Recenzje tematycznie

piątek, 1 stycznia 2021

82) Szaleństwa Marzanny, czyli pewna powiastka o zimie. "Dzieci zimy" Magdaleny Zawadzkiej - Sołtysek.

   Hu hu ha, hu hu ha, nasza zima zła. Mróz szczypie w nos, śnieg sypie za kołnierz, lód stanowi nie lada pułapkę i z utęsknieniem czeka na połamanie naszych odnóg, a wiatr pcha prosto w ramiona choróbska, chcąc czym prędzej wyprosić ludzi ze swego podwórkowego przyjęcia. Na nic ciepłe okrycie w wersji na cebulę przy prawdziwej zimie. Bezlitosna dama wnet pokaże na co ją stać...

   Śnieżna zima w Polsce? Od ładnych paru lat, niestety, jest tylko wspomnieniem. Większa jej część przypomina nieco bardziej błotną i zimniejszą jesień z większą ilością słońca. Jakby to było znów poczuć powiew mrozu na policzkach, tańczyć wśród wirujących płatków śniegu? Jakby to było przeżyć prawdziwą słowiańską zimę tuż przed Szczodrymi Godami? Jakby to było móc wejść w ten biały las i poczuć jego drzemiącą siłę, czekającą na powrót wiosny? Jakby to było móc zajrzeć do samego matecznika i poobserwować życie jego mieszkańców? Kogo byśmy tam spotkali? 

   Odpowiedzi na powyższe pytania można śmiało szukać w "Dzieciach zimy" Magdaleny Zawadzkiej - Sołtysek z wydawnictwa Underworld Kingdom, trzecim tomie serii "Ślady Leszego". Dlaczego? Akcja powieści toczy się we wczesnośredniowiecznej osadzie, zwanej Krukowcem, położonej niedaleko rzeki Wesołej, niebezpiecznych Martwych Bagien oraz Puszczy Żywej, rojącej się od tajemniczych stworzeń. Dzień po dniu, rytm wyznaczają pory roku, przyroda. Życie zatacza koło. Każda pora roku ma swoje prawa i obowiązki, nie ma nic za darmo. Jeśli chce się przetrwać, trzeba pracować, dbać o swoje obejście, zrobić zapasy, nie drażniąc przy tym bogów i pomniejszych demonów. W końcu każdemu należy się szacunek, bez względu na pochodzenie czy wiek. Co innego, gdy ktoś zasłuży sobie na jego brak nieodpowiednim postępowaniem, ale czy wyroki społeczeństwa zawsze są sprawiedliwe? Kto może to rozsądzić? Kto stanowi głos rozsądku wśród echa zabobonów?

   W poprzednich tomach główną bohaterką była Gniewicha, kobieta niezwykła, bo uparta, bezpośrednia, o trudnym charakterze, ceniąca swój azyl domowy ponad wszystko, a mimo to niestroniąca od pomocy tym odtrąconym i zagubionym, doświadczona przez życie, cicho opłakująca zaginięcie męża Miłosława. Jej język i niewybredne myśli o niektórych mieszkańcach osady wywoływały mieszaninę salw śmiechu, czasem głębokiego zamyślenia. Zżyłam się z tą postacią, polubiłam i szczerze jej kibicowałam.

   Ku mojemu zaskoczeniu w tym tomie nie da się jednoznacznie określić protagonisty. Na czoło wysuwa się historia rodziny Żywii. Od narodzin małego Bodziszka, hardość Miry, szaleństwo Mojmiry, upartość Libuszy po nieszczęsną przeszłość Żywii. Każdy element składa się na mozaikę losów tej, na swój sposób, wyjątkowej najmniejszej komórki społecznej. Strachliwy mieszkaniec Krukowca mógłby sobie pomyśleć, że tę rodzinę ktoś przeklął, rzucił urok lub złe się w domu zalęgło, bo tyle nieszczęść w jednej chacie to aż mało prawdopodobne. Zbieg okoliczności, przeznaczenie, wola bogów czy zwykła złośliwość jakiegoś biesa? Któż wie? Jednak nieprzychylne spojrzenia sąsiadów, zaczepki, a nawet agresywne zachowania dzieciaków nie ułatwiają życia. Świat nigdy nie był i nigdy nie będzie sprawiedliwy, głos rozsądku w postaci żercy czy zarządcy osady niewiele znaczy przy zbiorowym głosie motłochu, którym łatwo sterować.

