Recenzje tematycznie

piątek, 27 maja 2022

134) Kiedy ziemia stworami była usiana... "Kiedy Bóg zasypia..." Rafał Dębski

  Życie nie jest usłane samymi płatkami róż, posiada też mnóstwo kolców, na które łatwo wpaść, a trudniej je wyjąć, ponieważ część z nich może być mikroskopijna. Między ludźmi ciągle dochodzi do jakichś swad i zatargów, czasem większych, czasem mniejszych, lecz zadra w sercu pozostaje, a niewielu potrafi zapomnieć i wybaczyć. Taki jest nasz świat, ludzki, pełen bólu i cierpienia, choć i zdarza się, że inne uczucia triumfują, np. radość czy miłość. Mimo to doświadczenie uczy, że trzeba się mieć na baczności, bo nigdy nie wiadomo co lub kto wyjrzy zza rogu...

  Jakiś czas temu udało mi się kupić zupełnie w ciemno, biorąc pod uwagę jedynie opis z okładki, książkę Rafała Dębskiego pt. "Kiedy Bóg zasypia..." z 2007 roku wydaną nakładem Fabryki Słów. Sugeruje on, że w treści odnajdziemy czasy piastowskie, słowiańskie biesy, strach i trwogę, nie tylko przed bogami czy demonami, ale przede wszystkim przed ludźmi. Cóż, kiedy pojawiają się strzygi czy południce w dodatku w historycznym kontekście, nie można przejść obojętnie obok takiej pozycji. Co autor zaserwował tu czytelnikom?

   Akcja powieści toczy się w XI wieku na terenie zarządzanym przez Piastów. Główną osią fabuły jest najazd czeskiego władcy Brzetysława, który splądrował całkiem sporo ziem, niszcząc wzdłuż i wszerz, co się dało, chcąc zniweczyć potęgę swych północnych sąsiadów. Najazd zbiega się w czasie z ruchami pogańskich buntowników, czyli tzw. reakcją pogańską, gdy lud domaga się powrotu starego porządku i wiary ojców. Świat przestaje być bezpiecznym miejscem, nie zaznasz spokoju ni w domu ni w lesie, bo zewsząd ciemne moce zaatakować mogą.

   Mieszko II, syn Bolesława Chrobrego, dogorywa w swych komnatach, tocząc bój w swej duszy o powinności między obowiązkami władcy a potrzebami własnymi, by zlec w ciszy i odpoczynku myśli. W kraju toczą się spory rodzin szlacheckich, panów, co to przy władcy stoją, komu większe przywileje się należą, kto lepsze urzędy uszczknąć zdoła, kto kasą ma zarządzać, a komu wojsko przeznaczone. Tron coraz słabszy, a hieny głowy podnoszą, by stadem podejść, z cicha zaatakować, nasycić się krwią ofiary i nowe porządki wprowadzić. Poza kręgiem władcy zwykli kmiecie, co najdrożej płacą za wszelakie zmiany, życiem. Przesuwani z kąta w kąt, niczym bezwolne kukły, bez prawa głosu, więc tęskno za dawnymi wiecami, gdzie najstarsi i najmędrsi głos zabierali, mając na uwadze dobro opola. O rodzinę to się dba, a gdy władzę obce ręce obejmują, krzywda się dzieje, płacz matek i dziatek. Gdzie pomocy szukać? Ano, jeszcze w gąszczu leśnym dawne bogi w świętych gajach po kącinach wyznawane, przez żerców wychwalane. Kmieć do wiary ojców zaufanie ma, to i kapłanom warto zawierzyć. Wiedzą, co mówią i co czynią, przez siły wyższe błogosławieni, przyszłość znają, w zaparte z nimi iść, w bój o wolność i o ojcowską tradycję. A i wśród panów są tacy, co sprawiedliwość i wolność umiłowali nad wszystko, co o dawnych obyczajach nie zapomnieli, co pod piastowskich orłem naprzód iść chcą, lecz z pozdrowieniem bogów swoich, a nie obcego, niemieckiego Krysta, co jego kapłani krwią utytłani po łokcie, o miłosierdziu mówią, a szlachtować niewinne dziatki z uśmiechem na twarzy potrafią, co złoto i inne bogactwa ponad swego Boga wynoszą, prawo chcą tworzyć, lecz samemu mu nie podlegać, grzechem straszą, a sami go czynią. Gdzie tu logika i sens? Kolejni do władzy, ot i tyle. Bunt trzeba podnieść, o swoje się upomnieć, chlubnej przeszłości nie dać wymazać, po swojemu iść, choćby życie na tej walce zakończyć. Świat nie tak prosty, a ludzie złożonymi istotami, co plączą sobie drogi na własne życzenie. 

   Kapłani starej wiary dyszą żądzą zemsty, przelewając krew nie tylko wrogów, ale i swoich, w imię wyższego dobra. Jeden z żerców Swarożyca wzywa ciemne moce, prosząc swego pana o pomoc, o mściciela zza grobu, co będzie siał postrach, a żywi go nie skrzywdzą. Pan ognia budzi do życia nie tylko ożywieńca, z ukrycia wychodzą dawne stwory, co przerażały od wieków, a niewielu już pamięta jak się bronić, bo dziadów pokolenie coraz mniej liczne. Ino żercom wierzyć, wiedźm się radzić, a samemu obiaty do kąciny nosić o ocalenie i siłę do walki z ludzkimi i nadprzyrodzonymi potworami, lecz zważyć należy, że czasem zło czai się bliżej niż człek myśli i dźgnąć go może przyjaciela dłoń, co fałszem tchnie... 

   Przez prawie czterysta stron autor trzyma czytelnika w ciągłym napięciu. Potyczki, bitwy, zacięte intrygi, niesnaski między bohaterami, przelane morze krwi, rzeź niewinnych kmieci, małych dzieci, ale i pożoga wojenna, bez grama litości, tortury, kaźń i cierpienie, ciągły ból, ludzkie okrucieństwo, bez końca. I nie ma zmiłowania. Szczegóły, dokładność, wręcz precyzyjność opisów. Zimny dreszcz przebiega podczas czytania. Gdzie w człowieku człowiek, by takich rzeczy się dopuszczać? Czyżby taki mrok był w każdym z nas? Czy może ujawnić się zawsze i wszędzie? Tak, ta książka wzbudza strach, paniczny, lęk przed innymi. I tak jak biesy można wytłumaczyć naturą, tak ludzi nie, bo mają wolną wolę. Świat przedstawiony przez Rafała Dębskiego pokazuje swego rodzaju Armagedon, apokalipsę wartości, które są nam bliskie i których straty się boimy. Gdzieś pomiędzy tym co złe przebija w pojedynczych promieniach znaczenie prawdziwej miłości, zarówno braterskiej, jak i partnerskiej, wiary w sprawiedliwość i wolność, własnego kraju, lojalności i przyjaźni, rodziny i więzów krwi. Może właśnie te chwile trwogi pozwalają docenić te szczęśliwe momenty, gdy dobro zwycięża. Może tak wygląda równowaga w naturze. Wizja zaprezentowana w "Kiedy Bóg zasypia..." mrozi krew w żyłach, ale jednocześnie przypomina, co tak naprawdę się liczy, co jest ważne w życiu, czemu poświęcamy ostatnie chwile przed śmiercią, dokąd biegną nasze myśli, czy wiara w coś pomaga przejść to łagodniej, czy wybór między życiem w hańbie a śmiercią z czystym sumieniem jest łatwy i co tak naprawdę przeważa...

   W powieści Rafała Dębskiego postaci bez liku, trudno się doliczyć, jedni pojawiają się na chwilę, inni goszczą tu dłużej, lecz każdy coś ze sobą wnosi. Najbardziej utkwił mi w pamięci Bogusz, starosta opolny, człowiek rozsądny, godny podziwu dowódca, potrafiący utrzymać posłuch wśród ludzi, nie tylko za pomocą dyscypliny, ale przede wszystkim szacunku. Jest niczym pasterz dla zagubionych owieczek, gotowy wyrwać je z każdej opresji, walczyć o wyznawane wartości, do końca, lecz znający umiar i nieprzelewający krwi pobratymców na darmo. Wyznawca rodzimej wiary, lecz chodzący własnymi ścieżkami o nieprzeciętnym umyśle i wyczuciu chwili, znawca ludzkich charakterów. Pełen respektu wobec przeciwnika, np. Jana Pałuka. Ma silny kręgosłup moralny, choć sprzymierza się na pewien czas z królem upiorów. Gotowy ponieść konsekwencje za swoje czyny, nie boi się prawdy. Jest odważny i rozważny. Silny nie tylko tężyzną fizyczną, ale i wewnętrzną energią. 

   Nie da się przejść obojętnie obok Wiłły i Sewy. Miłość przeklęta, poza prawem ludzkim i boskim, a jednak możliwa, silniejsza od śmierci, ucząca potęgi serca i wzajemnego rozumienia. Uczucie okupione łzami i cierpieniem, lecz bezcenne dla niej i dla niego. Dwóch niezwykłych wędrowców, wokół których rozgrywają się ważkie sprawy, jak choćby rozmowa z rusałkami czy pustelnikiem. To też nauka dla czytelnika, że z każdej znajomości można coś wynieść, trzeba mieć tylko otwarty umysł i patrzeć dookoła siebie, bo odpowiedzi często są pod samym nosem.

   Najbardziej w oczy kole postać czeskiego Brzetysława i jego pomagiera Sewerusa, chociaż nie wiadomo kto komu w sumie bardziej służy. Jeden i drugi, wielcy chrześcijanie, a w środku istne diabły, co przed niczym lęku nie czują, byle okrutniej, byle krwawiej, byle rozpustniej, dla własnej przyjemności i korzyści. Zło w najczystszej postaci, choć synowi Oldrzycha należy zwrócić honor chociaż za ten jeden gest wobec poległych pod katedrą.

   W powieści Polska to jeden wielki poligon walk między chrześcijanami a poganami, szarpanymi jeszcze przez czeskie siły. Kraj rozerwany na pół, bez władcy, bez okrzepłych granic i tradycji, wciąż szukający swej drogi, pełen odważnych i zapalczywych mieszkańców, którzy dają się wodzić za nos tym, co żądni władzy, niepotrafiący przymknąć oczu na różnicę wiary, a przyklasnąć wspólnej sprawie silnego państwa, zdolnemu odeprzeć wrogie wojska i wraże pogróżki. Ta Polska to kraj rozdarty, krwawiący, samookalaczający się, w którym gdzieś głęboko tli się iskra zwycięstwa i o ziszczeniu snów o pamiętnej, chwalebnej przeszłości.

   Przedstawionych żerców i większości kapłanów niewiele różni. Chęć zysku, władzy, wiara w potęgę wyznawanego boga i używanie jego mocy jak własnej. Gdzie w tym wszystkim miejsce dla wyznawców, prawdziwej czci dla bóstwa i kierowania się wartościami, które symbolizują? Czym tak naprawdę jest wiara z potrzeby serca? Co powinna dawać człowiekowi? Co sobą reprezentować? Jak bardzo ingerować w życie jednostki? Czy ma prawo stać się przedmiotem sporu państwowego? Gdzie istnieją jakieś granice? Więcej pytań niż odpowiedzi.

   W to wszystko autor wkłada słowiańskie demony i bóstwa. Bogowie jak Perun, Swarożyc, Weles czy Mokosz są jak figury czczone przez ludzi, występują, ale czy realnie wpływają na życie ludzi? Trudno powiedzieć. O wiele więcej miejsca zajmują stwory, z których większość to krwiożercze bestie. Pojawiają się wilkołaki, strzygi, dziwożony, latawce, rusałki, wąpierze, zmory. Te pochodzące od ludzi są najbardziej zaciekłe, ale i wrażliwe na chrześcijańskie symbole typu krzyż czy woda święcona. Inaczej ma to się z biesami leśnymi, bardziej podobnymi do zwierząt, którym owe krystowskie znaki niestraszne. Spośród nich pisarz wymienia m.in. leszych, którzy są niby dzikie koty o nieco drapieżniejszym wyglądzie, zjadliwe i pamiętliwe. Ludzie się ich boją, unikają jak mogą, a podejrzanych pobratymców o jakiekolwiek konszachty z nimi likwidują. Kiedy wychodzą z ukrycia? Kiedy wzywa się starych bogów i poi się ich krwią, gdy sprzeniewierza się ich prawom, a powołuje się na nie... Bardzo wymowny w tym miejscu jest posąg Swarożyca i poczynania jego żerców. Warto zwrócić na to uwagę.

   Dla osób wierzących ważnym wątkiem będzie obrona Gniezna, katedry, plądrowanie grobu św. Wojciecha i pięciu Braci Męczenników oraz postawa Cieszka.

   Całość Dębski przedstawia jasnym i klarownym językiem, nieco archaizowanym. W trakcie lektury uderza brutalność opisów, ich drobiazgowość oraz umiłowanie w rozlewie krwi. Co wrażliwsze osoby może to zniechęcić, ale myślę, że warto przez to przebrnąć, by wyciągnąć z treści jak najwięcej dla siebie.

   Ponadto z ciekawej perspektywy powieść ukazuje najazd Brzetysława i wiąże to ze słowiańską mitologią, pokazując jego ciemne strony i życie zwykłych chłopów podczas wojennej zawieruchy. Zabrakło mi tylko przedstawienia roli Miecława i Mazowsza w tej całej sprawie.

   Moim zdaniem za mało miejsca poświęcono Wille i Sewie, ponieważ ich wątek mógł całkiem sporo wnieść w postrzeganie starej wiary, wzajemnych powiązań ludzko-bosko-żerczych. Rozmowy Wiłły z innymi stworami mogły być dłuższe, nieco bardziej uchylać rąbka tajemnicy.

   "Kiedy Bóg zasypia" to trudna książka pod względem klimatu przesiąkniętego krwią i odorem śmierci, brutalnością i okrucieństwem. Nie należy do przyjemności, wieczornego relaksu pod kocem z gorącą herbatą. To powieść wzbudzająca strach, głęboko zakorzeniony lęk przed mrokiem i nieznanym, przed własnymi koszmarami. Trzyma w napięciu, nie daje wytchnienia. Przeraża i pogania, to chyba najlepsze połączenie na określenie jej charakteru. Dobra na przemyślenia, dobra ogółem, choć nie wybitna. Świat wykreowany przez Rafała Dębskiego ukazuje nas samych, na rozstaju dróg, możliwe ścieżki, lecz którą ostatecznie wybierzemy? Gdzie pójdziemy? Dokąd się udamy? Gdzie skieruje nas dola?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz