie zgrzyta, a dobór kolejnych elementów "akcji" jest logiczny.
   Marta Kaczanowicz "Egiptem. Ostatnie wieki imperium" udowadnia, że ma talent, umie pisać, ma ogromną wiedzę i wszelkie predyspozycje, by pisać o Egipcie i zarażać swoją pasją. Robi to z łatwością, łącząc podejście naukowe z ciekawą formą przekazywania informacji, na co przekłada się jej styl i język.
   Ta książka to kompendium wiedzy o Egipcie Okresu Późnego z zestawieniem najnowszych badań archeologicznych i historycznych. Pozycja obowiązkowa w bibliotece każdego egiptomaniaka, zarówno znawcy jak i laika. 
   Polecam z czystym sumieniem.

W załączeniu spis treści. Uwierzcie mi na słowo, to naprawdę dobra książka z ogromną dawką wiedzy zaktualizowanej. Mam nadzieję, że takich pozycji będzie pojawiać się coraz więcej.

  

Życzę Wam miłego popołudnia, a ja uciekam do mojej innej miłości, nauki hiszpańskiego. Zabieram się za czytanie bajek w tym języku (dzięki uprzejmości mojej lektorki). Nie samą egiptologią człowiek żyje ;)  


poniedziałek, 6 stycznia 2020

49) Gdy Jawia, Nawia i Prawia szyk przestawiają, by świat od zła ocalić...

   Dziś zabieram Was w podróż po współczesnej Polsce, skrywającej tajemnice przeszłości, widzianą oczami Franciszka M. Piątkowskiego w cyklu dot. przygód Marka Lichockiego. Zapraszam na recenzję dwóch dotychczas wydanych tomów. 
PS Ubożęta donoszą, że autor tworzy jednocześnie kolejne dwa tomy, więc jest na co czekać ;)

"Powiernik"  - tom 1 - Franciszek M. Piątkowski

   Książek ze słowiańskimi motywami nie potrafię sobie odmówić, zatem, gdy zobaczyłam tzw. polecajkę na jednym z forów dyskusyjnych z tej dziedziny, wiedziałam, że prędzej czy później, ale ją przeczytam.
   "Powiernik" F. M. Piątkowskiego to debiut powieściowy autora rozmiłowanego w fantastyce i prawie oraz własnej rodzimej kulturze, co przejawia się w jego zawodzie i wyznaniu. Rodzimowierczy prawnik. Jaki ma to związek z książką? Spory.
   Głównym bohaterem "Powiernika" jest Marek Lichocki, prawnik, ok. 30-letni, z własną kancelarią, rodzimowierca, twardo stąpający po ziemi. Życie zawodowe idealne. Życie prywatne dąży w tę samą stronę. Wspaniała narzeczona Asia, również prawniczka, własny dom, pies, zaufane grono przyjaciół dzielących jego pasje i poglądy. Czego chcieć więcej? Życie ma własne pomysły i nie zawsze pyta się o nasze zdanie.
   Właściwa akcja powieści rozpoczyna się od spotkania Marka z nietypowym klientem, a właściwie dwoma, którzy wydają się lekko zdziwaczałymi staruszkami. Jakież zdziwienie wywołuje fakt, że to swego rodzaju podstęp, próba nakłonienia mężczyzny do współpracy. Mafia? Sekta? Nie do końca, raczej ma to powiązania z wierzeniami słowiańskimi, starowiercami, których ostało się niewielu na naszych ziemiach. Spotkanie z Janem Rokickim zmieni życie Lichockiego, pozwoli ma zgłębienie tajemnic Słowiańszczyzny, choć w niecodziennym wydaniu.
   Co sądzicie o zabobonach, duchach i nawiedzeniach? Skąd wiara w zmory, dusiołki i upiory? Czy są one tylko wymysłem, folklorem czy jednak w tych historiach tkwi ziarno prawdy? Co by było, gdyby okazało się, że dawne biesy jednak istnieją i mają wpływ na ludzi i ich życie? W jaki sposób można byłoby się przed nimi bronić? Jak okiełznać ich dziką naturę? Co z bogami? Czy jest ich więcej? Skąd ta różnorodność  wierzeń na całej kuli ziemskiej?
   Tytułowy powiernik to osoba, która ma właśnie stać na straży owej pradawnej wiedzy, strzec jej i przekazywać kolejnym pokoleniom, by dziedzictwo przodków nie przepadło, by chronić równowagę między światem ludzi i bogów, móc w jakiś sposób kontrolować biesy i ich poczynania. Co z tym wszystkim wspólnego ma Jan i Marek? Kim są i jaki los spisały im rodzanice?
   Pomysł na fabułę powieści jest nietuzinkowy. Niecodzienne połączenie mitologii słowiańskiej ze światem ludzi, powiązań między Jawią, Nawią i Prawią, wizja bogów i pomrok (tu zwanych stworami), sposób ich przedstawienia i dokładna charakterystyka to zdecydowany plus. Przy tym warto zwrócić uwagę na kreację Rokickiego, jego rozległą wiedzę i to, co sobą reprezentuje. Postać autentyczna i wiarygodna.
   Gdybym miała przypisać "Powiernika" do konkretnego gatunku to określiłabym go jako powieść przygodowo-kryminalną z elementami fantasy. Dlaczego?
   Akcja powieści jest dynamiczna, mknie, wciąga, choć pewne jej zwroty są nieco przewidywalne. Przygoda Marka w świecie sił nadprzyrodzonych z zagadkami kryminalnymi o morderstwach z przeszłości i zaginionych dziełach sztuki przyciąga uwagę czytelnika bez dwóch zdań. Akcja akcją, ale skoro mitologia odgrywa tu ważną rolę, dostosowując się do pór roku i związanych z nimi obrzędów, wypadałoby poświęcić im nieco więcej miejsca i dokładniej je scharakteryzować, tym bardziej, że autor ma sporą wiedzę na ten temat. Odbiera to zarówno urok opisanym scenom, jak i pozbawia je owej dawnej magii. Czytelnik chcąc wniknąć przez książkę w świat Słowian, dostaje pstryczka w nos. Zdecydowanie za mało szczegółów.
   Marek jako główny bohater bywa irytujący, zwłaszcza, gdy posługuje się językiem bardziej pasującym typom spod monopolowego niż prawnikowi, zwłaszcza w sytuacjach podbramkowych. Prawo czy administracja to trudne kierunki, w pewien sposób kształtujące charakter i wysławianie się, więc Lichocki traci nieco na wiarygodności. Ponadto model bohatera-herosa bardziej przypomina motyw książki młodzieżowej niż dla nieco starszej publiki, lecz to nie wada. Ma to silne uargumentowanie w fabule, więc pomysł sam się broni (choć lekko kłuje w oczy). 
   Zdecydowanie zabrakło mi kolejnych scen z wiedźmakiem (mam nadzieję, że w kolejnych tomach to się wyjaśni), poważniejszych rozmów Jana z Markiem i wglądu w ich dyskusje (idealny moment na przemycenie wartościowych informacji o mitologii słowiańskiej). Ponadto książka jest za krótka (większa objętość pozwoliłaby na rozwinięcie wspomnianych wątków, np. Miły, Perepłuta).
   "Powiernik" Piątkowskiego jest lekturą przyjemną, ciekawą, z dużym potencjałem, który wg mnie nie został do końca wykorzystany. Szkoda. Pewne elementy podważały wiarygodność bohaterów jako postaci. Zabrakło dokładniejszych opisów związanych z obrzędami słowiańskimi. Jednak jest nadzieja, że kolejny tom nieco to wynagrodzi. 
   Czy warto? Na pewno. Choćby dla samych pomrok i ciekawostek z nimi związanych, np. z babokami, ćmukami. Tego nigdy za wiele. Parę godzin dobrej zabawy i podróż po świecie wierzeń przodków. Warto.

"Widzący" - tom 2 - Franciszek M. Piątkowski
 
   Często mówi się, że drugi tom jest gorszy od pierwszego, ale nie w tym przypadku. Franciszek M. Piątkowski wreszcie wyszedł naprzeciw oczekiwaniom czytelników i ofiarował nam "Widzącego", dalszą część przygód Marka Lichockiego w świecie słowiańskim.
   Marek staje się pełnoetatowym powiernikiem, zgłębiając tajemnice ziem polskich, historie stworów i ich powiązania z ludzkim światem. Dziwnym trafem na Lubelszczyźnie zaczyna dochodzić do coraz straszniejszych zbrodni, bez poszlak prowadzących do zabójcy. Kto macza w tym palce? Kto odpowiada za powstały chaos? Działalność Marka nie jest sekretem dla jego znajomych (zaznaczmy, dobrych znajomych), więc korzystają z jego rad. Krok za krokiem mężczyzna dociera do świata bogów i... wieszczych. Biezdar postanawia się zemścić, a to dopiero początek kłopotów powiernika. 
   Akcja powieści toczy się równocześnie w Jawii, Nawii i Prawii. Jest rozpisana z pomysłem jak dobra zagadka kryminalna. W końcu wszystko ma swoje miejsce. Mamy dobrze rozbudowaną fabułę z licznymi detalami wzbogacającymi treść, odpowiednio osadzony punkt kulminacyjny, trzymające w napięciu zakończenie, które tylko zachęca do sięgnięcia po trzeci tom i rozbudza ciekawość czytelnika.
   Autor znacznie rozszerzył przedstawiony świat słowiański. Pojawia się wielu bogów z głównego panteonu (powiedzmy, że panteon, choć to słowo nie bardzo pasuje w przypadku niejednorodnych wierzeń słowiańskich, biorąc pod uwagę cały obszar ich występowania), np. Świętowit, Swaróg, Weles, Strzybóg, Siemargł czy Rod. Dzięki Markowi mamy szansę bliżej ich poznać. Zachowują się jak ludzie, których stworzyli na swoje podobieństwo, mając lepsze i gorsze dni, zawierając sojusze i przyjaźnie lub stając się zaciekłymi wrogami po wsze czasy, śmiejąc się do rozpuku lub strojąc fochy, obrażając się na cały świat. Podobnie sprawa ma się ze stworami. Świat demonów słowiańskich jest przebogaty. Są one dobre i złe, bardziej posłuszne lub całkiem niezależne. Spotkamy strzygonia, upiory, wąpierze, dydki, ubożęta, ćmuki itp. Niektóre z nich są bardziej spersonalizowane jak, np. Mila - ubożę Marka, Perepłut, Chrust - dydek od Welesa, Bezmir - strzygoń czy siódemka wieszczych. To wielkie indywidualności, których nie da się odrysować za pomocą kalki. Możliwość wejrzenia w ich myśli, obserwacja zachowań pozwala dostrzec świat w nowych barwach. Czemu stwory szkodzą lub pomagają ludziom? Czy się kamuflują? Czy możemy je spotkać na co dzień? Kim albo czym były, są i będą? Co je czeka w świecie ludzi, a co w Prawii i Nawii?
   Jednak o słowiańskości nie świadczy ilość przedstawionych bogów czy pomrok. Słowiańskość jako taka zawiera się też w ludziach, ich zwyczajach i tradycjach. "Widzący" nadrabia to, czego zabrakło w "Powierniku", a mianowicie chodzi o szczegóły opisu niektórych rodzimowierczych obrzędów, np. Dziady czy Noc Kupały. One wciągają bez reszty, chce się więcej i więcej. Na tym polu autor rozwinął się niesamowicie.
   Warto przy tym zwrócić uwagę, że pisarz przytacza fragmenty dawnych kronik i pieśni związanych ze Słowiańszczyzną, podając ich źródło (czasem nieco parafrazując treść). Dzięki temu zabiegowi książka zyskuje na autentyczności.
  Jednym z najciekawszych i najbardziej intrygujących wątków w "Widzącym" jest więź występująca między Świętowitem a Trojanem, ich odwiecznej walki oraz Marka jako istoty całkowicie wolnej, o własnej woli, samodzielnie kształtującej swój los, choć jednocześnie mającej wpływ na trzy krainy w pewien sposób uzależnione od jego decyzji. Oby w kolejnych tomach Piątkowski poprowadził to z takim rozmachem jak w tej pozycji.
   Ach. I rozwiązała się sprawa z wiedźmakiem! Miałam pewne podejrzenia co do niego. Pomysł autora bardzo mi się podoba i po cichu liczę na to, że jeszcze nieraz go spotkamy. Mój zdecydowany faworyt. Oczywiście obok Domowika w czerwonym berecie.
   Sfera językowa i stylistyczna również uległa poprawie, choć wciąż kuleje pod względem liczby powtórzeń. Ponadto sam język Marka nie do końca mi pasuje do tej postaci, bywa podwórkowy, czasem wulgarny. Wydaje mi się, że do jego wieku i pozycji to nie całkiem pasuje (może myślę zbyt stereotypowo). Świetnym posunięciem autora jest za to rytuał rozpoczynania każdego nowego rozdziału inspirującym cytatem, w pewien sposób wprowadzającym w jego treść i klimat. 
   Należy przy tym docenić słowniczek zawarty na końcu książki, przybliżający postacie tu występujące. Pozwala na szybkie odświeżenie pamięci w sprawie mitologii i powiązań bohaterów.
   Podsumowując, "Widzący" jest lekturą nie tylko przyjemną, ale i pouczającą w sprawie kultury słowiańskiej, przybliżając czytelnikowi bogów, pomroki i obrzędy. Fabuła osnuta jest wokół zagadki, na pozór kryminalnej, wokół której narastają siły zła, a Marek musi stawić im czoła. Książka ukazuje siłę przyjaźni i miłości, prawdziwe ważnych wartości w życiu, ochronę i bycie lojalnym własnym przekonaniom i nieuginanie się do woli otoczenia. Franciszek M. Piątkowski naprawdę dobrze przemyślał układ książki i dodał nowe elementy wzbogacające (cytaty, przypisy), wykonując kawał dobrej roboty. "Widzący" to powieść dla każdego słowianofila, bez dwóch zdań. Czy warto poświęcić jej parę godzin swojego czasu? Na pewno.