   Z całej owej rodziny najbardziej w oczy rzuca się Żywia, która mimo młodych lat, zdążyła już zakosztować zębów upiora i oddechu śmierci na swoim karku. Niełatwy los wdowy, kobiety, która umknęła od szaleństwa, odtrącona przez bliskich. Zagryzając zęby, dzień po dniu, zyskiwała uznanie Gniewichy i zaufanie Korzenia, poszerzała wiedzę o ziołach i leczeniu, nie tracąc przy tym dobroci serca i całych pokładów empatii, co udowodniła niejeden raz.

   Mira, kilkuletnia siostra wyżej wspomnianej, to dowód na bezgraniczną miłość braterska, gotową ryzykować własnym życiem, by uratować to drugie. Tak szczere i przejmujące uczucie, wywołuje fale wzruszenia i podziwu dla jej odwagi i siły.

   Na przykładzie tej rodziny autorka pokazuje jak ważne są więzi między bliskimi, by przetrwać trudne chwile, gdy świat dookoła się wali i wydaje się, że nie ma wyjścia z beznadziejnej sytuacji. Mimo różnicy zdań i temperamentów wspólne pochodzenie to spoiwo trwalsze od ludzkich złorzeczeń. Bliscy to nie tylko wspólna krew. Jest też taki rodzaj rodziny, który każdy wybiera sobie sam. To przyjaciele, na dobre i złe, którzy poszliby za nami w ogień bez względu na wszystko. W Krukowcu na pewno taka więź zawiązała się pod dachem Gniewichy między jej mieszkańcami. Jak bardzo to uczucie zostało wystawione na próbę, ukazują "Dzieci zimy".

   Ta powieść porusza również trudny temat sprawiedliwości społecznej, podejścia do plotek i zabobonów. Wystarczył tylko cień podejrzenia, pojawienie się czegoś odbiegającego od normy, by zmienić czyjeś życie w piekło. Wówczas "inne" znaczyło złe, ściągające sobą pecha na wszystkich dookoła. Należało pozbyć się źródła problemu bez względu na koszty, nie zważając nawet na cierpienie innych. Okrutny świat, okrutni ludzie. "Dzieci zimy" ukazują mechanizm działania tego procesu, jego bezwzględność, zarówno ze strony katów jak i ofiar oraz jak łatwo manipulować tłumem, idącym bezmyślnie za resztą. Każdy myślący samodzielnie musi uważać, by nie stać się kolejną ofiarą. Niedawni kumowie plecami się odwracają, nóż powoli w plecy wbijając. Magdalena Zawadzka - Sołtysek przedstawia w tej książce ciemną stronę ludzkiej natury, zimną, pozbawioną współczucia, ale nie tylko u dorosłych, ale przede wszystkim u dzieci. Scena sprzed domu Mojmiry ukazuje ile w nich bestialstwa i wyrachowania dla własnej uciechy, bez liczenia się z uczuciami drugiej strony i nie są to czcze słowa, bo w prawdziwym życiu jest wiele podobnych sytuacji, gdy to właśnie dziecko potrafi zgotować piekło słabszemu, czy to w szkole, czy starszemu, schorowanemu sąsiadowi, nie wspominając już o losie zwierząt, gdy to nóż mi się w kieszeni otwiera... Dzieci to nie zawsze niewiniątka, podobnie jak dorośli. One doskonale wiedzą co robią i po co...

   Inną kwestią jest relacja między zleceniodawcą a zleceniobiorcą. Ważne, by zachować punktualność, dokładność, sumienność, pracowitość, jednak czasem życie przynosi niemiłe niespodzianki, gdy zdrowie szwankuje, a dotrzymanie terminu jest zwyczajnie niemożliwe. Gdzie wzajemne zrozumienie, docenienie dotychczasowej współpracy? Gniewicha musiała zagryźć zęby, mimo bólu, robić swoje, ale z jakim skutkiem dla zdrowia? Jakie konsekwencje poniesie jej organizm? Czy zleceniodawca doceni chociaż jej wysiłek i poświęcenie? Serce się kraje.

   Relacje międzyludzkie to jedno, a co z więziami z przyrodą? Wczesne średniowiecze to życie blisko niej, umiejętność dostosowania się do jej rytmu. Las wzbudzał szacunek i przerażenie. Dawał wiele ze swych bogactw, ale nocą stawał się niebezpieczny, zwłaszcza jego mieszkańcy. W samej głębi znajdował się matecznik, źródła lasu, matki - drzewa, miejsce tajemnicze i nieprzyjazne ludziom, przeznaczone dzikim stworzeniom, dlatego też nikt nie zapuszczał się tam bez powodu. Ów stosunek między naturą a ludźmi świetnie zaakcentowała autorka w "Dzieciach zimy". Ta pora roku, nieprzychylna żywym stworzeniom, pokazuje głębię zależności między nimi i zasady współistnienia, czy to przy rąbaniu drwa czy w kontakcie ze zwierzętami.

   W lesie, na skraju, czasem w głębi, ludzie tworzyli święte gaje, miejsca szczególne, gdzie mogli oddawać cześć swoim bogom, składać im ofiary, wnosić modły i prośby. Były one nietykalne, powszechnie szanowane nawet przez obcych. Wydaje mi się, że przenikały się w nich sfery, boska, ludzka i naturalna, gdzie wzajem się uzupełniały, stanowiąc harmonijną całość. To tam ludzie pokładali swoje nadzieje, składali połamane serca i odzyskiwali siły oraz wiarę. Takim miejscem wytchnienia dla Krukowian był gaj.

  "Dzieci zimy" to powieść przepełniona słowiańskością. Od codziennych zwyczajów zaczynając, na biesach kończąc. Autorka ukazuje jak przygotowywano się do świąt, nie tylko od strony oficjalnej, czyli strawa, strój, domostwo, ale również duchowo, jakie intencje przyświecały przy doborze podarków, dla kogo zostawiano część pożywienia, jak wyglądało świętowanie z przodkami, jak istotne były relacje rodzinne. Ten tom krąży wokół Wilczego Święta oraz Szczodrych Godów, tym samym pozwalając wniknąć w głąb tego magicznego świata. Jednak słowiańskość to nie tylko ludzie. Nasze rodzime demony na dobre zadomowiły się w okolicach Krukowca, "uprzyjemniając" jego mieszkańcom życie jak tylko się da. Najważniejszym ich przedstawicielem jest oczywiście Leszy, pan lasu, tu pokazany jako złośliwa bestia, lubiąca igrać sobie z Gniewichy, zadawać cierpienie, choć można by go czasem w tym usprawiedliwić jako próbę ratowania lasu przed ludzkimi zakusami. Jako czarny basior z żółtymi ślepiami musiał robić niesamowite wrażenie. Z kolei okolice Martwych Bagien zamieszkiwały stwory z rodziny utopcowatych, mających chętkę na świeże ludzkie mięso, więc należało tym bardziej uważać, udając się w tamte rewiry. W powieści pojawia się też wątek zaginięcia noworodków i odmieńców. Które biesy były zdolne do oddania własnego dziecka i porwania obcego? Tak, racja, mamuny... one tylko czekały na chwilę nieuwagi opiekunów. Jeśli rodzic chciał odzyskać swoje potomstwo, radzono bić podrzutka, by darł się w wniebogłosy tak długo aż skruszona mamuna przybiegłaby ratować swoje maleństwo i zwrócić ludzkie. Te wierzenia były rozpowszechnione w społeczeństwie. Zatem, wyobraźcie sobie ile dzieci cierpiało, bo zarzucano ich podmianę? Magdalena Zawadzka - Sołtysek mówi o tym szczegółowo w ramach tej książki. Ponadto warto zwrócić uwagę na sposób przedstawienia mamun, ich wygląd, zachowanie i miejsce zamieszkania. Mnie to zaskoczyło, bo do tej pory kojarzyłam je głównie z wodnym środowiskiem. Ciekawa koncepcja. W powieści pojawiła się również postać Marzanny, królowej zimy, która zamraża swym dotykiem i spojrzeniem. Lepiej unikać jej towarzystwa na samotnych wyprawach, gdyż może już nie wypuścić ze swych objęć żywym.

   W związku z demonami Słowiańszczyzny bardzo intryguje mnie postać Wiłki, żony Gniewomira, która przykuwa uwagę mężczyzn, choć jej to nie na rękę, a jej leśne znajome nieco przypominają uczłowieczone ptaki. Czyżby była wiłą, która dla miłości postanowiła zamieszkać wśród ludzi? Jestem pewna jednego. Jeszcze nieraz się pojawi, ponieważ jej historia ma spory potencjał.

   Magdalena Zawadzka - Sołtysek w swoich książkach stara się oddać klimat wczesnego średniowiecza za pomocą słów. I powiem Wam, że potrafi to. Żywe opisy, naturalne dialogi, zindywidualizowany język bohaterów oraz lekki styl powodują, że jej twory czyta się lekko i szybko, choć treść nie bywa łatwa i zmusza do głębszej refleksji. Wyraziste postacie, realne sytuacje, zaskakujący rozwój fabuły, a na dodatek okraszone sporą dawką słowiańskości.

   "Dzieci zimy" to godna kontynuatorka chlubnych początków wyjątkowej serii "Ślady Leszego", która opowiada o roku mieszkańców Krukowca. Jest świetnie napisana i skonstruowana, wciąga i intryguje, wybory bohaterów zaskakują, wraz z nimi przeżywa się przygody, wzloty i upadki, przemierza ten zimowy las pełen tajemnic. Problemy ze świata osady wciąż są aktualne, mimo tylu wieków, tak samo poruszają, tak samo niszczą i jednoczą ludzi ze względu na podjęte decyzje i zastane okoliczności. Miłość, przyjaźń, więzy rodzinne - wystawione na próbę w zetknięciu z niewidzialnym wrogiem i zabobonnym społeczeństwem, którego wiara silniejsza niźli szkiełko i logika. Magdalena Zawadzka - Sołtysek ukazała w pełnej okazałości ludzką naturę, jej dobre i złe strony, nie bojąc się trudnych tematów. Ta powieść gra na strunach serca melodię, której nikt się nie oprze. Jedni ją pokochają za autentyczność, inni znienawidzą za obnażanie prawdy w tak bezpośredni sposób, lecz nikt nie pozostanie obojętny. I to jedna z zalet tej książki. Ona wywołuje szeroką gamę emocji. Jak przeczytacie, przekonacie się sami. Ponadto, jak już wspomniałam, jest tu porządna dawka historii naszych przodków, przede wszystkim związana z życiem codziennym i wierzeniami, przedstawiona barwnie i przemyślanie, przykuwając uwagę słowianofila.

   "Dzieci zimy" Magdaleny Zawadzkiej - Sołtysek to jedna z tych książek, z którą warto się zapoznać, zarówno dla treści jak i refleksji, które wywołuje. To również ukłon w stronę naszej rodzimej historii i przodków, którzy niektóre elementy swojej rzeczywistości interpretowali właśnie w postaci biesów, a echo tamtych czasów rozbrzmiewa do dziś. Autorka poprzez swoją powieść przybliża nam to, co umyka w codziennej gonitwie. Istotne drobiazgi życia. W tym tkwi magia tej książki. Małe gesty, ułamki słów, z których budujemy siebie, relacje z otoczeniem, swój świat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz